Niespodzianka!
Drugi w mojej karierze OnePart jest gorętszy od poprzedniego (pt.
Czy to miłość?) Pamiętacie reklamę „Siedzę na koniu”? Nie,
to nie jest nawiązanie, ale biały rumak się zgadza. A zresztą...
Poczytajcie sami!
Dzięki za odp. i proszę o kreatywne komentarze dot. jednoparta. Miłego weekendu!
W
siodle
To
były ich ostatnie dni w mieście świętego Łukasza. Tak bowiem w
wolnym tłumaczeniu brzmiała nazwa miasteczka Santa Luce sur Loire.
Cudowna Miejscowość leżąca w dolinie Loary we Francji słynęła
z rozciągających się w okolicy winnic, a szczególnie jednej:
biorącej swoją nazwę od nazwiska założycieli. Tak się składa,
że byli oni wujostwem Tommy'ego Joe.
Rodzina
Tommy'ego – ciocia Klara i wujek Henry okazali się bardzo
sympatyczni i szybko zaakceptowali Adama, który od pierwszego dnia
czuł się tu jak w raju. Małe gospodarstwo na wzgórzu, gdzie
zwierzęta były tak wszechobecne jak zapach obornika zmieszanego z
wonią winogron, sprawiało wrażenie prawdziwego domu – ciepłego
i przytulnego, a wielkie z pnącą się na szerokich drabinkach
winoroślą pola, które rozciągały się wokół domu, stanowiły
piękny krajobraz rodem z baśni braci Grimm.
Wyszli
przed dom. Tommy szykował dla Adama kolejną niespodziankę. Lambert
nie wiedział, co czeka go tym razem. Przez te pięć dni Tommy nie
przestawał go zaskakiwać. Codziennie pokazywał mu nowe atrakcje,
tajemnicze miejsca. Podczas wycieczek rowerowych ścigali się między
winogronowymi krzewami, a specjały przygotowywane przez ciotkę
Klarę i konfitury przechowywane w piwnicznej spiżarni dodatkowo
słodziły im życie podczas siedmiodniowych wakacji.
-
Poczekaj tu chwilę. Idę po transport. - Rzekł Tommy, a kiedy
oddalił się, Adam odprowadził go wzrokiem, nie wiedząc, czego
spodziewać się tym razem. Spostrzegł, że rowery, z których
codziennie korzystali, stoją oparte o taras. Domyślił się, że
dzisiaj ich nie użyją, więc pobiegł za Tommy'm, by dowiedzieć
się, co on znowu wymyślił.
-
Pojedziemy samochodem? Rowery są przy tarasie. - Zauważył, idąc
obok niego.
-
Kochanie, to gospodarstwo. Myślisz, że wujek Henry, by nadzorować
pracowników na polach, jeździ tymi wąskimi dróżkami samochodem?
- Zatrzymał się przy ogromnym budynku gospodarczym i zaczął
majstrować przy zamku.
-
To czym ty chcesz...? - Adam nie dokończył. Drzwi przed nim zaczęły
się otwierać, a jego oczom ukazała się wielka stajnia pełna koni
różnej maści.
-
Jeździłeś kiedyś konno? - Spytał Tommy, idąc prosto przed
siebie. Stanął przy boksie, w którym znajdował się piękny biały
koń z szarą grzywą.
Adam
nie odpowiedział. Choć nie bał się koni i parę razy zdarzyło mu
się siedzieć w siodle, to nie był on fanem tego „środku
transportu”. Tommy zajął się wyprawianiem konia do drogi. Co
kilka chwil z szerokim uśmiechem zerkał na mężczyznę, którego
twarz wyrażała niepewność.
-
To jest Alexander. Jest stary, ale zdoła dowieźć nas na miejsce.
Dostałem go, kiedy miałem piętnaście lat. Był wtedy małym
źrebakiem. Ma bardzo dużo energii, wiesz? - Rzekł, kiedy skończył
siodłać Alexandra. Zaczął wyprowadzać go ze stajni. Zwierzę
zarżało cicho, kiedy blondyn poklepał go po grzbiecie.
-
Cóż, masz do takich słabość. Facetów, z dużą ilością
energii. - Objął go ramieniem, po czym zdjął je, kiedy się
zatrzymali. - Czemu nie dasz mi drugiego konia? - Spytał z pretensją
brunet i podparł się pod boki.
-
Nie ufam ci w kwestii zwierząt. Twoja niepewność, kiedy siodłałem
Alexandra też mnie nie przekonuje. Pamiętasz, jak zagłodziłeś
rybkę, kiedy wyjechałem w trasę? - Rzucił pytanie retoryczne, a
Adam w odpowiedzi przewrócił oczami. Tommy uznał to za przyznanie
mu racji. - Biedaczka pływała brzuchem do góry, kiedy wróciłem.
-
Ale on nie...
-
Dlatego pojedziemy na jednym koniu. - Nie słuchał protestów.
Zamknął bramę na skobel i wsiadł na zwierzę. - Na co czekasz?
Wskakuj. - Podał mu rękę, a Lambert usadowił się za jego
plecami. Było mu bardzo niewygodnie. - Trzymaj się mocno. Nieraz z
niego spadłem. - Ostrzegł, po czym ruszyli w drogę. Mieli do
przebycia półtora mili.
Adam
objął w pasie blondyna i mocno się w niego wtulił, by nie spaść.
Kiedy poczuł pod palcami idealnie wyrzeźbiony brzuch skryty pod
cienkim materiałem T-shirtu, momentalnie wróciło do niego
wspomnienie z trzeciej nocy pobytu we Francji, kiedy to zakradli się
do przechowalni win wujka Henry'ego. Opowieść o najstarszych
rocznikach w kolekcji przerodziła się w ostry, pełen namiętności
seks na zakurzonej posadzce. W głowie Adama zaczął się tlić
pomysł, jak mógłby ukarać swego partnera za przyszły ból tyłka,
który już zaczął dawać się we znaki po ciągłym podskakiwaniu.
-
A, w ogóle, gdzie jedziemy? - Zapytał zdezorientowany Lambert,
kiedy w końcu usiadł tak, że dyskomfort spowodowany jazdą na
białym rumaku był najmniej odczuwalny. Rozejrzał się wkoło,
bawiąc się skrawkiem koszulki Tommy'ego. Musiał przyznać, że
gdyby mógł, zostałby w tym pięknym, malowniczym miejscu na
zawsze.
-
W moje ulubione miejsce. Zobaczysz, jak dojedziemy. Spędziłem tam
najpiękniejsze chwile, ćwicząc grę na gitarze oczywiście.
-
A jak nie dojedziemy? - Spytał retorycznie Adam. Tommy zrozumiał, o
co mu chodzi dopiero, kiedy Lambert przygryzł lekko płatek jego
ucha. Adam uśmiechnął się szeroko, a blondyn zaśmiał się,
opanowując swe brudne myśli, które piosenkarz mu podsunął.
-
Skończ z tym, Adam. Chyba nie chcesz, żeby koń nas zrzucił. -
Wymruczał słodko i pcnął konia łydkami, by biegł
szybciej. Musieli pokonać jeszcze milę.
-
Jeszcze nie zacząłem, skarbie. - Oznajmił Lambert i podciągnął
lekko koszulkę blondyna. Kilka sekund później zimno dłoni
poraziło brzuch Ratliffa.
Adam
zaczął muskać jego kark, jednocześnie pieszcząc brzuch.
Gitarzysta zdążył przyzwyczaić się do temperatury rąk partnera,
ale nie podobało mu się, że Adam robi to właśnie teraz. Jakby
nie mógł zaczekać. Pociągnął lejce, by koń wyrównał bieg
do kłusu. Dopiero teraz zaczęło mu się podobać. Ciekawiło go,
do czego jeszcze Lambert się posunie na grzbiecie bezbronnego,
nieświadomego sytuacji zwierzęcia.
Muśnięcia,
od których się zaczęło, zmieniły się teraz w namiętne
pocałunki karku, szyi i uszu. Ręce bruneta znajdowały się teraz
wyżej, na wysokości żeber. Palce zaczęły masaż sutków, które
pod wpływem zimna opuszków paców i wiatru dmuchającego w klatkę
piersiową twardniały coraz bardziej.
-
Jesteś zboczony. - Rzekł Tommy, odwracając głowę w stronę
bruneta. Próbował zachować kamienną twarz, jednak Adam zamknął
mu usta jednym gwałtownym pocałunkiem. Gest był tak
obezwładniający, że gdyby nie skończył się w porę, Tommy'emu
lejce wypadłyby z rąk. Na szczęście Tommy opamiętał się i
odwrócił głowę. Przyspieszył bieg konia, myśląc, że na tym
pieszczoty się skończyły.
Lambert
był odmiennego zdania. Zabawa się dopiero zaczęła, pomyślał,
powracając do pieszczoty dwóch punktów na torsie drobniejszego
mężczyzny. Uśmiechnął się szeroko i nachylił do ucha blondyna.
-
Nie zboczony, ale podniecony. - Zamruczał mu na ucha, a potem
nachylił się do drugiego narządu słuchu. - Nawet sobie nie
wyobrażasz, co mógłbym ci zrobić, gdybyś nie miał w tej chwili
na sobie tych obcisłych sztywnych spodni. - Szepnął zmysłowo do
drugiego ucha i przygryzł je mocno, wprawiając ciało muzyka w
dreszcze.
O
Boże... Tommy wyobraził sobie scenę, którą podsunął mu
Adam. Poczuł rosnącą ekscytację. Ekscytacja zamieniła się w
podniecenie, kiedy usta Adama zaczęły ssać jego wrażliwą szyję,
a dłonie zsuwać się w dół. Przestał obserwować drogę i
spojrzał w tamtą stronę. Spodnie rzeczywiście zaczęły robić
się sztywne i ciasne. Szczególnie w jednym miejscu – miejscu, w
którym właśnie znalazła się duża męska dłoń.
-
Nie rób tego. - Rzekł ostrzegawczo, lecz Adam nie posłuchał.
Zaczął masować wypukłość przez obcisłe dżinsy, jednocześnie
całując szyję blondyna.
-
Bo co mi zrobisz? - Spytał prowokująco i zaczął rozpinać jego
spodnie. Tommy nie znajdował odpowiedzi na to pytanie.
Blondyn
nie mógł nic zrobić. Nie mógł puścić cugli, które trzymał w
rękach, by wskazać kierunek kłusującemu zwierzęciu. Nie mógł
odsunąć rąk, grzebiących przy jego rozporku. Nie mógł wpłynąć
na Adama, który chciał w nim wzbudzić ukryte żądze. Jedyne, co
zrobić mógł, to poddać się czynnościom, które teraz wykonywał
Adam.
Sprawne
ręce znalazły się na jego czarnych bokserkach. Zaczęły masować
jego męskość przez cienki materiał. Tommy jęknął z rozkoszy i
opuścił ręce zaciskające się na skórzanych rzemykach.
Koń
został puszczony wolno i z szybkiego kłusu przeszedł do stępu –
najwolniejszego chodu. Wiedział, gdzie iść. Dróżka między
winoroślami nie miała zakrętów i skrzyżowań, ale też jeździec
na jego grzbiecie za każdym razem kiedy na nim podróżował,
obierał tylko jeden kierunek – wzgórze wśród pól, będące też
jedyną polaną z jedynym samotnym drzewem, które otoczone były
tylko przez winorośle i padające na nie promienie słońca. Droga
znacznie się skróciła – od wzgórza dzieliło ich już tylko pół
mili.
Tymczasem
Adam dobrał się już do najwrażliwszej części ciała kochanka.
Siedząc na białym grzbiecie zanurzył palce w gęstych włosach,
które otaczały sporego penisa, a następnie wyjął spod ciemnych
majtek nabrzmiałą, zaczerwienioną męskość. Dotyk nie był już
tak nieprzyjemny jak na początku. Temperatura rąk wyrównała się
i była teraz zgodna z temperaturą ciała Tommy'ego. Blondyn poczuł,
że zaraz wyparuje. Adam swoim postępowaniem działał na niego dwa
razy lepiej niż słońce – dzięki niemu koszulka Tommy'ego była
cała mokra, a z jego czoła lały się obfite krople potu. Adam nie
zrobił nic, by ten stan powstrzymać – wręcz przeciwnie. Jego
ręka pracowała coraz bardziej intensywnie, a z ust blondyna co
kilka sekund wydobywały się głośne jęki i przeplatające się z
nimi ciche pomruki. W pewnej chwili prawie zrzucił Adama z konia,
ponieważ w spazmach przyjemności mocno przyległ do jego torsu.
Finał zbliżał się wielkimi krokami. Tommy kątem oka zauważył,
że zbliżają się do zielonego skweru. Przełożył więc lejce w
jedną dłoń, a drugą położył na dłoni Adama, by pomóc mu w
rozpoczętej pieszczocie. Narzucił jeszcze szybsze tempo, a Adam
złapał się siodła, by nie spaść.
Razem
pomagali sobie w czynności mającej na celu zadowolenie jednego z
nich. Teraz nie liczyło się już nic innego: upadek z konia,
złamanie kości – nie myśleli o tym. Dla obu mężczyzn ważne
było tylko dokończenie tego, co jeden z nich zaczął. A koniec był
blisko. Bardzo blisko.
Kilka
mocnych zdecydowanych ruchów wywołało u blondyna serię dreszczy,
a potem silnych spazmów. Uda i kolana zaczęły drżeć, a z
męskości powoli zaczęły wypływać pojedyncze krople bezbarwnego
płynu oznaczającego zbliżający się orgazm. Adam dawał z siebie
wszystko, by tylko wprowadzić w ten stan starszego o trzy miesiące
mężczyznę. Pięć sekund później stało się coś
nieoczekiwanego. Tommy pochłonięty w ekstazie zaczął napierać na
Lamberta plecami, przez co ten zmuszony był puścić krawędź
siodła, które umożliwiało mu utrzymać równowagę. W tym samym
momencie Ratliff wykrzyknął imię Lamberta i niekontrolowanie
kopnął stopami w boki konia. Zwierzę wystraszyło się i skoczyło,
podnosząc do góry przednie kopyta i rżąc w wyrazie buntu. Adam
wraz z Tommy'm upadli na trawiastą polanę na środku wzgórza. Na
rękach obu zostały ślady białego płynu – oznaki rozkoszy.
Zdezorientowani, zszokowani i zmęczeni nie wymówili ani słowa.
Kiedy zrozumieli, co się stało, wybuchli głośnym śmiechem.
Siedzieli na polanie i śmiali się. Adam znów poczuł, że siedzi
na czymś niewygodnie twardym. Kiedy spojrzał w dół, spostrzegł,
że siedzi... W siodle, które najwidoczniej źle przypięte spadło razem z nimi.
Wystraszony
koń pobiegł w siną dal, a oni nie mogli przewidzieć, czy wróci.
Wiedzieli jedno: ani Adam, ani Tommy nie zapomną tej wakacyjnej
przygody do końca swojego barwnego życia.