piątek, 16 maja 2014

Rozdział 26 - Nie teraz

Nowy rozdział. Sorki, że dopiero teraz – muszę się przyznać, że podczas dwutygodniowej przerwy nie chciało mi się ruszyć dupy...
Przy okazji: MZI to już ponad 8300 wyświetleń! THANK YOU! A w mojej główce klaruje się już pomysł na nowe opowiadanie. Oczywiście nie będę nic zaczynać póki nie skończę tego opowiadania. Mam też na uwadze Piaskowego Gołębia – Marona, wiesz, o co chodzi :)
Zatem po zdradzeniu kilku tajemnic mogę już śmiało zaprosić do lektury. Enjoy! Albo jeszcze nie.
Słówko do tych mobilnych: czy sprawia wam trudność rozróżnianie myśli bohaterów w tekście? Zaznaczam je kursywą, ale na stronie mobilnej to chyba nie jest widoczne. Może zastosować zamiast tego pogrubienie albo podkreślenie? - Dajcie znać.
Skylar , Glam Candy :3 Olivier i Mike to tchórze z natury. Ich zachowanie jest wynikiem braku styczności i przyzwyczajenia do ludzi LGBT. Nie osądzajcie ich zbyt pochopnie :)
My Life Alex jest ważną postacią w opowiadaniu, więc będzie miał jeszcze swój wątek. Epizod Alexa i Tommy'ego będzie miał swoje zakończenie.
Ostatnia wiadomość: za niedługo dostaniecie ode mnie gorącą niespodziankę :)

Nie teraz

Po swojemu. Po swojemu. Adam myślał, słuchając piosenki. Na początku wydała mu się ona dziwna i oldschoolowa. Teraz wsłuchiwał się w nią po raz trzydziesty ósmy. Pierwsze odsłuchanie utworu wyczyściło jego mózg z wszystkiego. W tym momencie w głowie miał wiele różnorakich pomysłów. Siedział na łóżku z notatkami na kolanach złożonych po turecku. Przed nim komputer po raz kolejny ponawiał odtworzenie filmu na portalu YouTube. Gitara wybrzmiała w słuchawkach pokazując swój najbardziej zadziorny dźwięk. W głosie Johny'ego Casha słychać było z trudem wyrywające się ze strun głosowych wibrato.

- Love is a burning thing... And it makes a fiery ring... Bound by... The wild desires... I fell into a ring of fire... - Adam zaśpiewał część zwrotki razem z piosenkarzem.

- Brzmisz jak jakiś Indianin... - Powiedział zamyślony Kris na tyle głośno, że przebił się przez głośną muzykę w słuchawkach Adama. Lambert wyściubił nos z notatek i spojrzał na kolegę, który przy biurku uczył się tekstu własnego utworu. Zatrzymał odtwarzanie i wyciągnął słuchawki z uszu.

- Coś mówiłeś? - Spytał, przymuszając Allena do powtórzenia zdania.

- Mówiłem, że brzmisz jak Indianin... Nie. Indyjczyk? W każdym razie ten co mieszka w Indiach. Bollywood i tak dalej. - Rzekł obojętnie i odwrócił się do Lamberta.

- Hindus, Kris. Naprawdę? Nie słuchałem jeszcze siebie. Poczekaj! - Zerwał się z łóżka i wziął kartkę z tekstem ze sobą. - Love... Is a burning thing... And it makes. A fiery ring... Bound by... The wild desireees... I feel into a ring of fire... - Zaśpiewał i zastanowił się. - Hmmm... Bardziej to mi pasuje do egipskich klimatów. Takie... - Trzymał tekst lewą ręką. W jego oczy rzucił się wytatuowany obraz oka egipskiego faraona. - Oko Horusa.

- Oko Horusa?

- Nie, nie. Mistycyzm. Tajemnica. Rockowa ballada po egipsku. Świetna mieszanka, nie sądzisz? - Porwał się po swój notatnik i wyrwał z niego kartkę zarysowaną obrazkami ognia i okręgów – Rings and fire. Na świeżej kartce zapisał wielkimi literami w kolumnie kilka słów:

MISTYCYZM
ROCK
BALLADA
EGIPT
OGIEŃ.

Kończył pisać ostatnie hasło, kiedy do pokoju wpadła osoba dobrze znana obydwu mężczyznom. Drzwi się zamknęły, a czerwona burza długich włosów odsłoniła śliczną twarz osiemnastoletniej Allison.

-Adam, idziesz ze mną! - Rozkazała dziewczyna, nie tracąc czasu na przywitanie.

- Cześć, Allison. - Rzekł zajęty Lambert, obejmując ramką zapisane słowa.

- Hej, pozwalasz jej tak tutaj wchodzić bez pukania?! - Oburzył się Kris, kiedy spostrzegł reakcję bruneta na obecność gościa. - A jakbym na przykład się teraz przebierał albo... Albo miał gościa, albo... No, nie wiem?

- Kris, przestań. - Powiedział Adam, przeciągając ostatnie słowo. Na obliczu wokalistki pojawił się wielki rumieniec. Odwróciła głowę, by Allen tego nie zauważył. Zrobił to Adam, który jednak nie zdradził dziwnego zachowania dziewczyny i spojrzał bezinteresownie na szatyna.

- Ale to nie sprawiedliwe!

- Prawda jest taka, że do niej mam więcej zaufania niż do ciebie, a poza tym choć dzieli was spora różnica wieku i Allison ma dopiero osiemnaście lat, to jest mądrzejsza od ciebie. - Rzekł Adam z uśmiechem, przedrzeźniając kolegę.

- Pff, też mi coś. - Allen rzucił się na łóżko i odetchnął. - Co nie zmienia faktu, że my musimy pukać do jej pokoju. - Wskazał na koleżankę ręką i poczekał na reakcję Lamberta.

- To kwestia przywilejów. - Wtrąciła się do dyskusji czerwonowłosa. - Adam, idziesz czy nie?

- A gdzie w ogóle? - Spytał brunet.

- Zwiedzać! - Zapiszczała słodko dziewczyna i pociągnęła za rękę Lamberta, który ociągał się z decyzją, czy chce mu się wstać – a co dopiero wyjść gdzieś.

- Pokażę ci w końcu moje miasto.

- Ech, muszę? Mam tu jeszcze parę rzeczy do zrobienia.

- Śpiewał będziesz po drodze. No, chodź już.

- Ja mogę z tobą iść. Jeszcze nie zwiedzałem. - Wtrącił się Allen, który natychmiast spotkał się ze złowrogim spojrzeniem All. - No co?

- Ma iść Adam. Ty sobie pozwiedzasz innym razem. My musimy porozmawiać na dorosłe tematy. - Powiedziała tajemniczo. Adam nie wiedział, czy ma zacząć się bać. Zamiast tego poszukał portfela, który chciał wziąć ze sobą – tak na wszelki wypadek.

- No to chodźmy, pani dorosła. Kris, wybacz. - Rzucił na odchodne, pozostawiając swoje rzeczy na łóżku. Piosenka musiała poczekać. Słowa wypisane na karcie notatnika wskazywały, że utwór wybrany przez Adama wkrótce nabierze nowej świeżości. Zamierzał wykonać tę piosenkę po swojemu. I chociaż hasła zupełnie do siebie nie pasowały, wiedział, jak stworzyć z nich mieszankę wybuchową, która zwali z nóg nie tylko publiczność, ale i sędziowskie grono. Miał taką nadzieję.

***

Tommy jak zwykle podczas nastrajania instrumentów pogrążony był we własnych myślach. Ostatnio jego uwagę przykuwał szczególnie jeden temat. Jedna osoba, która ostatnio regularnie wywracała jego poukładany świat do góry nogami. Teraz zastanawiał się, jak do tego doszło. Im dalej się w to zagłębiał, tym zagadka stawała się coraz trudniejsza. Poszczególne elementy nijak do siebie nie pasowały. Adam to przyjaciel, ale jego zachowanie znacznie odbiega od zwykłego okazywania przyjaźni, pomocy. Nasuwała mu się jedna odpowiedź, jednak z niewiadomych powodów odsuwał ją od siebie. Nie może być homoseksualny. Chociaż w sumie wszystko na to wskazuje. Nigdy nie wspominał o żadnej dziewczynie. Gdyby mnie nie zaczepił, nie poznalibyśmy się. Zaoferował mi pomoc. Czy aby na pewno bezinteresownie? Może zrobił to dlatego, że mu się spodobałem? To głupie! Głupie! Głupie! A po drugie, skąd wiedział, w jakich hotelach się zatrzymujemy? O tym pierwszym mu się powiedziałem. A tak w ogóle, to przyjaźni się ze mną, poświęca mi czas nawet wtedy, kiedy go nie ma. Pomaga mi rozwiązywać kłopoty. Daje rady, opiekuje się. Opiekuje się – na tym stanęło. Opiekuje się tak bardzo, że chciał mnie pocałować? W chwili, kiedy o tym pomyślał, w gitarze pękła jedna struna. Muzyk za bardzo ją dokręcił, co spowodowało, że podzielony na dwie części metal odskoczył od siebie i uderzył w palce blondyna.

- Ach, cholera! - Wrzasnął, czym zwrócił uwagę zespołu.

- Co to się stało? - Mitchel uniósł głowę znad listy piosenek, które mieli dziś wykonać. Jego głos brzmiał, jakby zwracał się do dziecka. - Tomiś przytrzasnął sobie paluszki. Mam pójść po plasterek? - Zakpił, wstając z miejsca. Po chwili był już za kulisami.

Mały incydent spowodował, że krew w żyłach Isaaca zawrzała. Poczuł, że nie wytrzyma dłużej. Albo wybuchnie i wyrzuci z siebie to, co ma do powiedzenia albo popadnie w depresję. Jego niedoczekanie! - Pomyślał i rzucił pałeczki na jeden z bębnów perkusji. Uniósł się nad instrumentem i zacisnął dłonie w pięści. Cholera, ktoś musi wyjaśnić, co tu się dzieje. Postawię sprawę jasno. Jeśli Mitchel nie oczyści atmosfery, polecą głowy. Carpenter został doprowadzony do ostateczności. Pewnym krokiem począł zmierzać drogą wcześniej przebytą przez wokalistę. Po drodze chciał minąć Tommy'ego, siedzącego na małych schodkach z gitarą na kolanach. Z jego palców nie lała się krew, więc nie było to nic poważnego. Isaac, widząc jego zaniepokojone spojrzenie, zatrzymał się na chwilę.

- Nic ci nie jest? - Zapytał ze złością jakby to na blondyna miał zaraz naskoczyć. Tommy Joe pokiwał energicznie głową w celu przytaknięcia, a Isaac zreflektował się. - To dobrze. - Rzucił krótko i odszedł. Zanim jednak zniknął za drzwiami kulis, odwrócił się jeszcze w stronę współpracownika. - Tommy? - Zaczepił go, by ten znów skonfrontował z nim swój wzrok. Tommy uniósł głowę znad instrumentu i odwrócił w jego stronę. Nie był przygotowany na słowa, które usłyszy. - Nie wiem, jak ty to robisz, że po tylu zagrywkach wciąż zachowujesz spokój, ale ja już dłużej nie będę milczał. - Zacisnął palce na futrynie i z twardym postanowieniem w głowie rzucił w stronę zespołu: - Przygotujcie się na piekło. - Jak na rozkaz Mike i Olivier zasalutowali jakby od dawna wiedzieli, co się szykuje. Nie minęła sekunda, a perkusisty już nie było.

Tommy oparł głowę o instrument i jęknął. Tylko nie to... Wiedział, co się święci. Kiedy spostrzegł w źrenicach perkusisty bombę, która szykowała się do wybuchu, był niemal pewien, że teraz może być już tylko gorzej. Albo najgorzej. Pozostali też to wiedzieli. Nie mogli jednak przewidzieć, jakie skutki może przynieść konfrontacja najsilniejszych. Już kilka miesięcy temu zastanawiał się, jak przeżyje trasę z facetem, który pierwszego dnia pracy go ochrzanił, a drugiego rzucił się na niego i groził. Przeżył, ale atmosfera z każdym następnym koncertem stawała się coraz gęstsza. Ostatnie koncerty, a właściwie próby przed nimi, przypominały przypalanie ciała żywym ogniem. Obrywali wszyscy, nie tylko Ratliff. Choć z nim było najgorzej. Nie mogli nic zrobić, bo oprócz menadżera – który nie interesował się niczym prócz wynagrodzenia za koncerty – ich szefem był także Mitchel. Byli zespołem od kilku lat. Nikt jednak nie pokusił się o złożenie wymówienia. Cóż, wcześniej wszystko wyglądało inaczej. Najmłodsi członkowie mieli związane ręce. Tommy miał umowę – jeśliby odszedł, jego marzenia o karierze muzyka nigdy by się nie ziściły. Muzyk bez referencji i kwalifikacji w branży jest śmieciem, którego bez żalu można rozdeptać i wyrzucić do kosza. Mike i Olivier także nie mieli wyjścia – to był ich pierwszy kontrakt i jedyna szansa, żeby zaistnieć w wielkim świecie. Na linii ognia pozostawał tylko Isaac – choć niewiele starszy od blondyna, był profesjonalistą po studiach i z doświadczeniem muzycznym. Był jedyną nadzieją zespołu, który czekał na poprawienie sytuacji.

Teraz odważny mężczyzna kroczył długim korytarzem i mijał kolejne białe drzwi. Kiedy doszedł do końca, otworzył z hukiem ostatnie drewniane z przyklejoną kartką z nazwą zespołu. Mitchel właśnie przyglądał się własnemu odbiciu w lustrze. Kiedy ujrzał wściekłego Isaaca, na jego oblicze padł blady strach.

- Co to, do cholery, ma być? - Wrzasnął aż zadrżały lustra. - Co to za szopka, którą odstawiasz od kilku dni? Nie, przepraszam! Miesięcy! Sprawia ci przyjemność wyżywanie się na nas? Na Tommy'm? Nie jesteśmy marionetkami, którymi możesz sterować i na których możesz się wyżywać. Nie będziesz się nami bawił. Ani Tommy'm, ani mną, ani Mike'iem i Olivierem. Myślałem, że gówno mnie będzie obchodzić to, co właśnie robisz. Ale obchodzi. Niszczysz zespół. Niszczysz to, co razem stworzyliśmy. A ja pytam się po co? Jaki masz w tym cel? - Postawił mu pytania, na które Crafter nie chciał odpowiadać.

- Marionetkami? - Spytał jakby nie wiedział, o czym Carpenter mówi.

- Nie udawaj, że nie wiesz. Wiem o wszystkim. Cały czas zastawiasz na Toma zasadzki. Grozisz, wymyślasz jakąś durną inicjację, po co? Ośmieszasz go. Olivier i Mike nie wiedzą, jak się zachowywać. Nie chcą nawet dotykać instrumentów, bo myślą, że zaraz ich opieprzysz. Jaki masz w tym cel, idioto?! - Warknął i zbliżył się do Craftera, który w tej samej chwili złapał się blatu. Z jego ust nie wyszło nawet jedno słowo. - Milczysz? W takim razie zadam ci inne pytanie. Jaki cel ma w tym John? - Isaac opanował się. Postanowił tym pytaniem wziąć Mitchela pod włos. Uderzyć w najsłabsze punkty – takie działanie zawsze dawało sukces.

W tym momencie wokalista odwrócił głowę, a na jego czoło wstąpiły kropelki potu. Johny... On ma rację. Czemu mam się tłumaczyć za ciebie? Spytał sam siebie. W ślad za Isaac'kiem przyszli pozostali członkowie zespołu. Mike i Olivier nie chcieli opuścić tak emocjonującego widowiska. Tommy chciał tylko popatrzeć frontmanowi w oczy, kiedy ten skarcony będzie tłumaczył się ze swoich błędów. Crafter nie szykował się na to.

- Nie wiem, o czym mówisz. - Wydukał, odsuwając się o krok.

- Nie udawaj głupiego. Wszyscy o tym wiedzą. - Skrzyżował ręce na piersi, a Tommy dotychczas z opuszczoną głową teraz spojrzał poważnie na wroga.

- Powiedz, czego ode mnie chcesz. Czemu mnie tak nienawidzisz? - Tommy odezwał się cicho, jednak nie odezwał się.

Mitchel niejednokrotnie widział w oczach gitarzysty ból, który sam mu zadawał. Teraz w oczach blondyna przez powłokę tego bólu przebijał się błysk nienawiści. Dopiero teraz dotarła do Mitchela powaga sytuacji. Przez swoje problemy krzywdził innych. Nieświadomie przelewał na nich swoje cierpienie i zawiść z powodu tego, którego nie mógł mieć tylko dla siebie. Z powodu Johna. Skoro zawodził go najlepszy przyjaciel i najważniejsza osoba, to dlaczego zamiast na niej mścił się na innych dodatkowo wykonując każde z jego poleceń? Dlaczego to robił? Z zemsty? Dla zysku? Odpowiedź tkwiła gdzieś indziej.

- On, ja... Nie mogę. Teraz... Nie. - Wyszeptał Mitchel przytłoczony swoimi myślami. - Przykro mi, nie mogę wam teraz tego wyjaśnić. - Powiedział głośno. - Ale wyjaśnię. Już niedługo. - Ruszył na współpracowników i przepchnął się do wyjścia. Wreszcie zrozumiał swój błąd. Postanowił to wszystko naprawić. Gradowa chmura nad jego światem rozszalała się na dobre, jednak deszcz zmywał z duszy wszystkie brudy, w których po prostu się topił. Jedno zdanie spowodowało, że znalazł światełko w tunelu. Uświadomił sobie, że to nie jest jego wina. To John. John go zmienił. Zniszczył. Sprawił, że stał się destrukcyjną siłą, która spacyfikuje nawet to, co sama stworzyła, co kochała. Zespół, kariera – wszystko się posypało. Wszystko przez uzależnienie, które jak trucizna obezwładniało jego duszę i ciało, umysł i serce. Musiał je zniszczyć u źródła. A potem poukładać swoje życie od nowa. Przemierzał właśnie korytarz, kiedy na jego końcu pojawił się menadżer zespołu z tabunem kartek w rękach. Z daleka wyglądał na bardzo zajętego człowieka.

- Steven?! - Krzyknął z daleka. Z każdym krokiem przybliżał się do szefa. Przełożony ze zniecierpliwieniem podniósł wzrok. Widocznie był zły, że ktoś mu przeszkadza w lekturze ważnych dokumentów. - Musisz odwołać koncert. - Oznajmił piosenkarz, kiedy dochodził do mężczyzny, zbliżając swój chód niemal do biegu.

- Ale jak to? Oszalałeś? Nie ma mowy. - Zaprzeczył machinalnie.

- W takim razie odbędzie się beze mnie. Biorę trzy dni wolnego.

- Co? O co chodzi?

- To sprawa życia i śmierci. Po powrocie wszystko wyjaśnię.

- Żarty sobie robisz? - Spytał, kiedy Mitchel zamierzał już odejść. - Mitchel wracaj! - Zawołał jeszcze, ale piosenkarz minął go bez słowa i zniknął z oczu po wejściu na scenę. - Cholerne dzieciaki! Powinienem był założyć im przedszkole, a nie wpuszczać na scenę! - W zdenerwowaniu rzucił papiery na podłogę, a one wypełniły całą szerokość korytarza. Menadżer otarł dłonią pomarszczone czoło i, już spokojny, uklęknął na kolanach i począł po jednej kartce zbierać dokumenty. Przeklinając w myślach cały zespół nie zauważył, jak jego członkowie idą korytarzem w jego stronę. Ich miny nie były zadowolone. Widać było na nich różne negatywne emocje, takie jak szok, gniew, rozczarowanie czy zamyślenie. Na żadnej ani cienia radości. Dla wszystkich zachowanie wokalisty było niereformowalne. W oczach wszystkich wydał się wariatem, szaleńcem, obłąkanym. Po zapowiedzi Isaaca każdy spodziewał się gorącej atmosfery, prania brudów, przyznawania błędów, wybuchów gniewu, a nawet skakania do gardeł. Reakcja Mitchela na zarzuty i pytania ze strony Isaaca nie mieściła się w ramach normalnego zachowania. Nie pasowała do człowieka, którego znali – wybuchowego i skłonnego do kłótni. Pomyśleli, że albo cofnął się w rozwoju, albo zwariował. Myśleli tak wszyscy oprócz milczącego teraz gitarzysty. Tommy przeczuwał, że najgorsze, które miało wydarzyć się przed chwilą, dopiero nadejdzie. Mitchel mógł posunąć się do wszystkiego. A co, jeśli swój gniew skieruje na kogoś innego? Albo obarczy winą siebie i sobie coś zrobi? Nikt nie wiedział, do czego jeszcze jest zdolny. Tajemnica była cechą umiejscowioną najwyżej w jego systemie wartości.

- Panie McCallister, coś się stało? - Spytał Mike, widząc zadręczonego szefa, zbierającego porozrzucane kartki. Jako pierwszy do niego podbiegł i zaczął pomagać w segregacji papierów.

- Macie dzisiaj wolne. - Powiedział bez emocji. - Nie wiem, co wyście Crafterowi zrobili tym razem, ale tym razem do reszty zwariował.

- Co? Koncertu nie będzie? Jak to?

- A to moja wina? Mitchel wziął trzy dni wolnego i powiedział, że to sprawa życia i śmierci. - Rozłożył ręce, a Mike ułożył w mały stosik dokumenty. Wziął je z podłogi, a Olivier pomógł wstać starzejącemu się już menadżerowi. - Ech, dzieciaki, zmykajcie do hotelu. Zostawcie to wszystko. Ja i tak jak się nie zaharuję na śmierć, to dostanę przez was kuku na muniu. Na jedno wychodzi... - Westchnął i poszedł dalej. Muzycy otępiałym wzrokiem spojrzeli po sobie. Wszyscy mogli zgodnie stwierdzić: ten dzień nie należał do najnormalniejszych.

***


4 komentarze:

  1. Piszę opowiadanie, a konstruktywnych komentarzy jakoś nie umiem XD ale czytam i czekam niecierpliwie na następny rozdział ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zastanawiam się, co odwala Mitchel..? Nie podobają mi się jego knowania, haha xD. Oj! Będzie się działo..!! Czekam na kolejną noteczkę xD z niecierpliwością :)!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Łoho, ale mnie tu długo nie było... jakoś nie mogłam znaleźc ani czasu ani weny na jakieś konstruktywne komentarze. Dlatego błagam o wybaczenie ;)
    Działo się już wcześniej, teraz dzieje się więcej, oczekuję wybuchu atomówki. Tommy biedny, ciekawam poważnej rozmowy Adama z Allison, i mam przeczucia co do Mitchela ale nic nie mówię, bo nie chcę się potem wygłupic
    Piszesz już coraz lepiej, ale w paru zdaniach składnia leży.
    Cóż, na tym zakończę, czekam na rozdział i życzę weny, której mnie brakuje ;D
    Czekolaaada

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetne!!! Ja się już boję co z tym Johnem (czy tam jak to się odmienia :P)
    Czo ta Allison wymyśliła z tym wyjściem? O.o
    Czytam i czytam i powoli dochodzę do wniosku, że Mike i Olivier są jak Georg i Gustav z Tokio Hotel, Tommy jak Bill, a Isaack jak Tom ;)
    Weny życzę (co prawda mi samej by się przydała, ale i tak życzę :D)

    OdpowiedzUsuń