Nowy
rozdział. Sorki, że dopiero teraz – muszę się przyznać, że
podczas dwutygodniowej przerwy nie chciało mi się ruszyć dupy...
Przy
okazji: MZI to już ponad 8300 wyświetleń! THANK YOU! A w
mojej główce klaruje się już pomysł na nowe opowiadanie.
Oczywiście nie będę nic zaczynać póki nie skończę tego
opowiadania. Mam też na uwadze Piaskowego Gołębia – Marona,
wiesz, o co chodzi :)
Zatem
po zdradzeniu kilku tajemnic mogę już śmiało zaprosić do
lektury. Enjoy! Albo jeszcze nie.
Słówko
do tych mobilnych: czy sprawia wam trudność rozróżnianie myśli
bohaterów w tekście? Zaznaczam je kursywą, ale na stronie mobilnej
to chyba nie jest widoczne. Może zastosować zamiast tego
pogrubienie albo podkreślenie? - Dajcie znać.
Skylar
, Glam
Candy :3
Olivier
i Mike to tchórze z natury. Ich zachowanie jest wynikiem braku
styczności i przyzwyczajenia do ludzi LGBT. Nie osądzajcie ich zbyt
pochopnie :)
My
Life
Alex jest ważną postacią w opowiadaniu, więc będzie miał
jeszcze swój wątek. Epizod Alexa i Tommy'ego będzie miał swoje
zakończenie.
Ostatnia
wiadomość: za niedługo dostaniecie ode mnie gorącą
niespodziankę
:)
Nie teraz
Po
swojemu. Po swojemu. Adam myślał, słuchając piosenki. Na
początku wydała mu się ona dziwna i oldschoolowa. Teraz wsłuchiwał
się w nią po raz trzydziesty ósmy. Pierwsze odsłuchanie utworu
wyczyściło jego mózg z wszystkiego. W tym momencie w głowie miał
wiele różnorakich pomysłów. Siedział na łóżku z notatkami na
kolanach złożonych po turecku. Przed nim komputer po raz kolejny
ponawiał odtworzenie filmu na portalu YouTube. Gitara wybrzmiała w
słuchawkach pokazując swój najbardziej zadziorny dźwięk. W
głosie Johny'ego Casha słychać było z trudem wyrywające się ze
strun głosowych wibrato.
-
Love is a burning thing... And it makes a fiery ring... Bound by...
The wild desires... I fell into a ring of fire... - Adam zaśpiewał
część zwrotki razem z piosenkarzem.
-
Brzmisz jak jakiś Indianin... - Powiedział zamyślony Kris na tyle
głośno, że przebił się przez głośną muzykę w słuchawkach
Adama. Lambert wyściubił nos z notatek i spojrzał na kolegę,
który przy biurku uczył się tekstu własnego utworu. Zatrzymał
odtwarzanie i wyciągnął słuchawki z uszu.
-
Coś mówiłeś? - Spytał, przymuszając Allena do powtórzenia
zdania.
-
Mówiłem, że brzmisz jak Indianin... Nie. Indyjczyk? W każdym
razie ten co mieszka w Indiach. Bollywood i tak dalej. - Rzekł
obojętnie i odwrócił się do Lamberta.
-
Hindus, Kris. Naprawdę? Nie słuchałem jeszcze siebie. Poczekaj! -
Zerwał się z łóżka i wziął kartkę z tekstem ze sobą. -
Love... Is a burning thing... And it makes. A fiery ring... Bound
by... The wild desireees... I feel into a ring of fire... - Zaśpiewał
i zastanowił się. - Hmmm... Bardziej to mi pasuje do egipskich
klimatów. Takie... - Trzymał tekst lewą ręką. W jego oczy rzucił
się wytatuowany obraz oka egipskiego faraona. - Oko Horusa.
-
Oko Horusa?
-
Nie, nie. Mistycyzm. Tajemnica. Rockowa ballada po egipsku. Świetna
mieszanka, nie sądzisz? - Porwał się po swój notatnik i wyrwał z
niego kartkę zarysowaną obrazkami ognia i okręgów – Rings and
fire. Na świeżej kartce zapisał wielkimi literami w kolumnie kilka
słów:
MISTYCYZM
ROCK
BALLADA
EGIPT
OGIEŃ.
Kończył
pisać ostatnie hasło, kiedy do pokoju wpadła osoba dobrze znana
obydwu mężczyznom. Drzwi się zamknęły, a czerwona burza długich
włosów odsłoniła śliczną twarz osiemnastoletniej Allison.
-Adam,
idziesz ze mną! - Rozkazała dziewczyna, nie tracąc czasu na
przywitanie.
-
Cześć, Allison. - Rzekł zajęty Lambert, obejmując ramką
zapisane słowa.
-
Hej, pozwalasz jej tak tutaj wchodzić bez pukania?! - Oburzył się
Kris, kiedy spostrzegł reakcję bruneta na obecność gościa. - A
jakbym na przykład się teraz przebierał albo... Albo miał gościa,
albo... No, nie wiem?
-
Kris, przestań. - Powiedział Adam, przeciągając ostatnie słowo.
Na obliczu wokalistki pojawił się wielki rumieniec. Odwróciła
głowę, by Allen tego nie zauważył. Zrobił to Adam, który jednak
nie zdradził dziwnego zachowania dziewczyny i spojrzał
bezinteresownie na szatyna.
-
Ale to nie sprawiedliwe!
-
Prawda jest taka, że do niej mam więcej zaufania niż do ciebie, a
poza tym choć dzieli was spora różnica wieku i Allison ma dopiero
osiemnaście lat, to jest mądrzejsza od ciebie. - Rzekł Adam z
uśmiechem, przedrzeźniając kolegę.
-
Pff, też mi coś. - Allen rzucił się na łóżko i odetchnął. -
Co nie zmienia faktu, że my musimy pukać do jej pokoju. - Wskazał
na koleżankę ręką i poczekał na reakcję Lamberta.
-
To kwestia przywilejów. - Wtrąciła się do dyskusji czerwonowłosa.
- Adam, idziesz czy nie?
-
A gdzie w ogóle? - Spytał brunet.
-
Zwiedzać! - Zapiszczała słodko dziewczyna i pociągnęła za rękę
Lamberta, który ociągał się z decyzją, czy chce mu się wstać –
a co dopiero wyjść gdzieś.
-
Pokażę ci w końcu moje miasto.
-
Ech, muszę? Mam tu jeszcze parę rzeczy do zrobienia.
-
Śpiewał będziesz po drodze. No, chodź już.
-
Ja mogę z tobą iść. Jeszcze nie zwiedzałem. - Wtrącił się
Allen, który natychmiast spotkał się ze złowrogim spojrzeniem
All. - No co?
-
Ma iść Adam. Ty sobie pozwiedzasz innym razem. My musimy
porozmawiać na dorosłe tematy. - Powiedziała tajemniczo. Adam nie
wiedział, czy ma zacząć się bać. Zamiast tego poszukał
portfela, który chciał wziąć ze sobą – tak na wszelki wypadek.
-
No to chodźmy, pani dorosła. Kris, wybacz. - Rzucił na odchodne,
pozostawiając swoje rzeczy na łóżku. Piosenka musiała poczekać.
Słowa wypisane na karcie notatnika wskazywały, że utwór wybrany
przez Adama wkrótce nabierze nowej świeżości. Zamierzał wykonać
tę piosenkę po swojemu. I chociaż hasła zupełnie do siebie nie
pasowały, wiedział, jak stworzyć z nich mieszankę wybuchową,
która zwali z nóg nie tylko publiczność, ale i sędziowskie
grono. Miał taką nadzieję.
***
Tommy
jak zwykle podczas nastrajania instrumentów pogrążony był we
własnych myślach. Ostatnio jego uwagę przykuwał szczególnie
jeden temat. Jedna osoba, która ostatnio regularnie wywracała jego
poukładany świat do góry nogami. Teraz zastanawiał się, jak do
tego doszło. Im dalej się w to zagłębiał, tym zagadka stawała
się coraz trudniejsza. Poszczególne elementy nijak do siebie nie
pasowały. Adam to przyjaciel, ale jego zachowanie znacznie
odbiega od zwykłego okazywania przyjaźni, pomocy. Nasuwała mu
się jedna odpowiedź, jednak z niewiadomych powodów odsuwał ją od
siebie. Nie może być homoseksualny. Chociaż w sumie wszystko na
to wskazuje. Nigdy nie wspominał o żadnej dziewczynie. Gdyby mnie
nie zaczepił, nie poznalibyśmy się. Zaoferował mi pomoc. Czy aby
na pewno bezinteresownie? Może zrobił to dlatego, że mu się
spodobałem? To głupie! Głupie! Głupie! A po drugie, skąd
wiedział, w jakich hotelach się zatrzymujemy? O tym pierwszym mu
się powiedziałem. A tak w ogóle, to przyjaźni się ze mną,
poświęca mi czas nawet wtedy, kiedy go nie ma. Pomaga mi
rozwiązywać kłopoty. Daje rady, opiekuje się. Opiekuje się –
na tym stanęło. Opiekuje się tak bardzo, że chciał mnie
pocałować? W chwili, kiedy o tym pomyślał, w gitarze pękła
jedna struna. Muzyk za bardzo ją dokręcił, co spowodowało, że
podzielony na dwie części metal odskoczył od siebie i uderzył w
palce blondyna.
-
Ach, cholera! - Wrzasnął, czym zwrócił uwagę zespołu.
-
Co to się stało? - Mitchel uniósł głowę znad listy piosenek,
które mieli dziś wykonać. Jego głos brzmiał, jakby zwracał się
do dziecka. - Tomiś przytrzasnął sobie paluszki. Mam pójść po
plasterek? - Zakpił, wstając z miejsca. Po chwili był już za
kulisami.
Mały
incydent spowodował, że krew w żyłach Isaaca zawrzała. Poczuł,
że nie wytrzyma dłużej. Albo wybuchnie i wyrzuci z siebie to, co
ma do powiedzenia albo popadnie w depresję. Jego niedoczekanie!
- Pomyślał i rzucił pałeczki na jeden z bębnów perkusji. Uniósł
się nad instrumentem i zacisnął dłonie w pięści. Cholera,
ktoś musi wyjaśnić, co tu się dzieje. Postawię sprawę jasno.
Jeśli Mitchel nie oczyści atmosfery, polecą głowy. Carpenter
został doprowadzony do ostateczności. Pewnym krokiem począł
zmierzać drogą wcześniej przebytą przez wokalistę. Po drodze
chciał minąć Tommy'ego, siedzącego na małych schodkach z gitarą
na kolanach. Z jego palców nie lała się krew, więc nie było to
nic poważnego. Isaac, widząc jego zaniepokojone spojrzenie,
zatrzymał się na chwilę.
-
Nic ci nie jest? - Zapytał ze złością jakby to na blondyna miał
zaraz naskoczyć. Tommy Joe pokiwał energicznie głową w celu
przytaknięcia, a Isaac zreflektował się. - To dobrze. - Rzucił
krótko i odszedł. Zanim jednak zniknął za drzwiami kulis,
odwrócił się jeszcze w stronę współpracownika. - Tommy? -
Zaczepił go, by ten znów skonfrontował z nim swój wzrok. Tommy
uniósł głowę znad instrumentu i odwrócił w jego stronę. Nie
był przygotowany na słowa, które usłyszy. - Nie wiem, jak ty to
robisz, że po tylu zagrywkach wciąż zachowujesz spokój, ale ja
już dłużej nie będę milczał. - Zacisnął palce na futrynie i z
twardym postanowieniem w głowie rzucił w stronę zespołu: -
Przygotujcie się na piekło. - Jak na rozkaz Mike i Olivier
zasalutowali jakby od dawna wiedzieli, co się szykuje. Nie minęła
sekunda, a perkusisty już nie było.
Tommy
oparł głowę o instrument i jęknął. Tylko nie to... Wiedział,
co się święci. Kiedy spostrzegł w źrenicach perkusisty bombę,
która szykowała się do wybuchu, był niemal pewien, że teraz może
być już tylko gorzej. Albo najgorzej. Pozostali też to wiedzieli.
Nie mogli jednak przewidzieć, jakie skutki może przynieść
konfrontacja najsilniejszych. Już kilka miesięcy temu zastanawiał
się, jak przeżyje trasę z facetem, który pierwszego dnia pracy go
ochrzanił, a drugiego rzucił się na niego i groził. Przeżył,
ale atmosfera z każdym następnym koncertem stawała się coraz
gęstsza. Ostatnie koncerty, a właściwie próby przed nimi,
przypominały przypalanie ciała żywym ogniem. Obrywali wszyscy, nie
tylko Ratliff. Choć z nim było najgorzej. Nie mogli nic zrobić, bo
oprócz menadżera – który nie interesował się niczym prócz
wynagrodzenia za koncerty – ich szefem był także Mitchel. Byli
zespołem od kilku lat. Nikt jednak nie pokusił się o złożenie
wymówienia. Cóż, wcześniej wszystko wyglądało inaczej.
Najmłodsi członkowie mieli związane ręce. Tommy miał umowę –
jeśliby odszedł, jego marzenia o karierze muzyka nigdy by się nie
ziściły. Muzyk bez referencji i kwalifikacji w branży jest
śmieciem, którego bez żalu można rozdeptać i wyrzucić do kosza.
Mike i Olivier także nie mieli wyjścia – to był ich pierwszy
kontrakt i jedyna szansa, żeby zaistnieć w wielkim świecie. Na
linii ognia pozostawał tylko Isaac – choć niewiele starszy od
blondyna, był profesjonalistą po studiach i z doświadczeniem
muzycznym. Był jedyną nadzieją zespołu, który czekał na
poprawienie sytuacji.
Teraz
odważny mężczyzna kroczył długim korytarzem i mijał kolejne
białe drzwi. Kiedy doszedł do końca, otworzył z hukiem ostatnie
drewniane z przyklejoną kartką z nazwą zespołu. Mitchel właśnie
przyglądał się własnemu odbiciu w lustrze. Kiedy ujrzał
wściekłego Isaaca, na jego oblicze padł blady strach.
-
Co to, do cholery, ma być? - Wrzasnął aż zadrżały lustra. - Co
to za szopka, którą odstawiasz od kilku dni? Nie, przepraszam!
Miesięcy! Sprawia ci przyjemność wyżywanie się na nas? Na
Tommy'm? Nie jesteśmy marionetkami, którymi możesz sterować i na
których możesz się wyżywać. Nie będziesz się nami bawił. Ani
Tommy'm, ani mną, ani Mike'iem i Olivierem. Myślałem, że gówno
mnie będzie obchodzić to, co właśnie robisz. Ale obchodzi.
Niszczysz zespół. Niszczysz to, co razem stworzyliśmy. A ja pytam
się po co? Jaki masz w tym cel? - Postawił mu pytania, na które
Crafter nie chciał odpowiadać.
-
Marionetkami? - Spytał jakby nie wiedział, o czym Carpenter mówi.
-
Nie udawaj, że nie wiesz. Wiem o wszystkim. Cały czas zastawiasz na
Toma zasadzki. Grozisz, wymyślasz jakąś durną inicjację, po co?
Ośmieszasz go. Olivier i Mike nie wiedzą, jak się zachowywać. Nie
chcą nawet dotykać instrumentów, bo myślą, że zaraz ich
opieprzysz. Jaki masz w tym cel, idioto?! - Warknął i zbliżył się
do Craftera, który w tej samej chwili złapał się blatu. Z jego
ust nie wyszło nawet jedno słowo. - Milczysz? W takim razie zadam
ci inne pytanie. Jaki cel ma w tym John? - Isaac opanował się.
Postanowił tym pytaniem wziąć Mitchela pod włos. Uderzyć w
najsłabsze punkty – takie działanie zawsze dawało sukces.
W
tym momencie wokalista odwrócił głowę, a na jego czoło wstąpiły
kropelki potu. Johny... On ma rację. Czemu mam się tłumaczyć
za ciebie? Spytał sam siebie. W ślad za Isaac'kiem przyszli
pozostali członkowie zespołu. Mike i Olivier nie chcieli opuścić
tak emocjonującego widowiska. Tommy chciał tylko popatrzeć
frontmanowi w oczy, kiedy ten skarcony będzie tłumaczył się ze
swoich błędów. Crafter nie szykował się na to.
-
Nie wiem, o czym mówisz. - Wydukał, odsuwając się o krok.
-
Nie udawaj głupiego. Wszyscy o tym wiedzą. - Skrzyżował ręce na
piersi, a Tommy dotychczas z opuszczoną głową teraz spojrzał
poważnie na wroga.
-
Powiedz, czego ode mnie chcesz. Czemu mnie tak nienawidzisz? - Tommy
odezwał się cicho, jednak nie odezwał się.
Mitchel
niejednokrotnie widział w oczach gitarzysty ból, który sam mu
zadawał. Teraz w oczach blondyna przez powłokę tego bólu
przebijał się błysk nienawiści. Dopiero teraz dotarła do
Mitchela powaga sytuacji. Przez swoje problemy krzywdził innych.
Nieświadomie przelewał na nich swoje cierpienie i zawiść z powodu
tego, którego nie mógł mieć tylko dla siebie. Z powodu Johna.
Skoro zawodził go najlepszy przyjaciel i najważniejsza osoba, to
dlaczego zamiast na niej mścił się na innych dodatkowo wykonując
każde z jego poleceń? Dlaczego to robił? Z zemsty? Dla zysku?
Odpowiedź tkwiła gdzieś indziej.
-
On, ja... Nie mogę. Teraz... Nie. - Wyszeptał Mitchel przytłoczony
swoimi myślami. - Przykro mi, nie mogę wam teraz tego wyjaśnić. -
Powiedział głośno. - Ale wyjaśnię. Już niedługo. - Ruszył na
współpracowników i przepchnął się do wyjścia. Wreszcie
zrozumiał swój błąd. Postanowił to wszystko naprawić. Gradowa
chmura nad jego światem rozszalała się na dobre, jednak deszcz
zmywał z duszy wszystkie brudy, w których po prostu się topił.
Jedno zdanie spowodowało, że znalazł światełko w tunelu.
Uświadomił sobie, że to nie jest jego wina. To John. John go
zmienił. Zniszczył. Sprawił, że stał się destrukcyjną siłą,
która spacyfikuje nawet to, co sama stworzyła, co kochała. Zespół,
kariera – wszystko się posypało. Wszystko przez uzależnienie,
które jak trucizna obezwładniało jego duszę i ciało, umysł i
serce. Musiał je zniszczyć u źródła. A potem poukładać swoje
życie od nowa. Przemierzał właśnie korytarz, kiedy na jego końcu
pojawił się menadżer zespołu z tabunem kartek w rękach. Z daleka
wyglądał na bardzo zajętego człowieka.
-
Steven?! - Krzyknął z daleka. Z każdym krokiem przybliżał się
do szefa. Przełożony ze zniecierpliwieniem podniósł wzrok.
Widocznie był zły, że ktoś mu przeszkadza w lekturze ważnych
dokumentów. - Musisz odwołać koncert. - Oznajmił piosenkarz,
kiedy dochodził do mężczyzny, zbliżając swój chód niemal do
biegu.
-
Ale jak to? Oszalałeś? Nie ma mowy. - Zaprzeczył machinalnie.
-
W takim razie odbędzie się beze mnie. Biorę trzy dni wolnego.
-
Co? O co chodzi?
-
To sprawa życia i śmierci. Po powrocie wszystko wyjaśnię.
-
Żarty sobie robisz? - Spytał, kiedy Mitchel zamierzał już odejść.
- Mitchel wracaj! - Zawołał jeszcze, ale piosenkarz minął go bez
słowa i zniknął z oczu po wejściu na scenę. - Cholerne
dzieciaki! Powinienem był założyć im przedszkole, a nie wpuszczać
na scenę! - W zdenerwowaniu rzucił papiery na podłogę, a one
wypełniły całą szerokość korytarza. Menadżer otarł dłonią
pomarszczone czoło i, już spokojny, uklęknął na kolanach i
począł po jednej kartce zbierać dokumenty. Przeklinając w myślach
cały zespół nie zauważył, jak jego członkowie idą korytarzem w
jego stronę. Ich miny nie były zadowolone. Widać było na nich
różne negatywne emocje, takie jak szok, gniew, rozczarowanie czy
zamyślenie. Na żadnej ani cienia radości. Dla wszystkich
zachowanie wokalisty było niereformowalne. W oczach wszystkich wydał
się wariatem, szaleńcem, obłąkanym. Po zapowiedzi Isaaca każdy
spodziewał się gorącej atmosfery, prania brudów, przyznawania
błędów, wybuchów gniewu, a nawet skakania do gardeł. Reakcja
Mitchela na zarzuty i pytania ze strony Isaaca nie mieściła się w
ramach normalnego zachowania. Nie pasowała do człowieka, którego
znali – wybuchowego i skłonnego do kłótni. Pomyśleli, że albo
cofnął się w rozwoju, albo zwariował. Myśleli tak wszyscy oprócz
milczącego teraz gitarzysty. Tommy przeczuwał, że najgorsze, które
miało wydarzyć się przed chwilą, dopiero nadejdzie. Mitchel mógł
posunąć się do wszystkiego. A co, jeśli swój gniew skieruje
na kogoś innego? Albo obarczy winą siebie i sobie coś zrobi? Nikt
nie wiedział, do czego jeszcze jest zdolny. Tajemnica była
cechą umiejscowioną najwyżej w jego systemie wartości.
-
Panie McCallister, coś się stało? - Spytał Mike, widząc
zadręczonego szefa, zbierającego porozrzucane kartki. Jako pierwszy
do niego podbiegł i zaczął pomagać w segregacji papierów.
-
Macie dzisiaj wolne. - Powiedział bez emocji. - Nie wiem, co wyście
Crafterowi zrobili tym razem, ale tym razem do reszty zwariował.
-
Co? Koncertu nie będzie? Jak to?
-
A to moja wina? Mitchel wziął trzy dni wolnego i powiedział, że
to sprawa życia i śmierci. - Rozłożył ręce, a Mike ułożył w
mały stosik dokumenty. Wziął je z podłogi, a Olivier pomógł
wstać starzejącemu się już menadżerowi. - Ech, dzieciaki,
zmykajcie do hotelu. Zostawcie to wszystko. Ja i tak jak się nie
zaharuję na śmierć, to dostanę przez was kuku na muniu. Na jedno
wychodzi... - Westchnął i poszedł dalej. Muzycy otępiałym
wzrokiem spojrzeli po sobie. Wszyscy mogli zgodnie stwierdzić: ten
dzień nie należał do najnormalniejszych.
***
Piszę opowiadanie, a konstruktywnych komentarzy jakoś nie umiem XD ale czytam i czekam niecierpliwie na następny rozdział ;)
OdpowiedzUsuńZastanawiam się, co odwala Mitchel..? Nie podobają mi się jego knowania, haha xD. Oj! Będzie się działo..!! Czekam na kolejną noteczkę xD z niecierpliwością :)!!
OdpowiedzUsuńŁoho, ale mnie tu długo nie było... jakoś nie mogłam znaleźc ani czasu ani weny na jakieś konstruktywne komentarze. Dlatego błagam o wybaczenie ;)
OdpowiedzUsuńDziało się już wcześniej, teraz dzieje się więcej, oczekuję wybuchu atomówki. Tommy biedny, ciekawam poważnej rozmowy Adama z Allison, i mam przeczucia co do Mitchela ale nic nie mówię, bo nie chcę się potem wygłupic
Piszesz już coraz lepiej, ale w paru zdaniach składnia leży.
Cóż, na tym zakończę, czekam na rozdział i życzę weny, której mnie brakuje ;D
Czekolaaada
Świetne!!! Ja się już boję co z tym Johnem (czy tam jak to się odmienia :P)
OdpowiedzUsuńCzo ta Allison wymyśliła z tym wyjściem? O.o
Czytam i czytam i powoli dochodzę do wniosku, że Mike i Olivier są jak Georg i Gustav z Tokio Hotel, Tommy jak Bill, a Isaack jak Tom ;)
Weny życzę (co prawda mi samej by się przydała, ale i tak życzę :D)