piątek, 28 lutego 2014

Rozdział 22 - Zgodnie z planem

Hej. Uzupełniłam listę blogów, które czytam. Dodałam te, których linki mi nadesłaliście – oczywiście tylko Adommy. Naprawdę nie wiem, kiedy znajdę czas na przeczytanie niektórych, bo w tych „niektórych” już dawno straciłam wątek, a to albo przez moje lenistwo, albo mój brak czasu, albo wasze tak długie przerwy w dodawaniu odcinków (wybaczcie).

MDudka – dowiesz się w swoim czasie. Przykro mi, że nie zajrzę na twojego bloga :( Interesuje mnie tylko tematyka Adommy.
Silentio – dzięki za link. Wiedziałam o „Iluzji...”, ale kiedyś przeczytałam tylko arę odcinków i potem to porzuciłam (nie wiem czemu). Teraz wracam i mam nadzieję, że znajdę kawałek czasu, by na nowo zapoznać się z twoim opowiadaniem.
Czekolaaada – bardzo podoba mi się twój ostatni komentarz :D
My Life – ćwicz cierpliwość – przyda ci się.

Zgodnie z planem

- Adam...

Za sobą miał przepaść. Przed sobą Mitchela przykładającego ostry jak brzytwa nóż do szyi Tommy'ego zaróżowionej od uścisku silnej ręki. Ręce blondyna związane były grubym sznurem, a z oczu lały się łzy. Twarz Craftera wyrażała agresję, wściekłość oraz promieniującą z niego zemstę.

- Dlaczego to robisz? - Usłyszał własny głos, a ziemia, na której stał, zaczęła się trząść. Przepaść zaczęła się poszerzać.

- Stracisz to, co ja straciłem. Twoją jedyną szansą jest oddanie mi go, jeśli chcesz ocalić ukochaną osobę. - Krzyknął złowieszczo. Dzieliły ich dwa metry.

- Nie rób tego, Adam! Nie oddawaj talentu! - Blondyn próbował się wyrwać, lecz Mitchel mocno go trzymał. Adam zrozumiał, o co im chodzi. Trzymał w rękach złoty mikrofon, który mienił się jak diament. W środku była kapsuła z cieczą tego samego koloru.

- Oddaj mi go! - Mitchel wyciągnął rękę i zaczął zbliżać się do bruneta. Kiedy był około metr od niego, Adam podjął decyzję. Zamachnął się i wyrzucił pożądany przedmiot do wrzącej lawy w podziemnej otchłani przepaści. Mitchel rzucił się, by ratować fiolkę, lecz wpadł do przepaści podobnie jak ona. Adama ogarnęła pustka, a w ramiona wpadł blondyn. Na jego gardle pozostała czerwona rysa, z której obficie sączyła się krew.

- Nie byłem tego wart. - Wyszeptał blondyn.

- Jesteś wart więcej niż każdy skarb, Tommy. - Odpowiedział w desperacji Lambert, z przerażeniem patrząc na słabnącego mężczyznę.

- Dziękuję. Adam... - Spróbował pogłaskać jego policzek, ale wraz z ostatnimi słowami jego ciało opuściły też dusza i życie. Adam wydał z siebie rozpaczliwy krzyk, dzierżąc zimne drobne ciało w ramionach.

***

- Nie! - Krzyknął i nieświadomie zrzuci z łóżka poduszkę. Usiadł na łóżku, a Kris spojrzał na niego zaspanymi oczami.

- Czego się drzesz...? - Zapytał i przetarł zmęczoną twarz. Podniósł się do pozycji siedzącej i spojrzał na lokatora – Lambert miał przekrwione oczy, a policzki zdobiły ścieżki świeżych łez. Brunet przetarł czoło, a Allen podszedł do jego łóżka z paczką chusteczek.

- Zły sen? Wyglądasz tragicznie. - Podał koledze miękką rzecz, by wytarł łzy.

- Koszpar. Nie chciałbyś oglądać tego, co ja we śnie. - Otarł twarz, przez co chusteczka stała się wilgotna. Popatrzył na nią zamyślony. Obraz ze snu wrócił do jego wyobraźni jak bumerang, choć za wszelką cenę chciał go wyrzucić z pamięci, pozbyć się na zawsze.

- Stary, przerażasz mnie już samym wstępem. Lepiej ni tego nie opowiadaj. - Rzekł i wrócił do łóżka. - Dzisiaj idziesz pierwszy do łazienki. - Postanowił i wstał. Adam natomiast powoli zwlókł się z łóżka. Poczłapał w stronę pomieszczenia i zamknął za sobą drzwi. Nieźle zaczął dzień, nie ma co, pomyślał Kris i rzucił się na łóżko przyjaciela uprzednio podnosząc z podłogi poduszkę. Postanowił dać sobie jeszcze pięć minut na sen i zamknął oczy.

***

- Nick i Adam. Wstańcie. - Rozkazał Ryan. Spośród wszystkich uczestników, którzy zajmowali miejsca na ławkach, podniosło się dwóch mężczyzn – tylko oni nie poznali jeszcze werdyktu, który osądzał o ich przyszłej obecności lub nieobecności w programie.

- Jak myślisz, Adam? Przejdziesz? - Spytał przewyższającego wzrostem Nicka Adama i niezauważalnie poprawił swój błyszczący krawat.

- Mam nadzieję. - Odpowiedział pewnie Lambert, a Nick poczuł się jeszcze bardziej zdenerwowany.

Zgodnie z regulaminem program miało dziś opuścić dwoje uczestników. Smsy widzów już zdecydowały. Kto dołączy do uroczej Jesse Langseth, która nie wykazała się dostatecznym talentem, wiedział tylko Ryan. Nick przeczuwał, że werdykt nie będzie mu dziś przychylny, biorąc pod uwagę zdolności Adama i show, jakie zrobił tydzień temu. No, dalej. Miejmy to już za sobą.

- I słusznie, bo zostajesz w programie! - Seacrest krzyknął do mikrofonu, a emocje publiczności wzrosły. Nick i Adam uścisnęli się wzajemnie – jeden gratulując, drugi wyrażając, jak mu przykro. Przegrany zszedł ze sceny z pustymi rękami, machając na pożegnanie publiczności. Jeszcze zobaczymy, kto będzie górą, pedale, pomyślał i uśmiechnął się pod nosem, wchodząc za kulisy, by wraz ze swoją dziewczyną podzielić gorycz przegranej i obejrzeć zmagania jego byłych konkurentów. Teraz miała zacząć się prawdziwa walka na wykony.

***

- Adam, co się dzisiaj z tobą dzieje? - Spytał Allen, stojąc wraz z kolegą przy stoliku w pokoju lobby.

- Nie wiem, to pewnie przez ten sen. Czuję, że stanie się dzisiaj coś niedobrego. Nie wiem – co, ale się stanie. - Rzekł złowróżbnie.

- Najlepiej nie myśl o tym głupim śnie. Za chwilę wychodzisz. - Oznajmił Kris, gdy spostrzegł na telebimie, że koleżanka z pokoju Allison – Jasmine Murray wysłuchuje ocen jurorów. W tej chwili podeszła do nich Iraheta, która właśnie wróciła z toalety.

- Adam, co jest? - Spytała, zaciekawiona powodem niewyraźnej miny Adama.

- Denerwuje się. - Odpowiedział za niego Kris, a przyjaciółka mężczyzn zmartwiła się. Błyskawicznie znalazła pomysł, jak wyjść z czarnego humoru.

- Adaś, skup się. Poprzednio występowałeś w teatrze, tak? - Kiedy pokiwał głową, kontynuowała. - Wyobraź sobie teraz, że jesteś w teatrze. Na scenie. Grasz główną rolę w musicalu, który bije popularnością nawet „Hair”, czy jak to się tam nazywa. I wszyscy biją ci brawo, choć jeszcze nie zacząłeś grać, rozumiesz? Masz to w mózgownicy? To teraz idziemy. Co śpiewasz?

- „Black or white”. - Odpowiedział, patrząc jej w oczy, kiedy wspólnie z Krisem odprowadzała go do wejścia na scenę.

- Po prostu nie myśl o niczym innym. Tylko „Black or white”. Idź, zaśpiewaj i myśl o teatrze. - Poinstruowała go, a kiedy Lambert usłyszał swoje imię z wszystkich głośników zainstalowanych w każdym rogu obszernej sali, przyjaciele wypchnęli go na scenę.

Teatr, scena, brawa. Teatr, scena... Stanął na środku, otaczała go ciemność. Uśmiech, proszę! Usłyszał głosik sumienia, gdy muzyka zaczęła wybrzmiewać w jego uszach. Teatr, scena... Oświetlił go snop światła. Po kolei z każdej strony zaczęły włączać się reflektory. Teraz już nie musiał wyobrażać sobie wizji Allison. To działo się naprawdę. Teraz i tutaj. Przed sobą miał tłumy klaszczących i wiwatujących ludzi, pod nogami błyszczącą scenę, a cała sala przypominała mu swymi detalami teatr, w którym czuł się jak w domu. Mimo tego, że nie było w podłodze dziury zabudowanej balkonikiem dla suflera, on nie był już zdenerwowany, tylko zdeterminowany. Bo jego musical zaczął się tydzień temu i dopiero w finale okaże się, kto grał w nim główną rolę. Adam z podekscytowania zaczął wybijać o udo rytm piosenki. Stres minął, a zaczęło się prawdziwe show.

- I took my baby on a saturday bang. Boy, is that girl with you? Yes, we're one and the same. Now I believe in miracles and a miracle has happened tonight...

Jak w słowach piosenki cud stawał się w tej chwili na scenie. Nie było już śladu po strachu i zdenerwowaniu, a kadr sennego koszmaru usunął się w cień – w najodleglejsze odmęty jego mózgu. Przepływał przez utwór jak statek, w którego białe żagle dmuchał silny, lecz umiarkowany wiatr. W tej chwili w jego zachowaniu widoczne były emocje dziecka, które po raz pierwszy zobaczyło wesołe miasteczko: w jednym momencie znajdował się po lewej stronie sceny i witał z rozbawionymi dziewczynami, które wyciągały do niego ręce, w następnym po prawej stronie umożliwiał publiczności zrobienie mu zdjęć. W końcu zeskoczył ze schodów wprost przed stół jurorów, wśród których najlepiej bawiła się Paula Abdul. Kobieta zachwycona stała nad mikrofonem przymocowanym do lady i tańczyła w rytm melodii doprawionej niesamowitym głosem.

- I'm tired of this devil! I'm tired of this stuff! - Był już na półmetku. Zaczęły ponosić go emocje. - I ain't scared of no shits. I ain't scared of nobodyyy...! Ugh, when the goin' gets mean..., don't tell me you agree with me. - Dotarł do ostatniej prostej. Refren był ostatnim elementem. Elementem szczególnym i najbardziej zwracającym uwagę widza. W nagłym przypływie adrenaliny wykonał w kierunku publiczności kopniaka przeszywającego powietrze i zakończył swój występ idealnie przeciągając końcówki dźwięków.

- It don't matter if you're black or white! - Ostatnia fraza wywołała odbijający się echem od ścian aplauz. Wszystko poszło tak, jak miało pójść. Adam uśmiechną się cały w skowronkach, a para przyjaciół, obserwujących go zza kulis przybiła sobie piątkę, puknęła biodrami i uścisnęła wyrażając zadowolenie z występu przyjaciela. Wszystko poszło zgodnie z planem, pomyślał Adam i odetchnął z ulgą.

***

Ten koncert nie był tak dobry jak pozostałe. Choć nikt nie mógł powiedzieć, że była to „totalna klapa”, to zespół i tak czuł, że nie wykazali się dostatecznie, by przyciągnąć publikę klubu i zainteresować gości swą muzyką, która tego wieczoru była bardziej w tle niż w centrum. Nie mieli bisów. Choć mogli się obwiniać, to tak naprawdę nie mieli powodów – przecież dali z siebie jak zwykle 100% mocy. Teraz siedzieli znużeni w garderobie i czekali na menadżera, który miał im obwieścić plany na następną część trasy po Hollywood, a jeszcze załatwiał ostatnie formalności z szefem klubu. Od początku muzycznej kariery Tommy'ego minęły bowiem już cztery tygodnie. Czyli niecały miesiąc, w którym zagrał około dziesięciu koncertów. Być może dla zwykłego szarego człowieka było to mało, ale dla niego każdy następny koncert był spełniającym się marzeniem. Od czasu pierwszej próby jego gra była coraz lepsza, a teraz już nikt nie mógł zarzucić mu braku profesjonalizmu. Wręcz przeciwnie – muzyk zdobywał coraz większą popularność. Ta popularność nie interesowała jednak młodego gitarzystę. Nie kochał jej. Kochał tylko swoją gitarę i muzykę, jaką z siebie wydawała za sprawą jego palców. Fanów ujmowała przede wszystkim nieśmiałość blondyna i skupienie podczas gry. Prawie nie spuszczał oczu z instrumentu. Chaos wśród publiczności czy inni muzycy - nic nie zwracało jego uwagi tak jak lakierowany korpus, długi gryf i sześć strun gitary. Nie robił nic, by się przypodobać, a publika i tak go kochała. I to wkurzało Mitchela, który zazdrościł Ratliffowi patentu na sukces.

Crafter stał teraz oparty o ladę przodem do tafli lustra, za pomocą którego obserwował swego wroga. Gitarzysta bawił się właśnie kostką do gry, siedząc na kanapie obitej czarną skórą. Po chwili odwrócił się, a spojrzenie Tommy'ego padło na jego twarz.

- Idziecie dzisiaj do klubu? - Rzucił w stronę Mike'a i Oliviera. To zazwyczaj ci dwaj rzucali podobne pomysły po koncertach. Mężczyźni zdziwili się lekko, gdyż wokalista nigdy nie pytał o takie rzeczy.

- Zamierzamy. Prawda, Tommy? - Zagadnął blondyna Olivier, a ten przytaknął skinieniem głowy.

- Jasne. Zabiję za choćby jednego drinka z palemką. - Odpowiedział Mike, jakby Olivier poprosił o przytaknięcie jego, a nie Ratliffa.

- Może chcesz się przyłączyć? - Spytał Isaac bardziej podejrzliwie niż zachęcająco. Odpowiedzi, jaka potem padła, nigdy by się nie spodziewał.

- Chyba tak. Po takim niewypale potrzebuję paru promili we krwi, a siedzenie w hotelu raczej nie poprawi mi humoru.

- To ustalone! - Rzucił entuzjastycznie Mike szczęśliwy, że będzie więcej kieliszków do butelki.

Isaaca zdziwiła odpowiedź Mitchela. Chce się zintegrować z zespołem? Z Tommy'm? Nie uwierzę jak nie zobaczę. Perkusista nie był tak pozytywnie nastawiony jak jego koledzy. Już samo pytanie frontmana budziło w nim podejrzenia, a porozumiewawcze spojrzenie wysłane najnowszemu członkowi zespołu tylko je potwierdziło. Co tu jest grane, do cholery? Postanowił, że spyta o to przy najbliższej okazji Ratliffa, który był bardziej otwarty niż założyciel zespołu. Nie zdążył zastanowić się dłużej, gdyż w tej chwili do ciasnej garderoby wszedł pan McCallister. Menadżer zespołu nie miał dobrej miny.

***

Wyszli z klubu kompletnie pijani - tak wyglądałby opis zwykłego obserwatora. Nie była to do końca prawda, bowiem dwoje z nich zachowywało jeszcze zdrowy umysł i trzeźwe myślenie.

Isaac postanowił tego wieczoru zadowolić się tylko dwoma piwami. Miał mocną głowę, a ze względu na podejrzane zachowanie Mitchela postanowił, że jego zmysły muszą pozostać wyostrzone - nie tak jak pozostałej trójki, której reakcja na choćby jedno słowo opóźniała się o pięć minut. Był pewien, że dzisiejszego wieczoru coś się stanie. Coś szczególnego, coś złego. Nie mógł na to pozwolić ze względu na dobro zespołu, a przede wszystkim na dobro najmłodszego z jego członków.

Mitchel był drugą osobą, która nie wykazywała nadmiaru promili we krwi. Choć po koncercie przyznał, że musi wyprzeć z siebie myśl o źle zagranym koncercie alkoholem, teraz nie wyglądał jakby był pijanym, pogrążonym w kolorowym świecie procentów facetem. On też postawił sobie cel na ten wieczór - cel, który teraz z Mike'em i Olivierem próbował zbezcześcić swoim wykonaniem oryginał utworu „We are the champions” zespołu Queen. Piątka mężczyzn szła właśnie całą długością chodnika, kiedy Mitchel spojrzał w stronę wąskiej uliczki, która wychodziła prostopadle do ulicy, którą szli. W oddali dostrzegł żółty neon i świecący się na jego tle napis "Gay Club". Oczy mu zabłysły, kiedy to zobaczył. Uśmiechnął się szeroko i odwrócił się w stronę pozostawionych w tyle kolegów.

- Hej! - Zawołał i machnął na nich ręką. - Chodźcie tu i patrzcie! - Krzyknął i wskazał ręką szyld.

Isaac doszedł do niego pierwszy i spojrzał we wskazaną stronę. Kiedy dostrzegł migającą reklamę, spojrzał z niesmakiem na wokalistę.

- Klub gejowski i co z tego? - Mruknął, kiedy pozostała trójka dołączyła do nich.

- Byliście kiedyś? - Spytał z cwanym uśmieszkiem i spojrzał prowokująco na Tommy'ego.

Ratliff dostrzegł to spojrzenie. Mimo pijackiego odurzenia zachował jeszcze resztki trzeźwości. Inicjacja, pomyślał automatycznie i schował się za kolegami.

- Hej. Hej. Ja byłem. Kojarzycie to, że oni się tam ciągle obmacują? To obrzydliwe. - Powiedział Olivier i zasymulował odruch wymiotny. Mike machnął ręką, a Tommy jeszcze bardziej się ukrył. Tylko Isaac stał twardo w jednym miejscu z założonymi rękami i obserwował sytuację jakby był nic nie znaczącym widzem.

- Hej, Tommy! Co się tak chowasz? - Zagadnął Mitchel z pretensją, używając trochę wyższego tonu, by blondyn go usłyszał. - Stawiam sto dolarów, że tam nie wejdziesz! - Oznajmił, a Mike i Olivier odsunęli się, odsłaniając Ratliffa, i popatrzyli na kolegę o jasnych włosach.

- Ja stawiam pięćdziesiąt. - Wtrącił Mike.

- A ja dwadzieścia. - Dodał Olivier.

- A ty, Isaac? - Spyta Crafter i pchnął lekko Isaaca, który nic sobie z gestu nie zrobił.

- A ja sądzę, że go w coś wkręcasz. - Rzekł powoli Carpenter i stanął po stronie Ratliffa, który popatrzył na niego jak na wariata.

Blondyn nie zastanawiał się ani chwili. Co mogło być tutaj wkrętem? Zwykły zakład i tyle. Chyba nie chciało mu się wysilić łepetyny, by wymyślić mi coś trudnego. Postanowił podjąć wyzwanie. W końcu miał tam tylko wejść. Co trudnego było w przekroczeniu progu klubu? Pomyślał, że chyba nie zaczną go tam obłapiać od pierwszej chwili, w której go zobaczą. Pójdę tam. Zrobił jeden krok w stronę Mitchela. Gdyby Crafter rzucił mu w tej chwili pod nogi prawdziwą rękawicę, zapewne od razu by ją podniósł. Postanowił jednak upewnić się, czy nie ma w tym jakichś haczyków.

- Mam tam tylko wejść? - Spytał podejrzliwie, lustrując go w połowie nieprzytomnym wzrokiem. - I to wszystko?

- Gdybyś miał tam tylko wejść, to nie zakładałbym się o sto dolarów, Tommy. - Rzekł i podszedł do Ratliffa. Objął go ramieniem i kazał zbliżyć się pozostałym. Isaac jako jedyny patrzył na to nieufnym wzrokiem.

- Twoje zadanie jest takie. Pójdziesz tam i wyrwiesz jakiegoś gościa. Zadanie uznam za wykonane, jeśli na naszych oczach go pocałujesz. - Oznajmił, a Mike odsunął się z obrzydzeniem.

- Blee... - Rzekł Mike, wykrzywiając pijaną twarz. - Podnoszę moją stawkę do stówy. - Dodał, a Isaac pokiwał głową, nie wierząc, że Ratliff się na to zgodzi.

- Ja też dam ci setkę, jak to zrobisz. - Rzekł podekscytowany Olivier, a zaraz potem zaprzeczył samemu sobie. - No way! On tego nie zrobi! - Pokiwał głową podobnie jak perkusista i uniósł wysoko brwi.

Isaac nie powiedział nic – nie wiedział, co. Nie wierzył w to, co usłyszał. Po prostu odjęło mu mowę. Ale nie mógł pozwolić, żeby Tommy się zgodził. Nie tylko dla tego, że go lubił i szanował. Nie tylko dlatego, że wietrzył w tym zakładzie wielką dziurę-pułapkę z grząskim dnem podobną do wydmy, przy krawędzi której stał Ratliff i zastanawiał się, czy jeśli zrobi krok, to coś nie zje mu nogi. Isaac, w porównaniu z innymi członkami zespołu, po prostu znał Mitchela najlepiej i wiedział, że jeśli mu nie pasuje czyjeś towarzystwo, to po prostu ten ktoś jest eliminowany w każdy możliwy sposób – nawet jeśli ten sposób miał zniszczyć wrogowi psychikę. Isaac nie mógł do tego dopuścić.

Mitchel nie powiedział nic – czekał. Czekał na reakcję Tommy'ego, od której miało zależeć, czy pod atrapą zgody stanie się podnóżkiem króla, czy przestraszy się i na zawsze straci uznanie zespołu, a Mitchel będzie go tępił aż do końca kontraktu. Jeśli teraz mi odmówi, to przyrzekam sobie, że odejdzie z zespołu jeszcze przed wygaśnięciem kontraktu. W rzeczywistości jednak Mitchel nie był takim cwanym lisem. On tego nie wymyślił. Był tylko sterem statku, którego kapitanem był John. Choć w teorii przykuty był on do szpitalnego łóżka, to w praktyce za pomocą jednego telefonu komórkowego mógł sterować Mitchelem, a Mitchel – każdym pozostałym członkiem zespołu. „I nikt nie może o tym wiedzieć” - taki był warunek. Inaczej główny pionek w tej szachownicy – wokalista – zostałby wyrzucony poza obszar planszy. Na to Crafter nie mógł pozwolić.

Tommy nie powiedział nic – zastanawiał się. Każde zadanie na początku wydaje się proste. To naturalne, że przyglądając mu się przez lupę widzimy więcej szczegółów. Biorąc do ręki większą lupę powinniśmy dostrzec haczyk. Tommy po sześciu piwach i litrze wódki nie miał w ręce lupy. Nie mógł więc dostrzec haczyka. Był pijany, więc uznał, że haczyka nie ma. Nawet spojrzenie w oczy Mitchela, dostrzeżenie charakterystycznego uśmiechu, czy gest skrzyżowanych na piersi rąk nie dały mu do myślenia. Nic dziwnego – w tym stanie każdy wyłącza myślenie.

- Jaki jest haczyk? - Bardziej wybełkotał niż wymówił.

- Taki, że jeśli tego nie zrobisz, nie zarobisz trzech stów. - Rzekł głośno i podszedł do niego. - Jeśli tego nie zrobisz, nici z umowy, pamiętasz? - Powiedział szeptem. To podziałało na Ratliffa jak magnes. Blondyn poczuł, jak Crafter wkłada mu coś do kieszeni. Kiedy włożył tam swoją dłoń, w dotyku poczuł kartkę i coś plastikowego, co kształtem przypominało opakowanie tabletki. - A t na nerwy. W razie, gdybyś pękał. - Dodał Mitchel i odsunął się od niego z prowokującym uśmiechem. Tommy, jak na swój stan, poczuł odwagę.

- Dobra. Szykujcie kasę. - Uśmiechnął się pijacko i wolnym krokiem poszedł w stronę klubu.

- Nie uda ci się to! - Rzucił Isaac w stronę Mitchela. Kiedy mężczyzna wzruszył ramionami w geście fałszywego niezrozumienia przekazu, Carpenter pobiegł za blondynem. Dogonił go w połowie drogi.

- Tommy, wracaj. - Poprosił, jednak komunikat bardziej wyrażał rozkaz niż prośbe. Pijany Ratliff sprawiał wrażenie jakby go nie zauważył i dalej kroczył wąską uliczką. - Tommy, to nie jest normalny zakład. To podstęp, wracaj.

- Nie. Muszę wykonać zadanie, by dotrzymać umowy. Warunki są jasne. Musze przejść inicjację... - Wybełkotał, lekko się zataczając.

- Inicjację? O czym ty bredzisz, Tom! Wracaj, nim zrobisz coś głupiego.

- Nie. Wiesz co? Dobrze, że nie brałeś udziału w zakładzie. - Stanął przy wejściu i poklepał kolegę w pierś. - Przynajmniej nie będziesz musiał mi jutro płacić. A teraz patrz i podziwiaj. - Rzekł, dmuchając na perkusistę swym śmierdzącym alkoholem oddechem. Jego wejście do klubu można by porównać do sposobu chodu kapitana Jacka Sparrowa z serii filmów „Piraci z Karaibów” - był nietypowy i ekstrawagancki.
Napakowany ochroniarz przepuścił go uprzejmie i zaprosił gestem Isaaca, lecz ten pokazał mu otwartą dłoń, co oznaczało odmowę. Nie mógł tam wejść. Nie dlatego, że nie lubił homoseksualistów, ale obawy przed niepożądanymi spojrzeniami i zachowaniami innych gości klubu. Tommy wszedł do klubu, przytrzymując się ściany, by nie stracić równowagi. Isaac obserwował kolegę do czasu, gdy całkowicie nie znikł w blasku neonowych świateł. To się źle skończy.

Kiedy wrócił do kolegów, spojrzał pogardliwie na Mitchela, a ten uśmiechnął się zawadiacko i usiadł na wystającym ze ściany murku. Skrzyżował ręce za głową i odetchnął. Zgodnie z planem. Wszystko zgodnie z planem.



piątek, 14 lutego 2014

Rozdział 21 - Podstęp

Uszanowanko!
Dziś walentynki! Kto obchodzi to święto? Życzę wszystkim z tej okazji pięknego dnia, a kto nie ma jeszcze tego ukochanego, to zapraszam do MZI, gdzie, mam nadzieję, też (wkrótce) znajdziecie próbkę miłości. Przepraszam za błąd, który zauważyłam dopiero teraz: zamiast Mouthlake powinno być Mouthlike. Więc ja zapieram się do poprawiania, a wy – Enjoy!

Beautiful Creature: O co ci chodzi z tym „make out session”?

Podstęp

Co to za kartka? Pusta? Reklama? Jakiś tekst? Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, Adasiu. I zżera mnie od środka.

- Co to za kartka? - Nie mógł się powstrzymać.

- Jaka kartka? - Tommy podniósł się gwałtownie do pozycji siedzącej i zaczął rozglądać się po pokoju, szukając tajemniczego obiektu.

- Na stole? - Lambert wstał i zaczął zmierzać w tamtą stronę.

Cholera jasna! Blondyn krzyknął w myślach. Ubiegł przyjaciela i porwał kartkę pierwszy. On nie może tego zobaczyć. Nie zobaczy tego. To moje i nie chcę, żeby to czytał, jasne? Zaczął kłócić się ze sobą w myślach. Schował kartkę za plecami i cofnął się w stronę drzwi. Adam zbliżał się do niego, robiąc małe kroki. Do twarzy bruneta przylepiony był cwaniacki uśmieszek.

- To... Nic takiego. Opowiedz mi coś jeszcze o tym Idolu. - Próbował zmienić temat, lecz Adam nie dał się nabrać. Był coraz bliżej, a Tommy'ego dzieliły centymetry od ściany.

- Nie wykręcaj się. - Rzekł rozbawiony Adam i stanął przed Tommy'm, któremu odciął ucieczkę, opierając swe ręce o ścianę w taki sposób, że muzyk znajdował się pomiędzy. - Skoro tak się bronisz, to musi na niej być coś wartościowego.

Spróbował sięgnąć po kartkę. Nie było to łatwe, bo Ratliff trzymał papier poza zasięgiem jego rąk. Muszę być sprytny. Już wiem. Uśmiechnął się szeroko, patrząc w oczy blondyna. W następnej chwili przytulił się d niego i położył swe dłonie na jego plecach. Ręce zaczęły zsuwać się wzdłuż kręgosłupa. Ratliff nie wiedział, co robić. Niepożądane dreszcze nie wpływały dobrze na racjonalne myślenie. Pracę mózgu dodatkowo osłabiały palce Lamberta liczące każdy kręg kręgosłupa i silny, niemal odurzający zapach perfum. O Boże... Co on wyprawia? Zamknął oczy pod wpływem dotyku, lecz jego umysł w kilka sekund się otrzeźwił, kiedy ręce Adama spoczęły na jego tyłku. Zapisana kartka wysunęła się z rąk, a on odepchnął Lamberta tak mocno, że ten aż się zatoczył. W oczach Ratliffa pojawiła się złość.

- Co ty robisz?! - Syknął wrogo i skrzyżował ręce na piersi. Uczynek Adama spowodował, że blondyn całkowicie zapomniał o skreślonym czarnym atramentem papierze.

- Już zrobiłem. - Adam uśmiechnął się szeroko i podniósł zapisany papier. - Byłeś nieugięty, więc pozostała mi tylko jedna opcja, bym zdobył tę kartkę. Podstęp „na zboczeńca” zawsze działa. - Powiedział beztrosko.

- Ach tak? Zaraz mi powiesz, że testowałeś to na każdej kobiecie, którą poderwałeś... „Zboczeńcu”. - Zakpił i spróbował odzyskać wartościową rzecz. Brunet podniósł ją jednak do góry tak, że blondyn nie mógł jej dosięgnąć. Pieprzony niski wzrost. A niech sobie czyta. Nie zależy mi już. Zrezygnował i usiadł na łóżku.

Adam puścił jego uwagę mimo uszu z dwóch powodów. Po pierwsze: wolał nie zaczynać tematu swojej orientacji. Po drugie: bardziej niż drwiny Ratliffa interesowały go litery skreślone pochyłym pismem na wyrwanej z notatnika kartce. Był to tekst piosenki. Lambert zawiesił oczy na refrenie.

- Stoję tutaj i czekam na nicość... - Przeczytał głośno i usiadł zdumiony obok Tommy'ego na łóżku. - ...która wkrada się niepostrzeżenie niczym nieproszony gość. - Przeczytał pierwsze trzy wersy refrenu, a Tommy oparł głowę na jego ramieniu, by zajrzeć w kartkę. Umożliwiły mu to niesfornie długie włosy, które znów opadły na oczy. Nie przejął się tym i dalej trwał w tej pozycji, nie wykonując żadnego ruchu. Czytał ten tekst już ze sto razy. Znał go na pamięć 0 przecież sam go napisał.

- Stoję tutaj i czekam na kogoś. Kto nie przyjdzie dziś ani jutro. Który...

- nie zmieni już mego życia w błogość. - Dokończyli razem. Teraz oboje mieli poważne miny. Adam wciąż przemykał oczyma po tekście, a Tommy zdmuchnął sobie grzywkę z twarzy i odkleił się od ramienia przyjaciela, który teraz na niego spojrzał.

- Wiem, genialne. - Westchnął i przeciągnął się. - Uprzedzając pytania, które chcesz zadać: tekst zapewne wyląduje w koszu Mitchela. Jest o nim i o osobie blisko związanej z nim. Ich historię, którą tutaj opisałem, znam z opowieści innych członków zespołu. Historia związana jest z pytaniem, które zadałem ci, kiedy dzwoniłem do ciebie w nocy. Jeśli nie pamiętasz, przypomnę ci jego treść: czy można uzależnić się od drugiej osoby. Więcej na temat tego tekstu ci nie powiem. Nie wyciśniesz tego ze mnie nawet siłą. - Zaparł się i zamilkł. Jego usta nie zamknęły się jednak na długo.

- Dlaczego wyląduje w koszu Mitchela? - Spytał Adam. Czuł, że Tommy co nieco mu jeszcze wyjawi.

- Bo zamierzam mu go dać.

- Po co? - Adam coraz mniej rozumiał. Dlaczego tak genialny tekst Tommy Joe chce dać swojemu wrogowi?
- Rodzaj łapówki. Nie mam już siły się z nim kłócić. - Znów położył się na łóżku i oparł głowę na poduszce.

Adam spojrzał jeszcze chwilę na tekst, a potem jego wzrok ponownie skierował się w stronę chłopaka, którego wyprostowana smukła sylwetka stwarzała wrażenie posągu. To, że w organizmie wciąż przepływała krew, a nerwy wysyłały miliony impulsów do mózgu, zdradzała tylko regularnie unosząca się klatka piersiowa i lekko powiększające się dziurki w nosie wypuszczające z płuc dwutlenek węgla. Brązowe oczy nie zmieniały obiektu zainteresowania – wpatrywały się tylko i wyłącznie w drugą parę oczu różniących się od brązowych tylko i wyłącznie kolorem tęczówek.

Adam znów został przyłapany. Nie wiedział, jak Tommy to robi, że w jednym momencie patrzy z zainteresowaniem w jeden punkt, a w drugim zauważa dokładnie to, czego inny człowiek nie jest w stanie dostrzec. Musi być genialnym obserwatorem. Odwrócił wzrok i zaczął przyglądać się pokojowi. Zarejestrował obraz zegara, który wybił osiemnastą dziesięć. Cholera, powinienem już iść. Upewnił się, czy pokojowy zegar wskazuje właściwą godzinę, patrząc na własny czasomierz zapięty srebrną klamrą na ręce – spóźniał się o dwie minuty.

- Muszę już iść. Za dwadzieścia minut mam ostatnie próby. - Wstał i położył kartkę na stole.

- Zaraz. To już dzisiaj masz drugi odcinek? - Tommy zerwał się z łóżka i stanął za brunetem. Lambert odwrócił się.

- Nie. Jutro. Będziesz oglądał? - Zapytał niepewnie, odwracając się.

- Nie mogę. Mam koncert. - Zaprzeczył ze smutkiem. - Ale będę trzymał kciuki i obejrzę nagrania. - Dodał, a Adam uśmiechnął się i skierował do wyjścia. Zamierzał otworzyć drzwi, lecz Tommy złapał jego dłoń i pociągnął do siebie. Lambert odwrócił się momentalnie, a Ratliff wtulił się w jego klatkę piersiową.

- Przejdziesz. - Wymruczał. - Jestem tego pewien. - Uścisnął go, a przyjaciel objął go ramionami. - Dać ci kopniaka na szczęście? - Zażartował, a Adam zaśmiał się, odsuwając głowę.

- Nie, dziękuję! - Prychnął, a twarz Tommy'ego rozjaśniła się. - Trzymaj się, Tommy. Powodzenia w podstępie z Mitchelem. - Pożegnał się i wyszedł wolno z pokoju.

Musiał się spieszyć – o próbie łącznego występu otwierającego shop dowiedział się wychodząc z rezydencji. Kris poinformował go, że Pitta jutro nie będzie i próbę muszą przełożyć na dzisiaj. Za późno było na zrezygnowanie ze spotkania z Tommy'm. Ale warto było poświęcić czas do próby na zobaczenie Ratliffa. Miał teraz czyste sumienie – wyjaśnione zostały wszystkie wątpliwości i niejasności. Teraz musiał pędzić do rezydencji.

***

- Teraz albo nigdy. - Postanowił Tommy pół godziny po wyjściu Adama. Rozważał ostatnie za i przeciw i w końcu stwierdził, że nie ma nic do stracenia. Gorzej już być nie może mnie traktować. Wziął kartkę i złożył ją na cztery części. Umieścił ją w tylnej kieszeni spodni i poszedł do pokoju na końcu korytarza. Zapukał dwa razy i poczekał. Usłyszał dźwięk odsuwanego krzesła i kroki. Po chwili ukazał się przed nim Mitchel Crafter.

- Co cię sprowadza, Ratliff? - Spytał z nutą ironii i cofnął się w głąb przestronnego salonu, który był przedsionkiem sypialni. Tommy wszedł do środka, uznając gest za zaproszenie.

- Mam sprawę. W sumie nazwałbym to prośbą. - Zobaczył, jak wokalista rozsiada się wygodnie na kanapie przed telewizorem. Tommy przycupnął obok niego i wbił w mężczyznę niepewny wzrok.

- Słucham. - Rzucił, śledząc oczyma basebollistów na szklanym ekranie próbujących zdobyć kolejne punkty.

- Nie. Wolę, żebyś spojrzał. - Tommy nachylił się i wcisnął czerwony guzik pilota, który był na stole. Rozłożył kartkę ze słowami, którą przedtem wyciągnął z tylnej kieszeni spodni. Położył papier obok pilota.

Mitchel zerknął z ukosa na rzecz, a potem na jej właściciela. Wziął kartkę i poszedł z nią do sypialni, gdzie znalazł swe okulary do czytania. Wrócił do salonu z nimi na nosie i czytając tekst zapisany czarnym atramentem.

- Nie wiedziałem, że nosisz okulary. - Zauważył gitarzysta, a piosenkarz spojrzał na niego przelotnie.
- Nic o mnie nie wiesz. - Warknął, dotknięty spostrzeżeniem. Zaczął czytać, stojąc pod żyrandolem.

Tommy nie zripostował słów współpracownika, który wdrożył się w lekturę. Przeczytał tekst dwa razy, a kiedy skończył, na jego twarzy malowały się uczucia zdenerwowania, niepewności i zdumienia.

- Do kogo odnosi się ten tekst? - Wszedł między stolik a kanapę i spojrzał z góry na towarzysza. Rzucił kartkę na stół.

- Jest o tobie i Johnie, ale każdy może go zinterpretować inaczej. - Odpowiedział poważnie.

- Jesteś bezczelny! Jak śmiesz opisywać coś, o czym nie masz pojęcia?! - Podniósł głos i stanął nad blondynem. W jego oczach płonął gniew, ale Tommy nie wyraził zainteresowania. - Dlaczego mi to pokazujesz?

- Bo chcę ci go dać. - Rzucił szybko.

- Mi? A to coś nowego, Thomas.

- Nie mów do mnie „Thomas”. Po prostu Tommy. - Sprostował muzyk. Nie cierpiał swojego imienia głównie ze względu na złe wspomnienia. Crafter puścił jednak tę uwagę mimo uszu.

- Zagraj mi to. - Rzucił i usiadł. Spojrzał na Ratliffa wyczekująco jakby rzucał mu wyzwanie.

- Masz tutaj gitarę klasyczną?

- Nie.

- Poczekaj chwilę. - Rozkazał blondyn i opuścił apartament zostawiając niezamknięte drzwi, by nie musiał potem pukać. Pobiegł do swojego pokoju, a kiedy wszedł, dopadły go wątpliwości. Nie powinienem nikomu pokazywać tej gitary. Ale nie mam wyboru. Sięgnął po leżącą w szafie na ubrania lakierowaną gitarę. Pogłaskał ją po korpusie, przypominając sobie okoliczności jej nabycia. Adam. Do końca życia będę wdzięczny losowi, że postawił go na mojej drodze. Podziękował Adamowi w duchu i wrócił do apartamentu Craftera. Kiedy frontman zobaczył, z czym Tommy wrócił, opadła mu szczęka. Teraz nie miał żadnego powodu do żartów – autograf Jimiego Hendrixa mówił sam za siebie.

- Na tym komponujesz? - Wskazał palcem czarny instrument. Tommy zobaczył jego zaskoczenie i niedowierzanie i poczuł dumę, która z każdą chwilą zajmowała coraz więcej miejsca w jego sercu.

- Tak. Robi wrażenie, co? - Spytał władczo i przejechał po grubych strunach, wydając z nich niski dźwięk. Mitchel wpadł już na pomysł, jak dogryźć wrogowi.

- Pod warunkiem, że autograf jest prawdziwy. - Zripostował, a na twarzy Tommy'ego pojawił się grymas zniesmaczenia.

- Nie jest. - Zaprzeczył ostro, a Mitchel prychnął.

- Więc skąd ją masz? Chyba nie powiesz mi, że byłeś na koncercie Hendrixa, który umarł w 1970-tym.
- Nie, to... To długa historia. W każdym razie nie jest kradziona, jasne? - Miałem chyba grać, a nie gadać, prawda? - Spytał, a Mitchel przytaknął skinieniem głowy. Zaczął przysłuchiwać się grze.

Tommy wprawił gitarę w lekkie drgania. Pierwsze tony były bardzo ciche, ale z każdą sekundą przypierały na głośności. Melodia była łatwo wpadająca, co nie odejmowało jej jednak piękna i czaru. Skomplikowane riffy wydobywające z instrumentu niecodzienne dźwięki dodatkowo wywoływały u słuchacza zainteresowanie. To byłby murowany hit. Ta ballada jest piękna. Chociaż Mitchel nigdy nie przyglądał się gitarzyście podczas koncertów czy prób, teraz obserwując go, mógłby przysiąc, że nigdy u nikogo nie widział takiego skupienia i wrażliwości uwidaczniających się podczas gry. Tego nie da się wyuczyć nawet w najlepszej szkole muzycznej. Ten facet mnie zadziwia. Dlaczego? Co w nim jest takiego wyjątkowego? A może by tak się z nim pogodzić? Nie, Mitchel. Pamiętaj, co obiecałeś Johnowi. On ściemnia, a ty nie litujesz się nad każdym dupkiem, któremu wydaje się, że zagrzeje miejsce w Mouthlike. Ledwo zdążył o tym pomyśleć, Ratliff skończył grać. Mitchel popatrzył na blondyna swoim naturalnym zimnym wzrokiem, a Tommy spojrzał na niego. Gitarzysta znów przybrał maskę codzienności, która przykrywała prawdziwe ukryte w głębi duszy uczucia.

- Co o tym sądzisz? - Spytał Ratliff i oparł ręce na korpusie.

- To mógłby być hit. - Mitchel podrapał się po brodzie. - Ale nadal nie mogę rozgryźć, jaki interes masz w tym, żeby dawać mi swój, własnoręcznie napisany, dobry tekst piosenki, który, jak mówisz, jest o mnie i o Johnie, o którym nic nie wiesz i którego nawet nie spotkałeś.

- Wiesz, pracujemy ze sobą już ponad miesiąc, a ty wciąż nie możesz strawić tego, że zająłem miejsce Johna. Miejsce, które wciąż na niego czeka. Nie wiem, dlaczego się tak spinasz. Być może myślisz, że nie będzie miał już możliwości wrócić czy coś podobnego. Chcę cię zapewnić, że nie chcę tutaj zagrzać miejsca na zawsze. Nie zamierzam nikomu wchodzić w drogę, jak zapewne sądzisz. A najbardziej nie chcę wchodzić między ciebie a Johna, którego tak bronisz. Chcę tylko, żeby dni do końca mojego kontraktu upłynęły mi, tobie i chłopakom w przyjaznej atmosferze. A jako gwarancję moich zamiarów daję ci ten tekst, z którym możesz zrobić, co zechcesz. Prawa autorskie należą do ciebie.

- Hmm... - Mitchel czuł się, jakby to, co pomyślał podczas gry Tommy'ego zostało przez niego w jakiś sposób przechwycone i odczytane. Niemożliwe, pomyślał i uśmiechnął się. Wziął tekst do ręki. - Umiesz włazić w dupę, Tommy. - Wokalista przebiegł oczyma po wersach. - Ale żebym cię w pełni zaakceptował, musisz przejść inicjację. - Wpadł na ten pomysł dosłownie przed chwilą.

- Inicjację?

- To takie zadanie specjalne. Każdy z nas je przeszedł, choć każdy z członków zespołu miał inne. Wymyśliłem to z Johnem, jesteśmy założycielami Mouthlike.

- Tak, wiem. Potem doszedł Isaac, a Oliviera i Mike'a znaleźliście na castingu. - Dokończył niezainteresowany historią zespołu, którą znał już od dawna.

- Skąd to wiesz? - Zdziwił się Mitchel.

- Bo do momentu podpisania kontraktu interesowałem się waszą muzyką i historią.

- Nie wiedziałem, że jesteś naszym fanem.

- Bo „nic o mnie nie wiesz”? - Zacytował wokalistę blondyn, po czym uśmiechnął się triumfalnie. - Kiedy będzie ta inicjacja?

- Jutro po koncercie Isaac, Mike i Olivier zapewne pójdą do klubu. Dołączysz do nich. Ja też pójdę. O zadaniu dowiesz się w swoim czasie. A teraz wybacz, mam jeszcze coś do zrobienia. - Rzekł i ponownie włączył telewizor. W jego głowie już tlił się pomysł, na jaką próbę wystawić Ratliffa. Muszę dać mu w kość do tego stopnia, żeby zapamiętał, kto tu rządzi.

- Tak, jasne. - Tommy Joe szybko odniósł się z kanapy i wyszedł z gitarą w ręku. W korytarzu odczuł ukłucie zazdrości. To niesprawiedliwe, że on ma apartament, a pozostali muzycy standardowe pokoje. Mitchel – snob. Prychnął i skierował się do swojego pokoju. Dziwne dla niego było to, że koledzy nie wspomnieli mu o żadnej „inicjacji”. Wykonam to zadanie dla świętego spokoju. Wszedł do pomieszczenia, używając karty magnetycznej z numerem 42. Klucz nie sprawiał mu problemów. Przyzwyczaił się.
Kiedy zobaczył łóżko, poczuł się zmęczony. Choć było dopiero kilka minut po siódmej, postanowił wziąć szybki prysznic i szybko znaleźć się w miękkim łóżku. Zasnął z mętlikiem w głowie. Rozmowa z Mitchelem wydawała mu się zbyt łatwa i cukierkowa. W tej całej inicjacji musi być jakiś haczyk...

***

- Cześć, Alex. - Mitchel przybił piątkę ze szczupłym brunetem. Usiadł przy stoliku, na którym stały już dwa piwa.

- Mitchel, stary przyjacielu. Jak leci? - Rzekł melodyjnym głosem i usiadł wraz z nim.

- Powolutku. Mam sprawę nie cierpiącą zwłoki. Możesz mi pomóc tylko ty. - Rzekł spontanicznie i zaczął grzebać w telefonie komórkowym. Wyświetlił zdjęcie zrobione po ostatnim koncercie i pokazał je Alexowi.

- Widzisz tego blondyna po lewej? - Podał mu telefon i puścił oko do urodziwej szatynki siedzącej z koleżanką przy stoliku na drugim końcu sali. Mężczyzna przytaknął. - To jest ta sprawa.

- Przystojny. - Ocenił. - Chcesz go w coś wkręcić?

- Z twoją pomocą, kochany. Mam wielkie szczęście, że nie muszę znajdować niesprawdzonych, hmm..., „specjalistów” na ulicy. Ty wykonasz to zadanie perfekcyjnie ze względu na swoje skłonności.

- Zaraz, zaraz. Czy ty chcesz...

- Owszem. - Nie spuszczał wzroku z szatynki. - Mam z nim na pieńku. To ma być żart i przestroga. Chcę mu pokazać, kto tu jest szefem, czaisz? Wierzę w twoje umiejętności w tych sprawach. Mogę na ciebie liczyć?

- Okey, ale nie za nic. Zlecenie to zlecenie. - Zauważył, szeroko się uśmiechając.

- Cena nie gra roli, ale wiesz. Zrób to tak, żeby był zdolny zagrać następny koncert.

- Cholera. Zawsze masz jakieś „ale”. - Fuknął zawiedziony, ale zaraz przeszedł do konkretów. - Dobra. Omówmy szczegóły. Już się nie mogę doczekać.

***



piątek, 7 lutego 2014

Rozdział 20 - 18.21

Witam Adomiary i Adomiarów! Wow, 8 komentarzy to chyba szczyt moich pragnień. Dziękuję. Znów wracam i znów zanudzam was dłuuugim kawałkiem gryzmołów, ale podobno fajna fabuła i styl nie jest do niczego. Same się o to prosicie, bym zaśmiecała Internet kolejnymi adomiarskimi częściami adomiarowego opowiadania. Słowo Adommy (można to nazwać słowem?) odmieniłam już chyba przez wszystkie przypadki, także u mnie ok, dużo pracy mam, ale wena jest. Po długim wstępie odpowiedź dla mistrzyni:

Marona: nie nazwałabym tych rozdziałów typowym jedno-rozdziałowym zakończeniem. Jest to bardziej wieloodcinkowe rozwinięcie twojego epilogu, którego nie zamierzam publikować bez twojej zgody. Niestety nie dokończyłam go, dlatego podczas publikacji 11. rozdziału napisałam, że jest w archiwum. Nie wiem, kiedy do tego wrócę, na pewno nie przed skończeniem MZI, które jest moją pierwszą opowieścią publikowaną w Internecie. Jeśli chcesz dowiedzieć się czegoś więcej na ten temat, napisz do mnie na e-mail xaniax1997@gmail.com

 18.21

Minęło kilka dni. Adam dawał z siebie wszystko zarówno wtedy, kiedy ćwiczył występ solowy, jak i wtedy , gdy przygotowywał się ze swoją grupą do wspólnego występu otwierającego show.

Tommy nie odezwał się. Adam nie wiedział, dlaczego. Wymyślał sobie tysiące powodów nie dawania znaku życia począwszy od braku czasu aż do zerwania przyjaźni. A może byłem zbyt natrętny? Ostatecznie wziął pod uwagę wszystkie najbardziej prawdopodobne okoliczności ciszy ze strony blondyna. Stwierdził, że niespodzianka, jaką Tommy'emu zgotował, wywołała u muzyka negatywne emocje. I to właśnie spowodowało, że się od siebie oddalili.

Kolejny wieczór spędzał sam w pokoju. Przyjaciołom wcisnął wymówkę, że dawno nie dzwonił do bliskich i musi to nadrobić. W pewnym sensie nie było to kłamstwo – zamierzał zadzwonić, ale tylko jeden raz. Do bliskiej osoby – nie spokrewnionej z nim, ale bardzo ważnej. Do Tommy'ego Joe. Jeden telefon albo potwierdzi jego podejrzenia, albo spowoduje, że znikną. Nie brał pod uwagę innych możliwości – musiał odebrać. Dał sobie tylko jedną szansę i o 18.21 rozpoczął próbę połączenia z Tommy'm Joe.

- Abonent jest czasowo niedostępny. Proszę zakończyć próbę połączenia i spróbować ponownie później. - Powiedziała nagrana spikerka. Tej opcji nie przewidział. Nie spróbował ponownie – zawsze był wierny swoim postanowieniom.

***

Cholera. Jeśli teraz nie zadzwonię, to uzna, że go olałem. Ale co ja mam mu powiedzieć? Zwykła pochwała to za mało, ale przecież nie umiem opisywać swoich emocji czy innych stanów ducha. Najwyżej się spalę i będę milczał jak kretyn. I pomyśli, że mi się nie podobało. Jesteś idiotą, Tom! Dzwoń, do cholery! Ostatnie dwa zwroty skierował do niego jego wewnętrzny głosik sumienia. Czy tego chciał, czy nie; czy się bał, czy nie – nacisnął w końcu zieloną słuchawkę pozwalającą połączyć się z Adamem. Zegar pokazywał godzinę 18.21.

- Abonent jest czasowo niedostępny. Proszę zakończyć próbę połączenia i spróbować ponownie później. - Powiedział nagrany kobiecy głos po drugiej stronie, który zawsze go denerwował.

Tego nie przewidział. Jest zajęty. Nie spróbował połączyć się jeszcze raz. Nie będę mu przeszkadzać. Zawiedziony rzucił telefon na łóżko i poszedł wziąć długą gorącą kąpiel. Miał godzinę na zrelaksowanie się przed koncertem w hali Opener Media, który miał rozpocząć się dopiero o godzinie 21.30 w przerwie między rozdawaniem nic nie znaczących nagród Marshala za osiągnięcia muzyczne młodych talentów tutejszych college'ów.

***

- But if you think about my baby, it don't matter if you're black or white. Yeah, yeah. - Nadszedł dzień ostatnich prób, a on znów dawał z siebie wszystko. A nawet więcej. Śpiewał ten utwór już piąty raz w ciągu trzech godzin ćwiczeń. Sala nagrań przytłaczała go swoim małym rozmiarem. Ogromny mikrofon przed nim wymuszał wyciśnięcie z jego gardła nawet najtrudniejszych dźwięków. Mimo wszystko, nie poddawał się. Jeśli teraz przejdę, to dam z siebie wszystko, by odwdzięczyć się za szansę. - I had to tell them I ain't second to none. And I told about equality and it's true either you're wrong or you're right. Yeah... - Nie poddawał się, choć czuł, że musi napić się wody, bo gardło zaczyna boleć przy każdej następnej zaśpiewanej frazie. Jeśli nie obejrzał tego odcinka to zgoda. Wybaczę mu. A jeśli obejrzał? Dlaczego nawet nie zadzwonił? Nie wysłał głupiego smsa? - It's black, it's white. It's tough for you to get bye. It's black, it's white. It don't matter if you're BLACK or WHITE! - Podwyższył dźwięk do maksimum, kończąc jednocześnie utwór.

- Zaśpiewasz tak na żywo, to przejdziesz na sto procent. Dobra robota. - Rzekł czarnoskóry dźwiękowiec i przybił mu piątkę. - Powiedz Nickowi, że teraz jego kolej.

- Okej. To koniec zajęć na dziś? - Upewnił się, choć wiedział, że tak.

- Jasne. Jutro jeszcze raz przećwiczymy wasz wspólny występ i wieczorem jedziemy nagrywać na żywo. Na razie masz wolne.

- Więc do jutra. - Pożegnał się i wyszedł z sali. Przesłał swemu konkurentowi wiadomość z informacją od Pitta i poszedł do pokoju.

Po przekroczeniu progu drzwi pierwsze, co zrobił, było podłączenie się do WiFi rezydencji. Wyszukanie nazwy hotelu, w którym zatrzymał się zespół Mouthlake powinno być proste jak drut. Nie było. Oficjalna strona Mouthlake – nic. Strony informacyjne – nic. Twitter – nawet nie chciało mu się szukać. Facebook. Fałszywe konto przydało się po raz kolejny. Przyłączył się do fanklubu. Akceptacja przez administratora trwała kilka minut – wystarczająco długo na zdenerwowanie się, zwątpienie w pomyślność podstępu, a następnie irytację. No dalej. Nie wierzę, że nie korzystasz teraz z facebooka, zwariowana fanko Mouthlake, całująca ich plakaty po kryjomu i całymi dniami słuchająca tej samej ulubionej piosenki – należącej do Mouthlake. W lewym dolnym rogu pokazał się komunikat o akceptacji prośby o dołączenie do International Mouthlake Fanclub. Kliknął. Ładowanie strony. I trzy... Dwa... Jeden... Teraz. Strona naładowała się do końca, a on zabrał się za dodawanie nowego posta jako Allain Murphy. Inicjały A.M. były też pierwszymi literami jego imion Adam Mitchel – na szczęście wiedział o tym tylko on.

Hej, jestem tu nowy i mam pytanie: czy ktoś z was wie, w którym hotelu w Los Angeles zatrzymał się Mouthlake po wczorajszym koncercie?

Nie musiał długo czekać na odpowiedź. Na blisko cztery tysiące członków nieprawdopodobne było, by żaden z nich nie korzystał teraz z tego najpopularniejszego obok Twittera portalu społecznościowego. Jeszcze mniej prawdopodobne było, że fani zespołu nie pomogą swojemu „koledze”, który jako początkujący fan ma zapewne wiele pytań na temat bieżącej sytuacji ulubionej grupy.

Hotel Royal, Main Street 44. Są zakwaterowani na ósmym piętrze :)

Taką odpowiedź napisała Alice Courtney. Adam był bardzo pozytywnie zaskoczony odpowiedzią. Nie sądził, że przecieki w zespole są aż tak duże, że fani są w stanie dowiedzieć się nawet tego, na którym piętrze są zakwaterowani. Pełen rozbawienia postanowił wyłudzić trochę więcej informacji. Tym razem napisał wiadomość prywatną.

- Hej. Skoro jesteś tak dobrze poinformowana, to może wiesz także, jakie mają numery pokojów, co? - Zrobił na końcu roześmianą minkę, co miało sprawiać wrażenie żartu. W rzeczywistości była to dla Lamberta bardzo istotna informacja. Nie chciał dowiadywać się takich szczegółów od Tommy'ego, bo mógłby się domyślić, do czego mu to potrzebne. W ostateczności zamierzał przekupić recepcjonistkę. Tymczasem nieznajoma użytkowniczka portalu odpisała:

- Bez przesady! Aż tak poinformowana nie jestem. Na stronie grupy zapytałeś się o rzecz oczywistą, Allain :) - Przeczytał wiadomość i zawiódł się. Przechodzimy do planu B.

- Ach tak? W takim razie skąd wiedziałaś, na którym piętrze mieszkają? Takich rzeczy nie wypisują na plakatach. - Napisał już bez żadnej emotikonki. Nadeszła pora zakończyć tę konwersację, lecz w delikatny sposób.

- Kim i Sarah koczują pod hotelem. Widziały, jak przez okno wyglądał Mitchel. Mają nadzieję, że złapią go, by zdobyć autografy, może jakąś fotkę. To nie takie trudne dowiedzieć się czegoś, wiesz?

- Tak. Cały czas odkrywam sposób funkcjonowania fanclubu. Dzięki.

- Polecam się na przyszłość. - Po tej odpowiedzi zaczął wycofywać się z rozmowy.

- Wiesz, muszę już kończyć, ale mam jeszcze pytanie. Dlaczego nie towarzyszysz swoim koleżankom?

- A kto powiedział, że tego nie robię? Poszłam tylko na chwilę do sklepu!

- Hah, jesteś niesamowita! Jeszcze raz dzięki, pa.

- Papa, słodziaku :*

Zakończył konwersację i wylogował się. Rzucił komputer na łóżko. Był pewny, że przy wejściu do hotelu na pewno spotka Alice wraz z ekipą. Pomyślał, że sam w przyszłości chciałby mieć taki fanclub. Fanclub nie składający się jednak z psychopatek uzależnionych od gapienia się na jego fotki, ale osób, które będą rozumieć jego i jego muzykę, przekaz w tekstach. To byłoby coś, przeleciało mu przez głowę, kiedy zbierał się do wyjścia. Miał swój własny klucz, więc zamknął drzwi na trzy spusty. Wezwał taksówkę idąc schodami w dół. Pod uwagę nie wziął tylko jednej opcji: Tommy'ego mogło nie być w hotelu. Mógł liczyć tylko na szczęście.

***

- Myślisz, że Mitchel na to pójdzie? Wiesz, że ma cię gdzieś odkąd wtedy groził ci w komórce na miotły. Wątpię, żeby to przyjął. - Isaac zerknął jeszcze raz na biały papier. Tekst piosenki przepisany był na czysto, nie zawierał żadnych skreśleń i niewyraźnie zapisanych wyrazów.

- Zawsze można spróbować. Nie chcę, żeby mnie traktował jak bezwartościowego śmiecia. To nie wpływa dobrze na zespół. - Stwierdził i dopił kawę przyniesioną dziesięć minut temu przez room-service. - Sam widzisz, że czego się nie dotknę, on zaraz mnie opieprza.

Isaac wodził oczami po tekście. Nie było to dzieło sztuki, ale styl pisania i rodzaj emocji zawartej w tekście pasował do Craftera idealnie. Podniósł wzrok na kolegę z zespołu, którego oczy pozbawione były blasku.

- Cóż, moją opinię już znasz. Nie sądzę, żeby się do tego przekonał, bo go znam, ale jak spróbujesz, a potem jeszcze raz i jeszcze raz... To może w końcu wejdziesz mu w tyłek tak bardzo, że nie zdoła cię już stamtąd wyciągnąć. A to oznacza, że będzie musiał z tobą żyć, a co za tym idzie, przekonać się do cie... - Isaac zamilkł, kiedy usłyszał delikatne pukanie do drzwi. Muzycy obejrzeli się w stronę drzwi, skąd dochodził dźwięk.

***
Wysoki brunet podszedł do recepcji krokiem dżentelmena. Przy ladzie stała niska blondynka o kręconych włosach zaczesanych niedbale w kok. Obróciła się w stronę gościa i przywitała ciepłym uśmiechem.

- Dzień dobry, panno... - Przeczytał pospiesznie napis na plakietce przypiętej do roboczego uniformu recepcjonistki. - Susan.

- Dzień dobry, w czym mogę służyć? -Spytała. Uroczy uśmiech gościa wydawał się jej podejrzany. Nie wiedziała jeszcze, że zostanie zaraz „wpuszczona w maliny” przez mężczyznę, który wykorzysta do tego urok osobisty.

- Piękna panno Susan, mam do pani jedną malutką drobniuteńką prośbę. - Powiedział delikatnie.

- Prośbę? - Przymrużyła oczy. Na jej różowych wąskich ustach ciągle malował się ten sam sympatyczny uśmiech, co przedtem.

- Tak. Mam mały problem, ponieważ w tym hotelu zatrzymał się mój przyjaciel, z którym wychowywałem się w dzieciństwie, a którego dawno nie widziałem. Nie wie, że tu jestem, chcę mu zrobić niespodziankę. Niestety zapomniałem, jaki numer ma jego pokój. Pamiętam tylko, że zakwaterował się na ósmym piętrze. - Użył zdobytej na Facebooku informacji i zamrugał słodko do kobiety. - I tutaj moja próśbka. Czy mogłaby pani tak cichutko zdradzić mi ten numer? Byłbym bardzo wdzięczny. - Wziął ją za rękę i pocałował zewnętrzną stronę dłoni. Panna Susan uśmiechnęła się nieśmiało, co wziął za dobry znak.

- Niestety, obowiązuje mnie regulamin i ochrona danych osobowych. Zwłaszcza, że na ósmym piętrze mamy zakwaterowanych gości specjalnych.

- Tak, mój przyjaciel jest jednym z nich. Nazywa się Tommy Joe Ratliff i gra na na gitarze prowadzącej w zespole Mouthlake. Czy wspomniałem, że będę bardzo, ale to bardzo wdzięczny? - Wymruczał i włożył w jej dłoń pączek róży z krótką łodyżką, który wcześniej ułamał z bukietu kwiatów w swoim pokoju. Czar zaczynał działać. Kiedy dziewczyna spojrzała na prezent, a potem wyczekujące spojrzenie, straciła pewność siebie.

- Och, chyba mogę zrobić wyjątek dla tak czarującej osoby jak pan, panie...

- Lambert. Adam Lambert. - Przedstawił się.

- Zaraz, ten Lambert? To... Całkowicie zmienia postać rzeczy! Że też wcześniej nie skojarzyłam tej twarzy... Trzeba było od razu mówić, że to ty. - Zaczęła szperać w bazie danych komputera. - A tak przy okazji. Masz świetny głos. Powinieneś wygrać ten program. - Stwierdziła, co Adama bardzo zaskoczyło. Nie sądził, że po jednym odcinku ludzie będą go pamiętać. Uśmiechnął się z niedowierzaniem.

- 42. Ale obiecaj mi, że dasz mi autograf, jak będziesz wracał. - Pogroziła palcem, a on energicznie pokiwał głową. Kiedy dała mu znak, by już się oddalił, podziękował i szybko pobiegł w stronę schodów. Winda wlokła się zbyt wolno, a on był zbyt podekscytowany, by na nią czekać. Po chwili był już na miejscu. Stanął przed dębowymi drzwiami i opanował oddech. Zapukał powoli i oparł się o futrynę.

***

Tommy spojrzał na kolegę. Pomyślał, że to pewnie Mike albo Olivier dobija się do drzwi. Nie spodziewał się Mitchela. Bo po co miałby tu przychodzić. Mitchel wszystkie komunikaty przekazywał Tommy'emu przez pozostałych członków zespołu. Działo się tak od pamiętnej napaści w schowku na miotły. Teraz Tommy otworzył bez zainteresowania drzwi, a osoba, która była jego gościem, wywołała u niego szok.

- A... Adam? - Zdołał wyrzec, trzymając rękę na klamce od drzwi, które przed chwilą szeroko otworzył. Adam stał lekko oparty o futrynę. Ubrany był w czarne dopasowanie rurki i jasnoniebieski T-shirt z białymi konturami gołębi na wysokości mostka. Jego twarz posmutniała, kiedy zauważył, że Ratliff nie jest sam.

- Przeszkadzam? - Spytał niepewnie i zabrał rękę z brązowego obramowania drzwi. Wyprostował się lekko i spojrzał na Isaaca, który właśnie wstał.

- Nie, to... Nie, ja... To..... - Zaczął się jąkać, ale Isaac pomógł mu się wytłumaczyć.

- Nie przeszkadzasz. Miło cię znowu widzieć, Adam. - Uścisnął Lambertowi dłoń, a Tommy zarumienił się. Carpenter kontynuował. - Ja właściwie już wychodziłem, więc możecie sobie pogadać. - Minął się z nim w futrynie i zamierzał już iść, ale coś sobie przypomniał. Na szczęście Adam jeszcze nie zamknął drzwi. Co dziwne, nadal się w niego wgapiał z dziwnym wyrazem twarzy. Jakby był zazdrosny? Wydaje mi się. - A tak przy okazji, Adam. Nieźle ci poszło w tym Idolu. Masz świetny głos, a zresztą... Pewnie Tommy ci to już powiedział. Ciągle mi mówi, żebym wysyłał na ciebie smsy. - Szczupły brunet poklepał Lamberta po ramieniu i oddalił się głośno gwizdając wesołą melodię.

Adam przeniósł zaciekawiony wzrok na Tommy'ego, który prawie spalił się ze wstydu. Tommy kiwnięciem głowy zaprosił gościa do pokoju i podszedł do okna, o które się oparł. Kiedy usłyszał zbyt głośne zamknięcie drzwi, jego serce zaczęło szybciej pompować krew. Byli sami. Muzykowi przemknęło przez myśl, że to jest właśnie powód szybszego bicia jego narządu życia. Szybko zastąpił tę myśl inną – to zdenerwowanie, bo od dawna nie rozmawiali, a napięcie dodatkowo potęgowało oczekiwanie Adama na reakcję po pierwszym odcinku programu „American Idol”. Szybko odwrócił się w stronę przyjaciela, który wolno podszedł do łóżka i zahaczył o nie opuszkami palców, na których skupiał swój przenikliwy wzrok. Ratliffa przeszedł zimny dreszcz, kiedy zarejestrował, że opuszki wygięły się lekko pod wpływem napotkanej przeszkody – grubej fałdy. Nie wiedział, czy zacząć rozmowę pierwszy, czy zostawić głos Adamowi.

- W ogóle się ostatnio nie odzywasz. - Adam pomógł blondynowi rozwiązać myślowy problem i zerknął na niego. W niebieskich oczach tkwił nieustanny smutek.

- Dzwoniłem. Wczoraj, ale nie odebrałeś. Chociaż... Może to i lepiej, bo i tak nie wiedziałbym, co powiedzieć. - Postawił na prawdę.

- Jak to? - Zaciekawił się Adam. Błysk w jego oczach pojawił się ponownie. Dzwonił? Nie dostałem żadnego powiadomienia o nieodebranym połączeniu...

- Po prostu... Nie umiem wyrazić słowami tego, co czułem po obejrzeniu ciebie w telewizji... Byłem... wniebowzięty? Zszokowany? Każdy synonim tych słów byłby trafny. A kiedy zaśpiewałeś, chciałem cię posłuchać jeszcze raz i jeszcze. Szczerze, nie spodziewałem się, że zrobisz mi aż taką niespodziankę. Myślałem, że to będzie jakiś film albo musical z twoim udziałem, który chciałbyś, żebym obejrzał. A tu Idol... I ty... I tak dobrze zaśpiewałeś. Masz wielki talent, Adam. - Złapał go za policzek i pogłaskał, ale dopiero po wykonaniu gestu zorientował się, co zrobił. - Przepraszam, nie powinienem tego... - Cofnął rękę, ale Adam ją złapał, co zamknęło mu usta. Popatrzył na niego.
- Isaac mówił prawdę. A ty... Myślałem, że ci się nie spodobało. - Wciąż trzymał w dłoniach dłoń Ratliffa – głaskał ją palcami, sprawdzał nierówności i zgrubienia.
- Gdyby mi się nie spodobało, nie zarwałbym nocy na oglądaniu twojego występu milion razy na Youtube, nie wysłałbym dziesiątek smsów i nie wkurzał, kiedy Cowell określił niektóre partie jako rozdzierająco złe. - Uśmiechnął się i wziął rękę, by wbić palec wskazujący w jego klatkę piersiową. - Przez ciebie zjadłem tonę słodyczy i byłem nieprzytomny na próbie. - Adam zareagował na to głośnym śmiechem. Odsunął się i stracił równowagę, kiedy jego łydki wyczuły z tyłu łóżko. Upadł prostopadle do poduszek.

- Też do ciebie wczoraj zadzwoniłem i też nie odebrałeś. Abonent był czasowo niedostępny. Sądziłem, że byłeś tak zajęty koncertowaniem, że nie wystarczyło ci czasu zarówno na odcinek jak i na odebranie telefonu. Ale przed chwilą powiedziałeś mi że też dzwoniłeś wczoraj, więc musieliśmy do siebie zadzwonić od tej samej godzinie. Możesz sprawdzić w swoim telefonie czas nawiązania połączenia?

- 18.21.

- U mnie też. - Przytaknął Adam, a Tommy stanął jak wryty. Po chwili dołączył do leżącego na łóżku Lamberta i zaczęli wylegiwać się razem.

- Naprawdę zarwałeś noc? - Adam nachylił się nad gitarzystą i zajrzał głęboko w oczy. Tommy poczuł się spięty; nie mógł długo wytrzymać tak intensywnego kontaktu wzrokowego. Uśmiechnął się więc nerwowo i przytaknął.

- Tak. Nie wiem, kiedy zasnąłem, ale rano ciągle jeszcze leciało to twoje „I can't get no...”
Pomilczeli chwilę zachowując swoje pozycje: Tommy leżał, choć jego ciało było napięte jak struna, wiedząc o tym, że drugie ciało uniemożliwia mu ruchy. Spojrzał na niego ponownie – Adam powoli lustrował jego ciało, a kiedy zorientował się, że Tommy to zauważył, zaczerwienił się.

- Jak to jest? - Spytał nagle swym niskim, głębokim głosem.

- Co? - Odpowiedział pytaniem na pytanie i usiadł na poduszce, opierając się o zagłówek. Tommy odwrócił głowę w jego stronę.
- Być tam. Występować na scenie.

- Zadajesz głupie pytania. Przecież też występujesz na scenie. - Spojrzeli sobie w oczy. Tym razem Adam nie wytrzymał spojrzenia. Zaczął lustrować pokój, czując że siad po turecku nie był dobrym pomysłem – mimo zaledwie kilku chwil w tej pozycji mięśnie ud już zdążyły ścierpnąć.

- Nie. Ty śpiewasz. Ja gram w cieniu. Nie jestem w centrum i nie skupiam na sobie największej uwagi. Poza tym jest nas pięciu w zespole. A ty jesteś sam. - Wykalkulował błyskawicznie przyglądając się bacznie towarzyszowi.

- Faktycznie. Jak wychodzę, to trochę się denerwuję, ale kiedy spojrzę na twarze tych wszystkich ludzi, którzy wiem, że mnie wspierają i trzymają kciuki i wiem, że są ze mną rodzina i przyjaciele, to dostaję taki zastrzyk energii, odwagi... Że słowa zaczynają płynąć z moich ust same. Robię to mechanicznie. - Uciął, lecz zaraz powiedział jeszcze. - Myślę, że w dużej mierze to dlatego, że miałem praktykę w teatrze.

- Tam też byłeś genialny.

- Tak mówią.

- Tak jest. - Potwierdził blondyn.

Adam uśmiechnął się i odwrócił wzrok w stronę okna, za którym słońce zaszło za chmury. Spojrzał prosto przed siebie. W rogu ujrzał stół nakryty kolorowym obrusem – nie było na nim nic poza białym punktem. Kartka papieru? Zmarszczył brwi. Tommy ciągle patrzył na swego przyjaciela – z punktu zwykłego obserwatora sylwetka Lamberta zapewne nie przyciągałaby żadnym szczegółem, ale blondyn zauważał więcej niż zwykły obserwator – wręcz napawał się widokiem rozkojarzonego mężczyzny o łagodnym uśmiechu i burzliwej głębi oczu. Zastanawiał się, o czym on myśli. Chciałbym posiąść dar jasnowidzenia. Wtedy pewnie nie przejmowałbym się jego reakcjami na moje słowa czy zachowanie. Bał się zapytać, a bardzo chciał się dowiedzieć, o czym jego przyjaciel teraz rozmyśla. Nie wiedział. Nie wiedział, co kryje się za tymi zmarszczonymi brwiami i przeszywającym wzrokiem. Podzielisz się ze mną tylko tymi myślami, którymi będziesz chciał się podzielić. Powiedział do niego w myślach. Pewny był, że w przypadku bruneta żaden zastrzyk veritaserum* niestety nie pomoże.


-----------------------
*Dla tych, co nie przeczytali jeszcze Harry'ego Pottera: Veritaserum to eliksir prawdy opisany w serii książek o wymienionym wyżej czarodzieju.