Hej.
Uzupełniłam listę blogów, które czytam. Dodałam te, których
linki mi nadesłaliście – oczywiście tylko Adommy. Naprawdę nie
wiem, kiedy znajdę czas na przeczytanie niektórych, bo w tych
„niektórych” już dawno straciłam wątek, a to albo przez moje
lenistwo, albo mój brak czasu, albo wasze tak długie przerwy w
dodawaniu odcinków (wybaczcie).
MDudka
– dowiesz się w swoim czasie. Przykro mi, że nie zajrzę na
twojego bloga :( Interesuje mnie tylko tematyka Adommy.
Silentio
– dzięki za link. Wiedziałam o „Iluzji...”, ale kiedyś
przeczytałam tylko arę odcinków i potem to porzuciłam (nie wiem
czemu). Teraz wracam i mam nadzieję, że znajdę kawałek czasu, by
na nowo zapoznać się z twoim opowiadaniem.
Czekolaaada
– bardzo podoba mi się twój ostatni komentarz :D
My
Life – ćwicz cierpliwość – przyda ci się.
Zgodnie z planem
Za
sobą miał przepaść. Przed sobą Mitchela przykładającego ostry
jak brzytwa nóż do szyi Tommy'ego zaróżowionej od uścisku silnej
ręki. Ręce blondyna związane były grubym sznurem, a z oczu lały
się łzy. Twarz Craftera wyrażała agresję, wściekłość oraz
promieniującą z niego zemstę.
-
Dlaczego to robisz? - Usłyszał własny głos, a ziemia, na której
stał, zaczęła się trząść. Przepaść zaczęła się poszerzać.
-
Stracisz to, co ja straciłem. Twoją jedyną szansą jest oddanie mi
go, jeśli chcesz ocalić ukochaną osobę. - Krzyknął złowieszczo.
Dzieliły ich dwa metry.
-
Nie rób tego, Adam! Nie oddawaj talentu! - Blondyn próbował się
wyrwać, lecz Mitchel mocno go trzymał. Adam zrozumiał, o co im
chodzi. Trzymał w rękach złoty mikrofon, który mienił się jak
diament. W środku była kapsuła z cieczą tego samego koloru.
-
Oddaj mi go! - Mitchel wyciągnął rękę i zaczął zbliżać się
do bruneta. Kiedy był około metr od niego, Adam podjął decyzję.
Zamachnął się i wyrzucił pożądany przedmiot do wrzącej lawy w
podziemnej otchłani przepaści. Mitchel rzucił się, by ratować
fiolkę, lecz wpadł do przepaści podobnie jak ona. Adama ogarnęła
pustka, a w ramiona wpadł blondyn. Na jego gardle pozostała
czerwona rysa, z której obficie sączyła się krew.
-
Nie byłem tego wart. - Wyszeptał blondyn.
-
Jesteś wart więcej niż każdy skarb, Tommy. - Odpowiedział w
desperacji Lambert, z przerażeniem patrząc na słabnącego
mężczyznę.
-
Dziękuję. Adam... - Spróbował pogłaskać jego policzek, ale wraz
z ostatnimi słowami jego ciało opuściły też dusza i życie. Adam
wydał z siebie rozpaczliwy krzyk, dzierżąc zimne drobne ciało w
ramionach.
***
-
Nie! - Krzyknął i nieświadomie zrzuci z łóżka poduszkę. Usiadł
na łóżku, a Kris spojrzał na niego zaspanymi oczami.
-
Czego się drzesz...? - Zapytał i przetarł zmęczoną twarz.
Podniósł się do pozycji siedzącej i spojrzał na lokatora –
Lambert miał przekrwione oczy, a policzki zdobiły ścieżki
świeżych łez. Brunet przetarł czoło, a Allen podszedł do jego
łóżka z paczką chusteczek.
-
Zły sen? Wyglądasz tragicznie. - Podał koledze miękką rzecz, by
wytarł łzy.
-
Koszpar. Nie chciałbyś oglądać tego, co ja we śnie. - Otarł
twarz, przez co chusteczka stała się wilgotna. Popatrzył na nią
zamyślony. Obraz ze snu wrócił do jego wyobraźni jak bumerang,
choć za wszelką cenę chciał go wyrzucić z pamięci, pozbyć się
na zawsze.
-
Stary, przerażasz mnie już samym wstępem. Lepiej ni tego nie
opowiadaj. - Rzekł i wrócił do łóżka. - Dzisiaj idziesz
pierwszy do łazienki. - Postanowił i wstał. Adam natomiast powoli
zwlókł się z łóżka. Poczłapał w stronę pomieszczenia i
zamknął za sobą drzwi. Nieźle zaczął dzień, nie ma co,
pomyślał Kris i rzucił się na łóżko przyjaciela uprzednio
podnosząc z podłogi poduszkę. Postanowił dać sobie jeszcze pięć
minut na sen i zamknął oczy.
***
-
Nick i Adam. Wstańcie. - Rozkazał Ryan. Spośród wszystkich
uczestników, którzy zajmowali miejsca na ławkach, podniosło się
dwóch mężczyzn – tylko oni nie poznali jeszcze werdyktu, który
osądzał o ich przyszłej obecności lub nieobecności w programie.
-
Jak myślisz, Adam? Przejdziesz? - Spytał przewyższającego
wzrostem Nicka Adama i niezauważalnie poprawił swój błyszczący
krawat.
-
Mam nadzieję. - Odpowiedział pewnie Lambert, a Nick poczuł się
jeszcze bardziej zdenerwowany.
Zgodnie
z regulaminem program miało dziś opuścić dwoje uczestników. Smsy
widzów już zdecydowały. Kto dołączy do uroczej Jesse Langseth,
która nie wykazała się dostatecznym talentem, wiedział tylko
Ryan. Nick przeczuwał, że werdykt nie będzie mu dziś przychylny,
biorąc pod uwagę zdolności Adama i show, jakie zrobił tydzień
temu. No, dalej. Miejmy to już za sobą.
-
I słusznie, bo zostajesz w programie! - Seacrest krzyknął do
mikrofonu, a emocje publiczności wzrosły. Nick i Adam uścisnęli
się wzajemnie – jeden gratulując, drugi wyrażając, jak mu
przykro. Przegrany zszedł ze sceny z pustymi rękami, machając na
pożegnanie publiczności. Jeszcze zobaczymy, kto będzie górą,
pedale, pomyślał i uśmiechnął się pod nosem, wchodząc za
kulisy, by wraz ze swoją dziewczyną podzielić gorycz przegranej i
obejrzeć zmagania jego byłych konkurentów. Teraz miała zacząć
się prawdziwa walka na wykony.
***
-
Adam, co się dzisiaj z tobą dzieje? - Spytał Allen, stojąc wraz z
kolegą przy stoliku w pokoju lobby.
-
Nie wiem, to pewnie przez ten sen. Czuję, że stanie się dzisiaj
coś niedobrego. Nie wiem – co, ale się stanie. - Rzekł
złowróżbnie.
-
Najlepiej nie myśl o tym głupim śnie. Za chwilę wychodzisz. -
Oznajmił Kris, gdy spostrzegł na telebimie, że koleżanka z pokoju
Allison – Jasmine Murray wysłuchuje ocen jurorów. W tej chwili
podeszła do nich Iraheta, która właśnie wróciła z toalety.
-
Adam, co jest? - Spytała, zaciekawiona powodem niewyraźnej miny
Adama.
-
Denerwuje się. - Odpowiedział za niego Kris, a przyjaciółka
mężczyzn zmartwiła się. Błyskawicznie znalazła pomysł, jak
wyjść z czarnego humoru.
-
Adaś, skup się. Poprzednio występowałeś w teatrze, tak? - Kiedy
pokiwał głową, kontynuowała. - Wyobraź sobie teraz, że jesteś
w teatrze. Na scenie. Grasz główną rolę w musicalu, który bije
popularnością nawet „Hair”, czy jak to się tam nazywa. I
wszyscy biją ci brawo, choć jeszcze nie zacząłeś grać,
rozumiesz? Masz to w mózgownicy? To teraz idziemy. Co śpiewasz?
-
„Black or white”. - Odpowiedział, patrząc jej w oczy, kiedy
wspólnie z Krisem odprowadzała go do wejścia na scenę.
-
Po prostu nie myśl o niczym innym. Tylko „Black or white”. Idź,
zaśpiewaj i myśl o teatrze. - Poinstruowała go, a kiedy Lambert
usłyszał swoje imię z wszystkich głośników zainstalowanych w
każdym rogu obszernej sali, przyjaciele wypchnęli go na scenę.
Teatr,
scena, brawa. Teatr, scena... Stanął na środku, otaczała go
ciemność. Uśmiech, proszę! Usłyszał głosik sumienia,
gdy muzyka zaczęła wybrzmiewać w jego uszach. Teatr, scena...
Oświetlił go snop światła. Po kolei z każdej strony zaczęły
włączać się reflektory. Teraz już nie musiał wyobrażać sobie
wizji Allison. To działo się naprawdę. Teraz i tutaj. Przed sobą
miał tłumy klaszczących i wiwatujących ludzi, pod nogami
błyszczącą scenę, a cała sala przypominała mu swymi detalami
teatr, w którym czuł się jak w domu. Mimo tego, że nie było w
podłodze dziury zabudowanej balkonikiem dla suflera, on nie był już
zdenerwowany, tylko zdeterminowany. Bo jego musical zaczął się
tydzień temu i dopiero w finale okaże się, kto grał w nim główną
rolę. Adam z podekscytowania zaczął wybijać o udo rytm piosenki.
Stres minął, a zaczęło się prawdziwe show.
-
I took my baby on a saturday bang. Boy, is that girl with you? Yes,
we're one and the same. Now I believe in miracles and a miracle has
happened tonight...
Jak
w słowach piosenki cud stawał się w tej chwili na scenie. Nie było
już śladu po strachu i zdenerwowaniu, a kadr sennego koszmaru
usunął się w cień – w najodleglejsze odmęty jego mózgu.
Przepływał przez utwór jak statek, w którego białe żagle
dmuchał silny, lecz umiarkowany wiatr. W tej chwili w jego
zachowaniu widoczne były emocje dziecka, które po raz pierwszy
zobaczyło wesołe miasteczko: w jednym momencie znajdował się po
lewej stronie sceny i witał z rozbawionymi dziewczynami, które
wyciągały do niego ręce, w następnym po prawej stronie umożliwiał
publiczności zrobienie mu zdjęć. W końcu zeskoczył ze schodów
wprost przed stół jurorów, wśród których najlepiej bawiła się
Paula Abdul. Kobieta zachwycona stała nad mikrofonem przymocowanym
do lady i tańczyła w rytm melodii doprawionej niesamowitym głosem.
-
I'm tired of this devil! I'm tired of this stuff! - Był już na
półmetku. Zaczęły ponosić go emocje. - I ain't scared of no
shits. I ain't scared of nobodyyy...! Ugh, when the goin' gets
mean..., don't tell me you agree with me. - Dotarł do ostatniej
prostej. Refren był ostatnim elementem. Elementem szczególnym i
najbardziej zwracającym uwagę widza. W nagłym przypływie
adrenaliny wykonał w kierunku publiczności kopniaka przeszywającego
powietrze i zakończył swój występ idealnie przeciągając
końcówki dźwięków.
-
It don't matter if you're black or white! - Ostatnia fraza wywołała
odbijający się echem od ścian aplauz. Wszystko poszło tak, jak
miało pójść. Adam uśmiechną się cały w skowronkach, a
para przyjaciół, obserwujących go zza kulis przybiła sobie
piątkę, puknęła biodrami i uścisnęła wyrażając zadowolenie z
występu przyjaciela. Wszystko poszło zgodnie z planem, pomyślał
Adam i odetchnął z ulgą.
***
Ten
koncert nie był tak dobry jak pozostałe. Choć nikt nie mógł
powiedzieć, że była to „totalna klapa”, to zespół i tak
czuł, że nie wykazali się dostatecznie, by przyciągnąć publikę
klubu i zainteresować gości swą muzyką, która tego wieczoru była
bardziej w tle niż w centrum. Nie mieli bisów. Choć mogli się
obwiniać, to tak naprawdę nie mieli powodów – przecież dali z
siebie jak zwykle 100% mocy. Teraz siedzieli znużeni w garderobie i
czekali na menadżera, który miał im obwieścić plany na następną
część trasy po Hollywood, a jeszcze załatwiał ostatnie
formalności z szefem klubu. Od początku muzycznej kariery Tommy'ego
minęły bowiem już cztery tygodnie. Czyli niecały miesiąc, w
którym zagrał około dziesięciu koncertów. Być może dla
zwykłego szarego człowieka było to mało, ale dla niego każdy
następny koncert był spełniającym się marzeniem. Od czasu
pierwszej próby jego gra była coraz lepsza, a teraz już nikt nie
mógł zarzucić mu braku profesjonalizmu. Wręcz przeciwnie –
muzyk zdobywał coraz większą popularność. Ta popularność nie
interesowała jednak młodego gitarzystę. Nie kochał jej. Kochał
tylko swoją gitarę i muzykę, jaką z siebie wydawała za sprawą
jego palców. Fanów ujmowała przede wszystkim nieśmiałość
blondyna i skupienie podczas gry. Prawie nie spuszczał oczu z
instrumentu. Chaos wśród publiczności czy inni muzycy - nic nie
zwracało jego uwagi tak jak lakierowany korpus, długi gryf i sześć
strun gitary. Nie robił nic, by się przypodobać, a publika i tak
go kochała. I to wkurzało Mitchela, który zazdrościł Ratliffowi
patentu na sukces.
Crafter
stał teraz oparty o ladę przodem do tafli lustra, za pomocą
którego obserwował swego wroga. Gitarzysta bawił się właśnie
kostką do gry, siedząc na kanapie obitej czarną skórą. Po chwili
odwrócił się, a spojrzenie Tommy'ego padło na jego twarz.
-
Idziecie dzisiaj do klubu? - Rzucił w stronę Mike'a i Oliviera. To
zazwyczaj ci dwaj rzucali podobne pomysły po koncertach. Mężczyźni
zdziwili się lekko, gdyż wokalista nigdy nie pytał o takie rzeczy.
-
Zamierzamy. Prawda, Tommy? - Zagadnął blondyna Olivier, a ten
przytaknął skinieniem głowy.
-
Jasne. Zabiję za choćby jednego drinka z palemką. - Odpowiedział
Mike, jakby Olivier poprosił o przytaknięcie jego, a nie Ratliffa.
-
Może chcesz się przyłączyć? - Spytał Isaac bardziej
podejrzliwie niż zachęcająco. Odpowiedzi, jaka potem padła, nigdy
by się nie spodziewał.
-
Chyba tak. Po takim niewypale potrzebuję paru promili we krwi, a
siedzenie w hotelu raczej nie poprawi mi humoru.
-
To ustalone! - Rzucił entuzjastycznie Mike szczęśliwy, że będzie
więcej kieliszków do butelki.
Isaaca
zdziwiła odpowiedź Mitchela. Chce się zintegrować z zespołem?
Z Tommy'm? Nie uwierzę jak nie zobaczę. Perkusista nie był tak
pozytywnie nastawiony jak jego koledzy. Już samo pytanie frontmana
budziło w nim podejrzenia, a porozumiewawcze spojrzenie wysłane
najnowszemu członkowi zespołu tylko je potwierdziło. Co tu jest
grane, do cholery? Postanowił, że spyta o to przy najbliższej
okazji Ratliffa, który był bardziej otwarty niż założyciel
zespołu. Nie zdążył zastanowić się dłużej, gdyż w tej chwili
do ciasnej garderoby wszedł pan McCallister. Menadżer zespołu nie
miał dobrej miny.
***
Wyszli
z klubu kompletnie pijani - tak wyglądałby opis zwykłego
obserwatora. Nie była to do końca prawda, bowiem dwoje z nich
zachowywało jeszcze zdrowy umysł i trzeźwe myślenie.
Isaac
postanowił tego wieczoru zadowolić się tylko dwoma piwami. Miał
mocną głowę, a ze względu na podejrzane zachowanie Mitchela
postanowił, że jego zmysły muszą pozostać wyostrzone - nie tak
jak pozostałej trójki, której reakcja na choćby jedno słowo
opóźniała się o pięć minut. Był pewien, że dzisiejszego
wieczoru coś się stanie. Coś szczególnego, coś złego. Nie mógł
na to pozwolić ze względu na dobro zespołu, a przede wszystkim na
dobro najmłodszego z jego członków.
Mitchel
był drugą osobą, która nie wykazywała nadmiaru promili we krwi.
Choć po koncercie przyznał, że musi wyprzeć z siebie myśl o źle
zagranym koncercie alkoholem, teraz nie wyglądał jakby był
pijanym, pogrążonym w kolorowym świecie procentów facetem. On też
postawił sobie cel na ten wieczór - cel, który teraz z Mike'em i
Olivierem próbował zbezcześcić swoim wykonaniem oryginał utworu
„We are the champions” zespołu Queen. Piątka mężczyzn szła
właśnie całą długością chodnika, kiedy Mitchel spojrzał w
stronę wąskiej uliczki, która wychodziła prostopadle do ulicy,
którą szli. W oddali dostrzegł żółty neon i świecący się na
jego tle napis "Gay Club". Oczy mu zabłysły, kiedy to
zobaczył. Uśmiechnął się szeroko i odwrócił się w stronę
pozostawionych w tyle kolegów.
-
Hej! - Zawołał i machnął na nich ręką. - Chodźcie tu i
patrzcie! - Krzyknął i wskazał ręką szyld.
Isaac
doszedł do niego pierwszy i spojrzał we wskazaną stronę. Kiedy
dostrzegł migającą reklamę, spojrzał z niesmakiem na wokalistę.
-
Klub gejowski i co z tego? - Mruknął, kiedy pozostała trójka
dołączyła do nich.
-
Byliście kiedyś? - Spytał z cwanym uśmieszkiem i spojrzał
prowokująco na Tommy'ego.
Ratliff
dostrzegł to spojrzenie. Mimo pijackiego odurzenia zachował jeszcze
resztki trzeźwości. Inicjacja, pomyślał automatycznie i
schował się za kolegami.
-
Hej. Hej. Ja byłem. Kojarzycie to, że oni się tam ciągle
obmacują? To obrzydliwe. - Powiedział Olivier i zasymulował odruch
wymiotny. Mike machnął ręką, a Tommy jeszcze bardziej się ukrył.
Tylko Isaac stał twardo w jednym miejscu z założonymi rękami i
obserwował sytuację jakby był nic nie znaczącym widzem.
-
Hej, Tommy! Co się tak chowasz? - Zagadnął Mitchel z pretensją,
używając trochę wyższego tonu, by blondyn go usłyszał. -
Stawiam sto dolarów, że tam nie wejdziesz! - Oznajmił, a Mike i
Olivier odsunęli się, odsłaniając Ratliffa, i popatrzyli na
kolegę o jasnych włosach.
-
Ja stawiam pięćdziesiąt. - Wtrącił Mike.
-
A ja dwadzieścia. - Dodał Olivier.
-
A ty, Isaac? - Spyta Crafter i pchnął lekko Isaaca, który nic
sobie z gestu nie zrobił.
-
A ja sądzę, że go w coś wkręcasz. - Rzekł powoli Carpenter i
stanął po stronie Ratliffa, który popatrzył na niego jak na
wariata.
Blondyn
nie zastanawiał się ani chwili. Co mogło być tutaj wkrętem?
Zwykły zakład i tyle. Chyba nie chciało mu się wysilić
łepetyny, by wymyślić mi coś trudnego. Postanowił podjąć
wyzwanie. W końcu miał tam tylko wejść. Co trudnego było w
przekroczeniu progu klubu? Pomyślał, że chyba nie zaczną go tam
obłapiać od pierwszej chwili, w której go zobaczą. Pójdę
tam. Zrobił jeden krok w stronę Mitchela. Gdyby Crafter rzucił
mu w tej chwili pod nogi prawdziwą rękawicę, zapewne od razu by ją
podniósł. Postanowił jednak upewnić się, czy nie ma w tym
jakichś haczyków.
-
Mam tam tylko wejść? - Spytał podejrzliwie, lustrując go w
połowie nieprzytomnym wzrokiem. - I to wszystko?
-
Gdybyś miał tam tylko wejść, to nie zakładałbym się o sto
dolarów, Tommy. - Rzekł i podszedł do Ratliffa. Objął go
ramieniem i kazał zbliżyć się pozostałym. Isaac jako jedyny
patrzył na to nieufnym wzrokiem.
-
Twoje zadanie jest takie. Pójdziesz tam i wyrwiesz jakiegoś gościa.
Zadanie uznam za wykonane, jeśli na naszych oczach go pocałujesz. -
Oznajmił, a Mike odsunął się z obrzydzeniem.
-
Blee... - Rzekł Mike, wykrzywiając pijaną twarz. - Podnoszę moją
stawkę do stówy. - Dodał, a Isaac pokiwał głową, nie wierząc,
że Ratliff się na to zgodzi.
-
Ja też dam ci setkę, jak to zrobisz. - Rzekł podekscytowany
Olivier, a zaraz potem zaprzeczył samemu sobie. - No way! On tego
nie zrobi! - Pokiwał głową podobnie jak perkusista i uniósł
wysoko brwi.
Isaac
nie powiedział nic – nie wiedział, co. Nie wierzył w to, co
usłyszał. Po prostu odjęło mu mowę. Ale nie mógł pozwolić,
żeby Tommy się zgodził. Nie tylko dla tego, że go lubił i
szanował. Nie tylko dlatego, że wietrzył w tym zakładzie wielką
dziurę-pułapkę z grząskim dnem podobną do wydmy, przy krawędzi
której stał Ratliff i zastanawiał się, czy jeśli zrobi krok, to
coś nie zje mu nogi. Isaac, w porównaniu z innymi członkami
zespołu, po prostu znał Mitchela najlepiej i wiedział, że jeśli
mu nie pasuje czyjeś towarzystwo, to po prostu ten ktoś jest
eliminowany w każdy możliwy sposób – nawet jeśli ten sposób
miał zniszczyć wrogowi psychikę. Isaac nie mógł do tego
dopuścić.
Mitchel
nie powiedział nic – czekał. Czekał na reakcję Tommy'ego, od
której miało zależeć, czy pod atrapą zgody stanie się
podnóżkiem króla, czy przestraszy się i na zawsze straci uznanie
zespołu, a Mitchel będzie go tępił aż do końca kontraktu. Jeśli
teraz mi odmówi, to przyrzekam sobie, że odejdzie z zespołu
jeszcze przed wygaśnięciem kontraktu. W rzeczywistości jednak
Mitchel nie był takim cwanym lisem. On tego nie wymyślił. Był
tylko sterem statku, którego kapitanem był John. Choć w teorii
przykuty był on do szpitalnego łóżka, to w praktyce za pomocą
jednego telefonu komórkowego mógł sterować Mitchelem, a Mitchel –
każdym pozostałym członkiem zespołu. „I nikt nie może o tym
wiedzieć” - taki był warunek. Inaczej główny pionek w tej
szachownicy – wokalista – zostałby wyrzucony poza obszar
planszy. Na to Crafter nie mógł pozwolić.
Tommy
nie powiedział nic – zastanawiał się. Każde zadanie na początku
wydaje się proste. To naturalne, że przyglądając mu się przez
lupę widzimy więcej szczegółów. Biorąc do ręki większą lupę
powinniśmy dostrzec haczyk. Tommy po sześciu piwach i litrze wódki
nie miał w ręce lupy. Nie mógł więc dostrzec haczyka. Był
pijany, więc uznał, że haczyka nie ma. Nawet spojrzenie w oczy
Mitchela, dostrzeżenie charakterystycznego uśmiechu, czy gest
skrzyżowanych na piersi rąk nie dały mu do myślenia. Nic dziwnego
– w tym stanie każdy wyłącza myślenie.
-
Jaki jest haczyk? - Bardziej wybełkotał niż wymówił.
-
Taki, że jeśli tego nie zrobisz, nie zarobisz trzech stów. - Rzekł
głośno i podszedł do niego. - Jeśli tego nie zrobisz, nici z
umowy, pamiętasz? - Powiedział szeptem. To podziałało na Ratliffa
jak magnes. Blondyn poczuł, jak Crafter wkłada mu coś do kieszeni.
Kiedy włożył tam swoją dłoń, w dotyku poczuł kartkę i coś
plastikowego, co kształtem przypominało opakowanie tabletki. - A t
na nerwy. W razie, gdybyś pękał. - Dodał Mitchel i odsunął się
od niego z prowokującym uśmiechem. Tommy, jak na swój stan, poczuł
odwagę.
-
Dobra. Szykujcie kasę. - Uśmiechnął się pijacko i wolnym krokiem
poszedł w stronę klubu.
-
Nie uda ci się to! - Rzucił Isaac w stronę Mitchela. Kiedy
mężczyzna wzruszył ramionami w geście fałszywego niezrozumienia
przekazu, Carpenter pobiegł za blondynem. Dogonił go w połowie
drogi.
-
Tommy, wracaj. - Poprosił, jednak komunikat bardziej wyrażał
rozkaz niż prośbe. Pijany Ratliff sprawiał wrażenie jakby go nie
zauważył i dalej kroczył wąską uliczką. - Tommy, to nie jest
normalny zakład. To podstęp, wracaj.
-
Nie. Muszę wykonać zadanie, by dotrzymać umowy. Warunki są jasne.
Musze przejść inicjację... - Wybełkotał, lekko się zataczając.
-
Inicjację? O czym ty bredzisz, Tom! Wracaj, nim zrobisz coś
głupiego.
-
Nie. Wiesz co? Dobrze, że nie brałeś udziału w zakładzie. -
Stanął przy wejściu i poklepał kolegę w pierś. - Przynajmniej
nie będziesz musiał mi jutro płacić. A teraz patrz i podziwiaj. -
Rzekł, dmuchając na perkusistę swym śmierdzącym alkoholem
oddechem. Jego wejście do klubu można by porównać do sposobu
chodu kapitana Jacka Sparrowa z serii filmów „Piraci z Karaibów”
- był nietypowy i ekstrawagancki.
Napakowany
ochroniarz przepuścił go uprzejmie i zaprosił gestem Isaaca, lecz
ten pokazał mu otwartą dłoń, co oznaczało odmowę. Nie mógł
tam wejść. Nie dlatego, że nie lubił homoseksualistów, ale obawy
przed niepożądanymi spojrzeniami i zachowaniami innych gości
klubu. Tommy wszedł do klubu, przytrzymując się ściany, by nie
stracić równowagi. Isaac obserwował kolegę do czasu, gdy
całkowicie nie znikł w blasku neonowych świateł. To się źle
skończy.
Kiedy
wrócił do kolegów, spojrzał pogardliwie na Mitchela, a ten
uśmiechnął się zawadiacko i usiadł na wystającym ze ściany
murku. Skrzyżował ręce za głową i odetchnął. Zgodnie z
planem. Wszystko zgodnie z planem.