piątek, 28 lutego 2014

Rozdział 22 - Zgodnie z planem

Hej. Uzupełniłam listę blogów, które czytam. Dodałam te, których linki mi nadesłaliście – oczywiście tylko Adommy. Naprawdę nie wiem, kiedy znajdę czas na przeczytanie niektórych, bo w tych „niektórych” już dawno straciłam wątek, a to albo przez moje lenistwo, albo mój brak czasu, albo wasze tak długie przerwy w dodawaniu odcinków (wybaczcie).

MDudka – dowiesz się w swoim czasie. Przykro mi, że nie zajrzę na twojego bloga :( Interesuje mnie tylko tematyka Adommy.
Silentio – dzięki za link. Wiedziałam o „Iluzji...”, ale kiedyś przeczytałam tylko arę odcinków i potem to porzuciłam (nie wiem czemu). Teraz wracam i mam nadzieję, że znajdę kawałek czasu, by na nowo zapoznać się z twoim opowiadaniem.
Czekolaaada – bardzo podoba mi się twój ostatni komentarz :D
My Life – ćwicz cierpliwość – przyda ci się.

Zgodnie z planem

- Adam...

Za sobą miał przepaść. Przed sobą Mitchela przykładającego ostry jak brzytwa nóż do szyi Tommy'ego zaróżowionej od uścisku silnej ręki. Ręce blondyna związane były grubym sznurem, a z oczu lały się łzy. Twarz Craftera wyrażała agresję, wściekłość oraz promieniującą z niego zemstę.

- Dlaczego to robisz? - Usłyszał własny głos, a ziemia, na której stał, zaczęła się trząść. Przepaść zaczęła się poszerzać.

- Stracisz to, co ja straciłem. Twoją jedyną szansą jest oddanie mi go, jeśli chcesz ocalić ukochaną osobę. - Krzyknął złowieszczo. Dzieliły ich dwa metry.

- Nie rób tego, Adam! Nie oddawaj talentu! - Blondyn próbował się wyrwać, lecz Mitchel mocno go trzymał. Adam zrozumiał, o co im chodzi. Trzymał w rękach złoty mikrofon, który mienił się jak diament. W środku była kapsuła z cieczą tego samego koloru.

- Oddaj mi go! - Mitchel wyciągnął rękę i zaczął zbliżać się do bruneta. Kiedy był około metr od niego, Adam podjął decyzję. Zamachnął się i wyrzucił pożądany przedmiot do wrzącej lawy w podziemnej otchłani przepaści. Mitchel rzucił się, by ratować fiolkę, lecz wpadł do przepaści podobnie jak ona. Adama ogarnęła pustka, a w ramiona wpadł blondyn. Na jego gardle pozostała czerwona rysa, z której obficie sączyła się krew.

- Nie byłem tego wart. - Wyszeptał blondyn.

- Jesteś wart więcej niż każdy skarb, Tommy. - Odpowiedział w desperacji Lambert, z przerażeniem patrząc na słabnącego mężczyznę.

- Dziękuję. Adam... - Spróbował pogłaskać jego policzek, ale wraz z ostatnimi słowami jego ciało opuściły też dusza i życie. Adam wydał z siebie rozpaczliwy krzyk, dzierżąc zimne drobne ciało w ramionach.

***

- Nie! - Krzyknął i nieświadomie zrzuci z łóżka poduszkę. Usiadł na łóżku, a Kris spojrzał na niego zaspanymi oczami.

- Czego się drzesz...? - Zapytał i przetarł zmęczoną twarz. Podniósł się do pozycji siedzącej i spojrzał na lokatora – Lambert miał przekrwione oczy, a policzki zdobiły ścieżki świeżych łez. Brunet przetarł czoło, a Allen podszedł do jego łóżka z paczką chusteczek.

- Zły sen? Wyglądasz tragicznie. - Podał koledze miękką rzecz, by wytarł łzy.

- Koszpar. Nie chciałbyś oglądać tego, co ja we śnie. - Otarł twarz, przez co chusteczka stała się wilgotna. Popatrzył na nią zamyślony. Obraz ze snu wrócił do jego wyobraźni jak bumerang, choć za wszelką cenę chciał go wyrzucić z pamięci, pozbyć się na zawsze.

- Stary, przerażasz mnie już samym wstępem. Lepiej ni tego nie opowiadaj. - Rzekł i wrócił do łóżka. - Dzisiaj idziesz pierwszy do łazienki. - Postanowił i wstał. Adam natomiast powoli zwlókł się z łóżka. Poczłapał w stronę pomieszczenia i zamknął za sobą drzwi. Nieźle zaczął dzień, nie ma co, pomyślał Kris i rzucił się na łóżko przyjaciela uprzednio podnosząc z podłogi poduszkę. Postanowił dać sobie jeszcze pięć minut na sen i zamknął oczy.

***

- Nick i Adam. Wstańcie. - Rozkazał Ryan. Spośród wszystkich uczestników, którzy zajmowali miejsca na ławkach, podniosło się dwóch mężczyzn – tylko oni nie poznali jeszcze werdyktu, który osądzał o ich przyszłej obecności lub nieobecności w programie.

- Jak myślisz, Adam? Przejdziesz? - Spytał przewyższającego wzrostem Nicka Adama i niezauważalnie poprawił swój błyszczący krawat.

- Mam nadzieję. - Odpowiedział pewnie Lambert, a Nick poczuł się jeszcze bardziej zdenerwowany.

Zgodnie z regulaminem program miało dziś opuścić dwoje uczestników. Smsy widzów już zdecydowały. Kto dołączy do uroczej Jesse Langseth, która nie wykazała się dostatecznym talentem, wiedział tylko Ryan. Nick przeczuwał, że werdykt nie będzie mu dziś przychylny, biorąc pod uwagę zdolności Adama i show, jakie zrobił tydzień temu. No, dalej. Miejmy to już za sobą.

- I słusznie, bo zostajesz w programie! - Seacrest krzyknął do mikrofonu, a emocje publiczności wzrosły. Nick i Adam uścisnęli się wzajemnie – jeden gratulując, drugi wyrażając, jak mu przykro. Przegrany zszedł ze sceny z pustymi rękami, machając na pożegnanie publiczności. Jeszcze zobaczymy, kto będzie górą, pedale, pomyślał i uśmiechnął się pod nosem, wchodząc za kulisy, by wraz ze swoją dziewczyną podzielić gorycz przegranej i obejrzeć zmagania jego byłych konkurentów. Teraz miała zacząć się prawdziwa walka na wykony.

***

- Adam, co się dzisiaj z tobą dzieje? - Spytał Allen, stojąc wraz z kolegą przy stoliku w pokoju lobby.

- Nie wiem, to pewnie przez ten sen. Czuję, że stanie się dzisiaj coś niedobrego. Nie wiem – co, ale się stanie. - Rzekł złowróżbnie.

- Najlepiej nie myśl o tym głupim śnie. Za chwilę wychodzisz. - Oznajmił Kris, gdy spostrzegł na telebimie, że koleżanka z pokoju Allison – Jasmine Murray wysłuchuje ocen jurorów. W tej chwili podeszła do nich Iraheta, która właśnie wróciła z toalety.

- Adam, co jest? - Spytała, zaciekawiona powodem niewyraźnej miny Adama.

- Denerwuje się. - Odpowiedział za niego Kris, a przyjaciółka mężczyzn zmartwiła się. Błyskawicznie znalazła pomysł, jak wyjść z czarnego humoru.

- Adaś, skup się. Poprzednio występowałeś w teatrze, tak? - Kiedy pokiwał głową, kontynuowała. - Wyobraź sobie teraz, że jesteś w teatrze. Na scenie. Grasz główną rolę w musicalu, który bije popularnością nawet „Hair”, czy jak to się tam nazywa. I wszyscy biją ci brawo, choć jeszcze nie zacząłeś grać, rozumiesz? Masz to w mózgownicy? To teraz idziemy. Co śpiewasz?

- „Black or white”. - Odpowiedział, patrząc jej w oczy, kiedy wspólnie z Krisem odprowadzała go do wejścia na scenę.

- Po prostu nie myśl o niczym innym. Tylko „Black or white”. Idź, zaśpiewaj i myśl o teatrze. - Poinstruowała go, a kiedy Lambert usłyszał swoje imię z wszystkich głośników zainstalowanych w każdym rogu obszernej sali, przyjaciele wypchnęli go na scenę.

Teatr, scena, brawa. Teatr, scena... Stanął na środku, otaczała go ciemność. Uśmiech, proszę! Usłyszał głosik sumienia, gdy muzyka zaczęła wybrzmiewać w jego uszach. Teatr, scena... Oświetlił go snop światła. Po kolei z każdej strony zaczęły włączać się reflektory. Teraz już nie musiał wyobrażać sobie wizji Allison. To działo się naprawdę. Teraz i tutaj. Przed sobą miał tłumy klaszczących i wiwatujących ludzi, pod nogami błyszczącą scenę, a cała sala przypominała mu swymi detalami teatr, w którym czuł się jak w domu. Mimo tego, że nie było w podłodze dziury zabudowanej balkonikiem dla suflera, on nie był już zdenerwowany, tylko zdeterminowany. Bo jego musical zaczął się tydzień temu i dopiero w finale okaże się, kto grał w nim główną rolę. Adam z podekscytowania zaczął wybijać o udo rytm piosenki. Stres minął, a zaczęło się prawdziwe show.

- I took my baby on a saturday bang. Boy, is that girl with you? Yes, we're one and the same. Now I believe in miracles and a miracle has happened tonight...

Jak w słowach piosenki cud stawał się w tej chwili na scenie. Nie było już śladu po strachu i zdenerwowaniu, a kadr sennego koszmaru usunął się w cień – w najodleglejsze odmęty jego mózgu. Przepływał przez utwór jak statek, w którego białe żagle dmuchał silny, lecz umiarkowany wiatr. W tej chwili w jego zachowaniu widoczne były emocje dziecka, które po raz pierwszy zobaczyło wesołe miasteczko: w jednym momencie znajdował się po lewej stronie sceny i witał z rozbawionymi dziewczynami, które wyciągały do niego ręce, w następnym po prawej stronie umożliwiał publiczności zrobienie mu zdjęć. W końcu zeskoczył ze schodów wprost przed stół jurorów, wśród których najlepiej bawiła się Paula Abdul. Kobieta zachwycona stała nad mikrofonem przymocowanym do lady i tańczyła w rytm melodii doprawionej niesamowitym głosem.

- I'm tired of this devil! I'm tired of this stuff! - Był już na półmetku. Zaczęły ponosić go emocje. - I ain't scared of no shits. I ain't scared of nobodyyy...! Ugh, when the goin' gets mean..., don't tell me you agree with me. - Dotarł do ostatniej prostej. Refren był ostatnim elementem. Elementem szczególnym i najbardziej zwracającym uwagę widza. W nagłym przypływie adrenaliny wykonał w kierunku publiczności kopniaka przeszywającego powietrze i zakończył swój występ idealnie przeciągając końcówki dźwięków.

- It don't matter if you're black or white! - Ostatnia fraza wywołała odbijający się echem od ścian aplauz. Wszystko poszło tak, jak miało pójść. Adam uśmiechną się cały w skowronkach, a para przyjaciół, obserwujących go zza kulis przybiła sobie piątkę, puknęła biodrami i uścisnęła wyrażając zadowolenie z występu przyjaciela. Wszystko poszło zgodnie z planem, pomyślał Adam i odetchnął z ulgą.

***

Ten koncert nie był tak dobry jak pozostałe. Choć nikt nie mógł powiedzieć, że była to „totalna klapa”, to zespół i tak czuł, że nie wykazali się dostatecznie, by przyciągnąć publikę klubu i zainteresować gości swą muzyką, która tego wieczoru była bardziej w tle niż w centrum. Nie mieli bisów. Choć mogli się obwiniać, to tak naprawdę nie mieli powodów – przecież dali z siebie jak zwykle 100% mocy. Teraz siedzieli znużeni w garderobie i czekali na menadżera, który miał im obwieścić plany na następną część trasy po Hollywood, a jeszcze załatwiał ostatnie formalności z szefem klubu. Od początku muzycznej kariery Tommy'ego minęły bowiem już cztery tygodnie. Czyli niecały miesiąc, w którym zagrał około dziesięciu koncertów. Być może dla zwykłego szarego człowieka było to mało, ale dla niego każdy następny koncert był spełniającym się marzeniem. Od czasu pierwszej próby jego gra była coraz lepsza, a teraz już nikt nie mógł zarzucić mu braku profesjonalizmu. Wręcz przeciwnie – muzyk zdobywał coraz większą popularność. Ta popularność nie interesowała jednak młodego gitarzystę. Nie kochał jej. Kochał tylko swoją gitarę i muzykę, jaką z siebie wydawała za sprawą jego palców. Fanów ujmowała przede wszystkim nieśmiałość blondyna i skupienie podczas gry. Prawie nie spuszczał oczu z instrumentu. Chaos wśród publiczności czy inni muzycy - nic nie zwracało jego uwagi tak jak lakierowany korpus, długi gryf i sześć strun gitary. Nie robił nic, by się przypodobać, a publika i tak go kochała. I to wkurzało Mitchela, który zazdrościł Ratliffowi patentu na sukces.

Crafter stał teraz oparty o ladę przodem do tafli lustra, za pomocą którego obserwował swego wroga. Gitarzysta bawił się właśnie kostką do gry, siedząc na kanapie obitej czarną skórą. Po chwili odwrócił się, a spojrzenie Tommy'ego padło na jego twarz.

- Idziecie dzisiaj do klubu? - Rzucił w stronę Mike'a i Oliviera. To zazwyczaj ci dwaj rzucali podobne pomysły po koncertach. Mężczyźni zdziwili się lekko, gdyż wokalista nigdy nie pytał o takie rzeczy.

- Zamierzamy. Prawda, Tommy? - Zagadnął blondyna Olivier, a ten przytaknął skinieniem głowy.

- Jasne. Zabiję za choćby jednego drinka z palemką. - Odpowiedział Mike, jakby Olivier poprosił o przytaknięcie jego, a nie Ratliffa.

- Może chcesz się przyłączyć? - Spytał Isaac bardziej podejrzliwie niż zachęcająco. Odpowiedzi, jaka potem padła, nigdy by się nie spodziewał.

- Chyba tak. Po takim niewypale potrzebuję paru promili we krwi, a siedzenie w hotelu raczej nie poprawi mi humoru.

- To ustalone! - Rzucił entuzjastycznie Mike szczęśliwy, że będzie więcej kieliszków do butelki.

Isaaca zdziwiła odpowiedź Mitchela. Chce się zintegrować z zespołem? Z Tommy'm? Nie uwierzę jak nie zobaczę. Perkusista nie był tak pozytywnie nastawiony jak jego koledzy. Już samo pytanie frontmana budziło w nim podejrzenia, a porozumiewawcze spojrzenie wysłane najnowszemu członkowi zespołu tylko je potwierdziło. Co tu jest grane, do cholery? Postanowił, że spyta o to przy najbliższej okazji Ratliffa, który był bardziej otwarty niż założyciel zespołu. Nie zdążył zastanowić się dłużej, gdyż w tej chwili do ciasnej garderoby wszedł pan McCallister. Menadżer zespołu nie miał dobrej miny.

***

Wyszli z klubu kompletnie pijani - tak wyglądałby opis zwykłego obserwatora. Nie była to do końca prawda, bowiem dwoje z nich zachowywało jeszcze zdrowy umysł i trzeźwe myślenie.

Isaac postanowił tego wieczoru zadowolić się tylko dwoma piwami. Miał mocną głowę, a ze względu na podejrzane zachowanie Mitchela postanowił, że jego zmysły muszą pozostać wyostrzone - nie tak jak pozostałej trójki, której reakcja na choćby jedno słowo opóźniała się o pięć minut. Był pewien, że dzisiejszego wieczoru coś się stanie. Coś szczególnego, coś złego. Nie mógł na to pozwolić ze względu na dobro zespołu, a przede wszystkim na dobro najmłodszego z jego członków.

Mitchel był drugą osobą, która nie wykazywała nadmiaru promili we krwi. Choć po koncercie przyznał, że musi wyprzeć z siebie myśl o źle zagranym koncercie alkoholem, teraz nie wyglądał jakby był pijanym, pogrążonym w kolorowym świecie procentów facetem. On też postawił sobie cel na ten wieczór - cel, który teraz z Mike'em i Olivierem próbował zbezcześcić swoim wykonaniem oryginał utworu „We are the champions” zespołu Queen. Piątka mężczyzn szła właśnie całą długością chodnika, kiedy Mitchel spojrzał w stronę wąskiej uliczki, która wychodziła prostopadle do ulicy, którą szli. W oddali dostrzegł żółty neon i świecący się na jego tle napis "Gay Club". Oczy mu zabłysły, kiedy to zobaczył. Uśmiechnął się szeroko i odwrócił się w stronę pozostawionych w tyle kolegów.

- Hej! - Zawołał i machnął na nich ręką. - Chodźcie tu i patrzcie! - Krzyknął i wskazał ręką szyld.

Isaac doszedł do niego pierwszy i spojrzał we wskazaną stronę. Kiedy dostrzegł migającą reklamę, spojrzał z niesmakiem na wokalistę.

- Klub gejowski i co z tego? - Mruknął, kiedy pozostała trójka dołączyła do nich.

- Byliście kiedyś? - Spytał z cwanym uśmieszkiem i spojrzał prowokująco na Tommy'ego.

Ratliff dostrzegł to spojrzenie. Mimo pijackiego odurzenia zachował jeszcze resztki trzeźwości. Inicjacja, pomyślał automatycznie i schował się za kolegami.

- Hej. Hej. Ja byłem. Kojarzycie to, że oni się tam ciągle obmacują? To obrzydliwe. - Powiedział Olivier i zasymulował odruch wymiotny. Mike machnął ręką, a Tommy jeszcze bardziej się ukrył. Tylko Isaac stał twardo w jednym miejscu z założonymi rękami i obserwował sytuację jakby był nic nie znaczącym widzem.

- Hej, Tommy! Co się tak chowasz? - Zagadnął Mitchel z pretensją, używając trochę wyższego tonu, by blondyn go usłyszał. - Stawiam sto dolarów, że tam nie wejdziesz! - Oznajmił, a Mike i Olivier odsunęli się, odsłaniając Ratliffa, i popatrzyli na kolegę o jasnych włosach.

- Ja stawiam pięćdziesiąt. - Wtrącił Mike.

- A ja dwadzieścia. - Dodał Olivier.

- A ty, Isaac? - Spyta Crafter i pchnął lekko Isaaca, który nic sobie z gestu nie zrobił.

- A ja sądzę, że go w coś wkręcasz. - Rzekł powoli Carpenter i stanął po stronie Ratliffa, który popatrzył na niego jak na wariata.

Blondyn nie zastanawiał się ani chwili. Co mogło być tutaj wkrętem? Zwykły zakład i tyle. Chyba nie chciało mu się wysilić łepetyny, by wymyślić mi coś trudnego. Postanowił podjąć wyzwanie. W końcu miał tam tylko wejść. Co trudnego było w przekroczeniu progu klubu? Pomyślał, że chyba nie zaczną go tam obłapiać od pierwszej chwili, w której go zobaczą. Pójdę tam. Zrobił jeden krok w stronę Mitchela. Gdyby Crafter rzucił mu w tej chwili pod nogi prawdziwą rękawicę, zapewne od razu by ją podniósł. Postanowił jednak upewnić się, czy nie ma w tym jakichś haczyków.

- Mam tam tylko wejść? - Spytał podejrzliwie, lustrując go w połowie nieprzytomnym wzrokiem. - I to wszystko?

- Gdybyś miał tam tylko wejść, to nie zakładałbym się o sto dolarów, Tommy. - Rzekł i podszedł do Ratliffa. Objął go ramieniem i kazał zbliżyć się pozostałym. Isaac jako jedyny patrzył na to nieufnym wzrokiem.

- Twoje zadanie jest takie. Pójdziesz tam i wyrwiesz jakiegoś gościa. Zadanie uznam za wykonane, jeśli na naszych oczach go pocałujesz. - Oznajmił, a Mike odsunął się z obrzydzeniem.

- Blee... - Rzekł Mike, wykrzywiając pijaną twarz. - Podnoszę moją stawkę do stówy. - Dodał, a Isaac pokiwał głową, nie wierząc, że Ratliff się na to zgodzi.

- Ja też dam ci setkę, jak to zrobisz. - Rzekł podekscytowany Olivier, a zaraz potem zaprzeczył samemu sobie. - No way! On tego nie zrobi! - Pokiwał głową podobnie jak perkusista i uniósł wysoko brwi.

Isaac nie powiedział nic – nie wiedział, co. Nie wierzył w to, co usłyszał. Po prostu odjęło mu mowę. Ale nie mógł pozwolić, żeby Tommy się zgodził. Nie tylko dla tego, że go lubił i szanował. Nie tylko dlatego, że wietrzył w tym zakładzie wielką dziurę-pułapkę z grząskim dnem podobną do wydmy, przy krawędzi której stał Ratliff i zastanawiał się, czy jeśli zrobi krok, to coś nie zje mu nogi. Isaac, w porównaniu z innymi członkami zespołu, po prostu znał Mitchela najlepiej i wiedział, że jeśli mu nie pasuje czyjeś towarzystwo, to po prostu ten ktoś jest eliminowany w każdy możliwy sposób – nawet jeśli ten sposób miał zniszczyć wrogowi psychikę. Isaac nie mógł do tego dopuścić.

Mitchel nie powiedział nic – czekał. Czekał na reakcję Tommy'ego, od której miało zależeć, czy pod atrapą zgody stanie się podnóżkiem króla, czy przestraszy się i na zawsze straci uznanie zespołu, a Mitchel będzie go tępił aż do końca kontraktu. Jeśli teraz mi odmówi, to przyrzekam sobie, że odejdzie z zespołu jeszcze przed wygaśnięciem kontraktu. W rzeczywistości jednak Mitchel nie był takim cwanym lisem. On tego nie wymyślił. Był tylko sterem statku, którego kapitanem był John. Choć w teorii przykuty był on do szpitalnego łóżka, to w praktyce za pomocą jednego telefonu komórkowego mógł sterować Mitchelem, a Mitchel – każdym pozostałym członkiem zespołu. „I nikt nie może o tym wiedzieć” - taki był warunek. Inaczej główny pionek w tej szachownicy – wokalista – zostałby wyrzucony poza obszar planszy. Na to Crafter nie mógł pozwolić.

Tommy nie powiedział nic – zastanawiał się. Każde zadanie na początku wydaje się proste. To naturalne, że przyglądając mu się przez lupę widzimy więcej szczegółów. Biorąc do ręki większą lupę powinniśmy dostrzec haczyk. Tommy po sześciu piwach i litrze wódki nie miał w ręce lupy. Nie mógł więc dostrzec haczyka. Był pijany, więc uznał, że haczyka nie ma. Nawet spojrzenie w oczy Mitchela, dostrzeżenie charakterystycznego uśmiechu, czy gest skrzyżowanych na piersi rąk nie dały mu do myślenia. Nic dziwnego – w tym stanie każdy wyłącza myślenie.

- Jaki jest haczyk? - Bardziej wybełkotał niż wymówił.

- Taki, że jeśli tego nie zrobisz, nie zarobisz trzech stów. - Rzekł głośno i podszedł do niego. - Jeśli tego nie zrobisz, nici z umowy, pamiętasz? - Powiedział szeptem. To podziałało na Ratliffa jak magnes. Blondyn poczuł, jak Crafter wkłada mu coś do kieszeni. Kiedy włożył tam swoją dłoń, w dotyku poczuł kartkę i coś plastikowego, co kształtem przypominało opakowanie tabletki. - A t na nerwy. W razie, gdybyś pękał. - Dodał Mitchel i odsunął się od niego z prowokującym uśmiechem. Tommy, jak na swój stan, poczuł odwagę.

- Dobra. Szykujcie kasę. - Uśmiechnął się pijacko i wolnym krokiem poszedł w stronę klubu.

- Nie uda ci się to! - Rzucił Isaac w stronę Mitchela. Kiedy mężczyzna wzruszył ramionami w geście fałszywego niezrozumienia przekazu, Carpenter pobiegł za blondynem. Dogonił go w połowie drogi.

- Tommy, wracaj. - Poprosił, jednak komunikat bardziej wyrażał rozkaz niż prośbe. Pijany Ratliff sprawiał wrażenie jakby go nie zauważył i dalej kroczył wąską uliczką. - Tommy, to nie jest normalny zakład. To podstęp, wracaj.

- Nie. Muszę wykonać zadanie, by dotrzymać umowy. Warunki są jasne. Musze przejść inicjację... - Wybełkotał, lekko się zataczając.

- Inicjację? O czym ty bredzisz, Tom! Wracaj, nim zrobisz coś głupiego.

- Nie. Wiesz co? Dobrze, że nie brałeś udziału w zakładzie. - Stanął przy wejściu i poklepał kolegę w pierś. - Przynajmniej nie będziesz musiał mi jutro płacić. A teraz patrz i podziwiaj. - Rzekł, dmuchając na perkusistę swym śmierdzącym alkoholem oddechem. Jego wejście do klubu można by porównać do sposobu chodu kapitana Jacka Sparrowa z serii filmów „Piraci z Karaibów” - był nietypowy i ekstrawagancki.
Napakowany ochroniarz przepuścił go uprzejmie i zaprosił gestem Isaaca, lecz ten pokazał mu otwartą dłoń, co oznaczało odmowę. Nie mógł tam wejść. Nie dlatego, że nie lubił homoseksualistów, ale obawy przed niepożądanymi spojrzeniami i zachowaniami innych gości klubu. Tommy wszedł do klubu, przytrzymując się ściany, by nie stracić równowagi. Isaac obserwował kolegę do czasu, gdy całkowicie nie znikł w blasku neonowych świateł. To się źle skończy.

Kiedy wrócił do kolegów, spojrzał pogardliwie na Mitchela, a ten uśmiechnął się zawadiacko i usiadł na wystającym ze ściany murku. Skrzyżował ręce za głową i odetchnął. Zgodnie z planem. Wszystko zgodnie z planem.



5 komentarzy:

  1. Dłuższy odcinek :D Ciekawa jestem, co się stanie w tym klubie. Czekam na następny rozdział!
    I jeszcze reklama: zapraszam na moje nowe Adommy http://odcienie-bieli.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawa jestem, jak planujesz rozegrać ten plan Mitchela. Kiedy opisywałaś pijanego Tommy'ego od razu przypomniały mi się filmiki z yt, kiedy to TJR nie był zbyt trzeźwy xD godny podziwu widok ;p
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Hmmmmmmmm... Ja i cierpliwość??? Powodzenia XD A co do odcinka, jak zwykle zajebiście <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Echhh, a ja znowu tak pozno...
    I knew it! I knew it! Mitchel jest ZUY!
    czekam na Adama na bialym rumaku ratujacego Tommy'ego z opresji.
    odcinek jak zwykle super
    i znowu sorry ze znowu tak pozno
    Weny!
    Czekolaaada

    OdpowiedzUsuń