piątek, 29 sierpnia 2014

Rozdział 32 - Pocałunek śmierci

Przywitam się tylko i odpowiem na komentarze i już nie zabieram czasu.
Cześć!
Sandra Black Ostatni odcinek to nie koniec twojej palpitacji. Przeczytaj ten. Tytuł zachęca, prawda?
GlamKinia Witaj, nowa! 1. Dzięki za koment. Jak zaczęłam czytać takie pozytywy, to pomyślałam czy wiesz, że istnieje coś tak fantastycznego jak Piaskowy Gołąb i inne opowiadania Maronki. A potem przeczytałam ciąg dalszy twej pisaniny i szok. Kłamiesz, naprawdę nie mogłabym się równać z Rogo i Maroną, to nie do uwierzenia! 2. Odcinki wstawiam zazwyczaj co dwa tygodnie. To naprawdę odpowiednia ilość czasu: tydzień na tworzenie i tydzień na przepisywanie na kompa – wtedy wyłapuję błędy z brudnopisu. No chyba, że mam większy kryzys w pisaniu. 3. Filmy fajne, zwłaszcza ten pierwszy. Drugi już widziałam, Beat Me Up oczywiście boskie i z pazurem jak sama All. Polecam także jej „Holiday” (my fav song of her) 4. Śmiało, rozpisuj się ile chcesz, byleby nie było to dłuższe niż moje rozdziały :D
A teraz odcinek. Enjoy!

Pocałunek śmierci

Szedł białym korytarzem, mijając pielęgniarki i lekarzy. Pora wizyt dobiegała końca, pozostały tylko minuty. Czekał właśnie na tę porę. Nikt nam nie będzie przeszkadzał. Tylko my i ciało fizyczne, które nikogo nie interesuje. Przypomniał sobie słowa swojego nauczyciela fizyki. To były czasy: uczniowie spali na lekcjach wykończeni usilnymi prośbami o uwagę i znudzeni nieudanymi eksperymentami z chlorkiem sodu. Ciągle gadał o ciałach fizycznych. Cholera go wie, co to było... Stanął przed drzwiami z numerem 228. Niby szpital jak każdy inny, ale coś go różniło. W tym pokoju nie spoczywał zwykły pacjent zadręczony swoim losem. Człowiek leżący w tej sali był zaczątkiem wszystkich problemów. Jego problemów. Ból najlepiej zniszczyć u źródła, przypomniał sobie i pchnął ostro drzwi.

- Witaj... przyjacielu. - Rzekł z sarkazmem. Nie obchodziło go w tej chwili, czy pacjent śpi czy czyta. Zanim spojrzał na byłego gitarzystę swego zespołu podparł drzwi krzesłem w taki sposób, by zablokować klamkę. Ot, na wszelki wypadek, by nikt im nie przeszkadzał.

- Mitchel? Ty tutaj? - O kilka lat starszy od Craftera mężczyzna uniósł brwi, kiedy oderwał się od bardzo ciekawej lektury. Odłożył ją na bok, wcześniej zaznaczając zakładką ostatni przeczytany fragment. Zdziwił się jeszcze bardziej, kiedy spostrzegł, co jego towarzysz dzieciństwa robi. Zaniepokoił się lekko. - Co cię sprowadza? I czemu blokujesz drzwi? - Zamknął książkę i odłożył ją na stolik po swojej prawej stronie.

Mitchel zbliżył się do niego, lecz nie usiadł na krześle jak wszyscy odwiedzający. Zacisnął ręce na ramie łóżka u stóp Johna i zmierzył go badawczo. Ciemne włosy układały się w fryzurę z krótką grzywką. Zielonkawe oczy spoglądały na niego spod dopasowanych okularów do czytania, a na pociągłej twarzy widać było ten sam, co zawsze, zastygły wyraz władczej sympatii. Nienawidził przede wszystkim tej twarzy. Kochał ją, a poprzez to nienawidził. John odziany był w piżamę w paski, jednak spodnie miały tylko jedną długą nogawkę, gdyż druga noga ciągle pozostawała w gipsie.

- Chciałbym z tobą poważnie porozmawiać, ale najpierw powiedz mi, jak się czujesz? - Spytał z udawaną troską i przymknął na chwilę powieki, by choć przez kilka sekund stracić z oczu obraz miłości i nienawiści.

- Lekarze mówią, że z każdym kolejnym dniem jest ze mną coraz lepiej. - Uśmiechał się, skubiąc skrawek swojej koszuli. - Niedawno ściągnęli mi te wszystkie... opaski i bandaże z klatki piersiowej, bo moje żebra w końcu doszły do ładu. I mam ich teraz nie nadwerężać. Miałem wielkiego farta, że złamanie nie przebiło płuc i... Mitchel? W ogóle mnie nie słuchasz. Coś się stało? - Spytał John z podejrzliwym uśmiechem. Od chwili, kiedy zobaczył tu swego gościa, czuł, że coś jest nie tak.

Do tego czasu wokalista Mouthlike pozostawał milczący. Napawał się brzmieniem głosu, którego już nigdy miał nie usłyszeć. Na jego ustach pojawił się triumfalny uśmieszek, kiedy usłyszał pytanie Johna. Człowiek, z którym się wychowywał, pierwszy raz okazał zainteresowanie. Wręcz troskę z powodu dziwnego zachowania swego wieloletniego kumpla.

- Podobno... - Odsłonił zęby, by móc jeszcze przez chwilę sycić się obecną atmosferą. - ...szpitale noszą miano przedsionków śmierci. - Zachichotał i podszedł do okna, by zobaczyć, jaki jest z niego widok. Tak jak się spodziewał – przez szybę widać było parking umiejscowiony przed frontem budynku i kawałek bocznej ulicy. Resztę zastawiały drzewa.

- Cóż. Mi śmierć raczek nie grozi skoro za kilka tygodni mam wrócić do zespołu. A propos, jak się sprawuje mój zastępca?

- Raczej następca. - Mruknął do siebie cicho piosenkarz i zadumał się. Zaczął mówić głośniej. - Tommy... Mógłby cię wygryźć i pozostać w zespole na stałe. Gdyby tylko chciał... - Pomyślał o blondynie. Sprawiłem mu ból. To chyba dobra nagroda. - Jest świetny, utalentowany, wyrozumiały, umie się podporządkować. Jest całkowicie inny niż ty. - Zakpił, odwracając się w kierunku chorego.

- Co mam przez to rozumieć? - John po raz pierwszy od początku wizyty okazał oburzenie. Te odwiedziny przestawały mu się podobać.

- Tommy Joe uświadomił mi coś bardzo ważnego. - Skierował się ku byłemu przyjacielowi, a teraz swojemu wrogowi. - Mówiłem, że jest mądry? - Zatrzymał się, dostrzegając kolejną zaletę młodego gitarzysty. - A więc jest mądry. - Zaczął iść dalej w kierunku zakłopotanego Johna. - Uświadomił mi, że kiedyś, dawno temu popełniłem błąd. - Widząc pytający wzrok, przestał owijać w bawełnę. - Uzależniłem się i ciągle tkwię w tym uzależnieniu. To cholernie męczące, wiesz?! - Był już obok ramy łóżka, gdy John poruszył się niespokojnie. Dopiero teraz dostrzegł te spoglądające z szaleństwem obłąkane oczy. - Myśl, że źródło tej męki znajduje się w tym pokoju przyprawia mnie o dreszcze. - Przygwoździł mężczyznę do łóżka, obejmując ramę z dwóch stron. - A zarazem ekscytuje, gdyż mogę się go pozbyć od tak, za jednym pstryknięciem palców. - Patrząc lodowatym wzrokiem, wykonał przed Bovary'm gest dłonią. W następnym momencie dłoń Mitchela znalazła się na policzku Johna i gładziła delikatnie spowitą w panice twarz.

- Mitchel, co ty wyrabiasz, dzieciaku? - Wyszeptał drżącym głosem gitarzysta. W jego oczach widoczny był lęk z wyraźnymi śladami przerażenia, które pogłębiło się, kiedy Crafter wszedł na łóżko.

Wokalista usiadł na gitarzyście okrakiem i przygwoździł ręce muzyka do poduszki w okolicach wezgłowia. Bolało, lecz grymas prawdziwego cierpienia ukazał się na twarzy Johna dopiero, kiedy Mitchel przycisnął dopiero co zrośnięte kości żeber Bovary'ego. Muzyk zajęczał z bólu, lecz nie próbował się bronić. Ogarnął go obezwładniający strach i wiedział, że jest słuszny. Czy teraz przyjdzie mi zapłacić za to, co ci zrobiłem? Przez te wszystkie lata... Myślałem, że tego chciałeś... Ta relacja pozostanie między nami do końca. Odwiodę cię od wszystkiego, co zamierzasz teraz zrobić. Muszę... John zastanawiał się, jakie ma pola manewru, jednak wszystkie drogi ratunkowe okazały się niemożliwe. Był jak kapitan tonącego statku, który nie może już zapobiec katastrofie. Ostatnimi siłami próbował wykaraskać się z sytuacji bez wyjścia.

- Jednak to jest przedsionek śmierci, John. Po tylu latach zniewolenia nie doczekałem się twojej miłości. Wiedziałeś, że cię kocham i nie zrobiłeś nic, żeby to uczucie stłumić, powstrzymać. A ja... Wypełniałem wszystkie twoje rozkazy, byłem na każde twoje skinienie, a ty odprawiałeś mnie tylko z tą władczą serdecznością w oczach. - Nachylił się nad jego skroń. - Cierpiałem przez ciebie. - Następnie złożył na płatku ucha pocałunek, po czym pochylił się do drugiego ucha i zaczął szeptać. - Płakałem ukradkiem, bojąc się, że mnie znienawidzisz za moje uczucia. - Przygryzł miękką małżowinę i tak samo jak poprzednio musnął wargami wrażliwą skórę.

- Mitch, o czym ty mówisz, kochany? Wiesz, że zawsze darzyłem cię szczerą przyjaźnią. Mitch, co ty robisz? - John próbował wymusić na sobie jego spojrzenie, Crafter wywołał jeszcze większy ból w jego żebrach, ściskając kości udami.

- Nie kłam! Chociaż teraz nie kłam. - Szeptał prosto w jego idealną twarz. - To nie była przyjaźń. To było plucie w twarz. Teraz przyszedłem po to, na co czekałem całe życie, po to co mi się należało, a potem nie zobaczę cię już nigdy więcej. - Z jego oczu zaczęły płynąć łzy, lecz nie powstrzymał swojego czynu.

- Mitchel, zrobię wszystko... - Nie zdążył dokończyć.

Crafter z przejęciem wpił się w usta Bovary'ego. Czekał na to tyle długich lat. Ten słodko-gorzki pocałunek, który teraz się dopełniał, przelał czarę goryczy zapełnioną od chwili, kiedy skończył pięć lat. Wtedy przeprowadził się do Louisville. Wtedy John przyszedł do jego domu, by powitać nowych sąsiadów. Kiedy zostali sobie przedstawieni, ścisnęli sobie przyjaźnie dłonie i uśmiechnęli się do siebie, ciesząc z nowej znajomości – jego przyszłej gehenny. Trzy lata starszy chłopak przez wiele lat potem wykorzystywał jego rosnącą miłość do różnych celów – od ściągania na klasówkach po psychiczne i fizyczne nękanie innych ludzi, a nawet rodziców Mitchela, którzy zginęli w wypadku samochodowym dumnie odwożąc swego syna na bal maturalny. Dokuczał im wtedy, że nie kupili mu nowego samochodu. Posłuchał rad przyjaciela, na którego już przed egzaminem na prawo jazdy w garażu czekał nowiutki Cadillac. Ludzie mówili, że ten chłopak sprowadza go na złą stronę. Widział nawet owoce tej przyjaźni. Nie słuchał. Teraz żałował tak bardzo, że chciał go zabić, a potem siebie.

Rozgniatał usta Johna swoimi, domagając się posłuszeństwa. Pieścił je wargami, a potem językiem. Bovary zaczął jęczeć z gniewu nad gestem i z bólu spowodowanego napieraniem na dopiero co wyleczone żebra. Mitchel uciszył go jednym mocnym ściśnięciem szyi. Następnie między wargi muzyka płytko wprowadził język... I sięgnął niemal gardła. Całował źródło swoich cierpień tak długo, aż nie w pełni sprawny mężczyzna całkowicie się poddał. Wtedy wyciągnął nóż. Krótka broń przypominająca sztylet spoczęła w ręce Mitchela trzymana przez białą chusteczkę. Pamiątka przechowywana w rodzinie od wieków w końcu miała się przydać. Nie jego pamiątka. Pamiątka Johna, który dał ją Crafterowi na szesnaste urodziny. Nie miał prawdziwego prezentu – po prostu w panice porwał zdobiony nóż z komody w salonie – stałego miejsca dla tej pamiątki. Teraz mu go oddam.

Mitchel oderwał się od Johna jednym gwałtownym szarpnięciem i spojrzał życiowemu towarzyszowi prosto w oczy w kolorze zielonego szmaragda. Oczy, które lśniły teraz tak długo wyczekiwanym przez Mitchela przerażeniem. Widzę je ostatni raz.

- To twój przedsionek śmierci, John. A to... Twój pocałunek śmierci...

Pocałunek spłynął na miękkie, ciepłe jeszcze wargi, a oprawca zadał jeden zdecydowany celny cios prosto w serce.

Z ciała wystawała tylko złota zdobiona rękojeść i centymetr ostrza, na którym wygrawerowane były słowa „Prawda cię ocali”. Na chusteczce dzielącej przed chwilą rękojeść od dłoni widoczne były teraz krople krwi, które wytrysnęły ze świeżo otwartej rany. Mitchel jeszcze przed sekundę patrzył z kamiennym wyrazem twarzy na oczy, które pozostały zamknięte. I już nie pozostaną. Już na mnie nie spojrzysz. Pospiesznie włożył zabrudzoną chusteczkę higieniczną do kieszeni i szybko opuścił jednoosobową salę z numerem 228. Tak samo szybko opuścił budynek: milcząc, nie patrząc na nikogo, z twarzą bez emocji. Wyjście na świeże powietrze otrzeźwiło go. Zaczął biec najszybciej, jak mógł. Gdy już nie mógł biec, znalazł ciemną wąską uliczkę pełną kontenerów na śmieci i sznurków z praniem przewieszonych przez okna. Tam skulił się pod ścianą i zapłakał cicho.

***

Każdy przeżywa swoje własne dramaty. Każdy boryka się z innym. Pech chciał, że dla Adama dramatem stała się miłość. Niczym w dramacie Szekspira tęsknił za swoim oblubieńcem, wpadając w coraz czarniejszą rozpacz. Łapał się wszystkiego, czego mógł, by zająć ręce. W jeden dzień nauczył się na pamięć tekstu piosenki, którą miał zaprezentować w następnym odcinku. Niestety, nawet piosenka (wybrana przez niego samego) przypominała mu o Tommy'm. Jednak w tunelu, w jakim się znalazł, próbował znaleźć światełko i tylko od niego zależało czy będą to reflektory nadciągającego pociągu, czy żarówka oświetlająca wyjście ewakuacyjne. Na szczęście znów widzowie ocalili jego idolową karierę i mógł kontynuować swą podróż ku finałowi. Ta podróż nie przynosiła mu w tej chwili tak wielkiej satysfakcji, jak przed kilkoma miesiącami. Kiedy przybył tu we wrześniu, kipiał ze szczęścia, radości, podekscytowania. Był po prostu w euforii. Teraz przyszedł grudzień, a melancholia nadchodzących Świąt Bożego Narodzenia i z dnia na dzień psująca się pogoda nie poprawiały humoru. Przed nim ostatni odcinek w tym roku, tak trudno mu było myśleć o rozstaniu z tym miejscem i tymi ludźmi. Przed Tommy'm także ostatni koncert. Jak on się czuje po tym, co mu zrobiłem? Nie mógł odpędzić się od myśli o blondynie.

- Adam, znowu zasypiasz! - Allison uderzyła bruneta w czoło z otwartej dłoni. Grali w chińczyka już pół godziny, a Lambert ciągle zapominał o swojej kolejce. - Rzucasz.

- Przepraszam was, nie mam jakoś do tego głowy. - Rzekł markotnie, kiedy Kris podał mu kostkę. Zaczął nią podrzucać aż nie wypadła z jego rąk na łóżko, na którym wszyscy trzej siedzieli wokół planszy.

- Świetnie, znowu masz szóstkę. - Zauważyła rozdrażniona All i wykonała tyle samo ruchów pionkiem przyjaciela. Lambert rozciągnął się od niechcenia na łóżku, a potem splótł palce na brzuchu.

- Och, daj spokój, Allison. Nie widzisz, że ma kryzys? - Zbeształ dziewczynę Kris, który rozumiał przyjaciela. - Adam. Ja miałem z Katy podobnie i zawsze na końcu się godziliśmy. - Próbował pocieszyć przyjaciela, a Allison przewróciła oczami, nie mogąc już go słuchać.

- Możesz przestać nawijać o tej swojej Katy?! - Wybuchła tak gwałtownie, że Adam się wystraszył. - Ciągle tylko: ja z Katy, a Katy, a kiedy my, całuski-sruski. Mam już tego dość! - Wykrzyczał a i wstała z łóżka. Podparła ręce bod boki i próbowała rozchodzić gniew.

- A co? Nie pasuje ci coś? Mam doświadczenie, to się nim dzielę. Nie wolno? - Odpyskował jej, a czerwonowłosa rozeźliła się jeszcze bardziej.

- NIE! - Warknęła.

- Bo co?

- Bo tak!

Ta farsa wydała się Adamowi zabawna, więc zaczął obserwować przyjaciół. Dogryzali sobie niczym szczenięta walczące o smaczny kąsek. Na obliczu bruneta pojawił się nawet lekki uśmiech, lecz kiedy epitety rzucane sobie nawzajem przez przyjaciół stały się ostrzejsze, a docinki przeszły w zjadliwe, niemal agresywne komentarze, spróbował powstrzymać parę przed końcowym wybuchem. Nie dali mu dojść do słowa.

- Powiedz. Powiedz, co jeszcze z Katy robisz po kłótni. Kupujesz jej kwiatki na przeprosiny? A może słodkie czekoladki, żeby się jeszcze bardziej roztyła?! - Gestykulowała przy tym jak wprawny orator. Jej oczy były pełne gniewu i nienawiści.

- Próbujemy dojść do kompromisu w przeciwieństwie do ciebie, która wszystko załatwiasz ciętym językiem. - Odszczeknął Allen, co jeszcze bardziej rozwścieczyło przyjaciółkę.

- Wolę mieć cięty język niż siedzieć pod pantoflem tak jak ty. Myślisz, że nie widzę, kiedy codziennie do niej dzwonisz i skarżysz się, czego ci kto nie powiedział? Pewnie po każdym odcinku lecisz do niej z płaczem, bo Cowell ci dopiekł.

- Po prostu rozmawiamy o wszystkim i mówimy od razu, kiedy coś nas trapi. Dzielimy się nie tylko szczęściem, ale i troskami nie tylko jako narzeczeni. Jako przyjaciele. Ale co taka smarkula jak ty może o tym wiedzieć. Wcale się nie dziwię, że żaden chłopak cię nie chce! - Potok słów wykrzyczanych w złości zranił dziewczynę do żywego. Allen zorientował się, co powiedział, sekundę za późno. Dziewczyna zdążyła już z płaczem wybiec z wspólnego pokoju mężczyzn i nie usłyszała wołania szatyna, który krzyknął za nią: - All, wracaj, ja nie chciałem! - Spojrzał tylko ze zbolałą miną na drzwi, a potem na Adama i wzruszył ramionami bezradny w sytuacji, w jakiej się znalazł.


- No wiesz? - Adam pokręcił głową ze złością, a następnie przeczesał palcami niemyte od dwóch dni włosy. - Ale jej nagadałeś. Będziesz teraz pokutować co najmniej do przerwy świątecznej. - Podszedł do niego i westchnął z niedowierzaniem. - Albo i dłużej. - Zakpił z rozbawieniem. - Spróbuję coś zdziałać, ale nie licz na cud. - Rzekł Lambert znudzony i poszedł skonfrontować się z czerwonowłosą bestyjką, jaka wyrosła przed chwilą na jego oczach i która tak szybko zniknęła. Tylko gdzie ja mam cię szukać? Przeanalizował możliwą listę miejsc smutku i zdecydował się odwiedzić miejsce, które znaleźli na początku ich idolowej drogi: plac zabaw. Zamknął za sobą drzwi od pokoju, w którym jego współlokator przeklinał teraz własną głupotę. - Och, te dzieci. Ciągle trzeba ich pilnować. - Westchnął jeszcze raz, wychodząc z rezydencji. Czekał go długi, męczący spacer po parku. 

piątek, 15 sierpnia 2014

Rozdział 31 - Pokój cierpienia

Witajcie, witajcie! Przyszedł czas na kolor CZERWONY! A ja się znów bardzo cieszę, bo wczoraj był mój ostatni dzień w pracy (dorywcza, wakacyjna przy różach jeśli chcecie wiedzieć), a niedługo jadę sobie zwiedzać Kraków i tak dalej. Ostatnia moja radość jest związana z blogiem. A jakże. Na moim blogu znów padł rekord. W poniedziałek (zaznaczam, że to pusty tydzień, czyli taki, w którym nie opublikowałam odcinka) moja strona została wyświetlona aż 113 razy! Jestem so happy i ciągle śpiewam get lucky. Dzięki, ludzie! Jesteście świetni i kompletnie ześwirowani, jeśli ciągle czytacie to coś.

Rozdział 31. Pokój cierpienia

- Możesz mi, do cholery, powiedzieć, o co ci chodzi?! - Tommy naprawdę miał już dość. Najpierw ciągnie mnie nie wiadomo gdzie. Potem sam nie wie, gdzie iść. Robi z moją ręką coś... dziwnego? W ogóle nie wiem, jak to nazwać. Kiedy widzi Krisa, chowa się przed nim i mnie przy okazji też. Czego się wstydzi? Nie mogliśmy się po prostu przywitać jak cywilizowani ludzie? I jeszcze... To spojrzenie. Dzikie, pragnące... Czego? Mnie? Czy to mi już pieprzy się w głowie czy jemu coś odbiło? Namacał włącznik światła i, kiedy żarówka w prostym żyrandolu rozświetliła pomieszczenie, odsunął się od Adama na kilka metrów i odwrócił do niego plecami.

Przestrzeń magazynu nie była wcale taka mała jak przypuszczał. Przed nim ciągnęły się regały tak bardzo zawalone pudłami i starymi sprzętami, że nie było widać ścian. Ratliffa jednak nie interesowało to, co się tutaj znajduje. Odczuwał ulgę, że nie widzi już spojrzenia, które wprawiało w zakłopotanie i które teraz można było odczytać jako zawiedzione.

- Dlaczego Kris nie może nas zobaczyć? I o jakiej szansie mówiła Allison? Domyślam się, że chcesz porozmawiać ze mną na jakiś bardzo ważny temat, czy tak? - Dotychczas mówił zwrócony do Adama plecami. Teraz jednak odwrócił się, by móc zobaczyć twarz przyjaciela.

Adam z zawstydzeniem pokiwał twierdząco głową i natychmiast spuścił ją w dół. Teraz już nie było odwrotu. Był z Tommy'm sam na sam. Blondyn czekał na to, co Lambert ma mu do powiedzenia, a Adam... Pragnął teraz uciec stąd, zapaść się pod ziemię, wyparować i rozpłynąć się w powietrzu, po prostu... zniknąć. Nie mogę tego zrobić. Nie będę uciekać jak w czwartej klasie, kiedy starsi uczniowie chcieli spuścić mi manto. Muszę mu powiedzieć. Teraz, zaraz, w tej chwili. Zacisnął oczy, by móc dodać sobie odwagi, ale Tommy szybko przywrócił go do rzeczywistości – złapał go za podbródek i zmusił do popatrzenia w swoje czekoladowe oczy.

- To dobrze. - Powiedział cicho. To był zupełnie inny ton niż przed chwilą. - Ja też chcę z tobą o czymś porozmawiać, ale najpierw ty powiedz, co się dzieje. - Jego głos był delikatny, zachęcający, a mimo to było w nim trochę władczości.

Lambert nie potrafił popatrzeć mu w oczy. Zamiast tego patrzył na dłoń, która przytrzymywała mu teraz podbródek. Wziął ją delikatnie w swoją dłoń i trzymał przed sobą, by mieć na czym zawiesić wzrok.

- Ostatnio... Robię głupie rzeczy. - Zaczął delikatnie, a Tommy Joe spojrzał na swoją dłoń. To nie był gest sprzed kilku minut. To było tylko trzymanie za palce. Tak zwyczajne unikanie wzroku. Jeśli to mu tak pomaga, to niech sobie trzyma. Jakoś przeżyję. Tłumaczył sobie ten gest gitarzysta, choć w gruncie rzeczy podobało mu się. Adam natomiast kontynuował. - Te głupie rzeczy zdarzają mi się tylko w twoim towarzystwie. Pewnie to zauważyłeś. Nawet teraz to robię! - Puścił nagle dłoń TJ'a i minął go. Podszedł do jednego z regałów i oparł o niego rękę. Teraz to on był odwrócony do Toma plecami.
Tommy'emu zaczęło mocniej bić serce. Właśnie o tym chciał porozmawiać z Adamem, ale nie teraz. Nie już. Czy to był właściwy moment? Czy Tommy na to gotowy? Ostatnie pytanie, które krążyło po jego głowie, to czy to zwykły przypadek, że pomyśleli o tym samym? Tommy poczuł, że jego myśli już nie są bezpieczne. Poczuł się niezręcznie, jednak co się rozpoczęło, musiało się zakończyć. Pora na wyjaśnienia, postanowił w duchu i podjął się niezwykle trudnego zadania, jakim było wyciągnięcie prawdy.

- Co robisz? - Pociągnął przyjaciela za język. Musiał wyciągnąć to z niego teraz. Patrzył, jak Adam odwraca się do niego ze zbolałym wyrazem twarzy i przywiera do metalowej konstrukcji półki jakby każdy ruch sprawiał mu ból.

- Moje zachowanie. Moje spojrzenia, gesty. Przez cały czas. Nie mów, że nie zauważyłeś. Jestem inny niż ci się wydaje. - Powiedział przez zęby.

- Zauważyłem. - Potwierdził, ostrożnie dobierając każde słowo. - Jesteś inny. Mówiłem ci już, że dla mnie... jesteś wyjątkowy. Tylko... Dlaczego tę wyjątkowość okazujesz tylko mnie? I czemu w tak dziwny sposób? W ogóle dla mnie jesteś jak zagadka, której czasami nie mogę rozwiązać, zrozumieć... Adam? Pomóż mi ciebie zrozumieć. - Poprosił. Zaczynał się plątać w swoich własnych słowach. Przestawał rozumieć, co się wokół niego dzieje. Niepokój w jego sercu wzrósł do maksymalnych rozmiarów. Bał się tego, co może wyniknąć z tej rozmowy. Obawiał się każdego kolejnego słowa, jakie padnie z ust najlepszego przyjaciela. Ale czekał wiernie – jak prawdziwy przyjaciel.

Adam nie był zaniepokojony. Był zestresowany. Nie rozumiesz. A jak ja mam to rozumieć. Jak mam wytłumaczyć sobie to, że okłamywałem cię od samego początku naszej przyjaźni? Jak mam ci powiedzieć, że dla mnie to nie jest tylko przyjaźń. To coś więcej. To wiem. Nie umiem jednak określić tego, co teraz do ciebie czuję, nie umiem zrozumieć tego uczucia, więc jak ty masz to zrozumieć?

- Nic nie zrozumiesz. - Nie zorientował się, że powiedział to głośno, a kiedy już dotarło do niego, co powiedział, w Tommy'm burzyła się krew.

- Więc mi pomóż, do cholery! Pomóż mi zrozumieć! - Blondyn podniósł głos. Cholera, dlaczego kiedy się poznaliśmy, nie dał mi swojej instrukcji obsługi czy czegoś, co pomogłoby mi go zaprogramować tak, żebym wszystko w nim rozumiał. Kurwa jego mać! Jestem aż taki głupi?! Kłócił się ze sobą w myślach. Jak zwykle obarczał winą siebie.

- Okey! Ale najpierw muszę powiedzieć ci o czymś, o czym bałem się powiedzieć na samym początku. Właściwie teraz też cholernie się boję, ale nie mogę tego dłużej przed tobą ukrywać. Nie mogę cię więcej okłamywać.

- Więc mnie oświeć! Co z tobą nie tak? - Muzyk podszedł do piosenkarza na niebezpieczną odległość. Wiedział, co zaraz usłyszy. Choć mógł przyjąć swe podejrzenia za okłamywanie samego siebie, wiedział, że to prawda. Wcześniej przyjęcie jej wiadomości nie było łatwe. Teraz też nie będzie.

- Jestem gejem. - Rzekł Adam trochę zbyt głośno. Zamknął oczy. Niech się dzieje, co chce. W końcu powiedziałem mu prawdę. A przynajmniej jej część. Otworzył oczy.

Tommy cofał się małymi krokami w stronę regałów. Nie. To nie prawda. Zaszkliły mu się oczy, lecz ciągle utrzymywał kontakt wzrokowy ze swoim przyjacielem. Nawet teraz nie mogę w to uwierzyć, chociaż to prawda. Przyznał, że jest... Że jest. Przypominał sobie pojedyncze chwile spędzone z brunetem. Te najlepsze. Pierwsze spotkanie. Pocieszał mnie. Impreza pożegnalna w klubie. Tańczył ze mną. Rozmowa w aucie. Opowiadał o teatrze, o jego zamiłowaniu do śpiewania.

- Przez cały ten czas... - Zaczął, ale nie dokończył. - Nie, nie wierzę ci. To nie jest prawda. Powiedz, że to nieprawda! Adam... - Głos mu się załamał. Wskazał na niego palcem. - Powiedz.

Oczy prosiły. Ręce błagały. Kolana trzęsły się. Bał się. Bał się tego, co usłyszał. Teraz wszystko miało się zmienić. Blondyn nie chciał nic zmieniać. Wiedział, że teraz ich przyjaźń ulegnie zmianie. Właśnie przez ten fakt. Przez głupie dwa słowa miał stracić przyjaciela?

- To najszczersza prawda. - Potwierdził Lambert.

- To kłamstwo. - Zaprzeczył znów Ratliff.

- To prawda. Co mam zrobić, żebyś mi w końcu uwierzył?! - Tym razem w głosie Adama pojawiła się nuta desperacji.

- Nie uwierzę ci, bo wtedy wszystko się zmieni. Wiesz o tym.

- Nic się nie zmieni. Chyba, że ty będziesz tego chciał. - Powiedział Adam podchwytliwie. Tommy nie wiedział, jak te słowa zinterpretować. Nie dość, że przed chwilą dowiedział się, że jego najlepszy przyjaciel przez cały czas go oszukiwał, to teraz mówił zagadkami jakby bawili się w kalambury. Zdenerwowanie i adrenalina – te uczucia wypełniały teraz całe ciało Ratliffa oraz przestrzeń pokoju. Nagle zrobiło mu się ciasno jakby dostał klaustrofobii.

- Jak to: będę tego chciał? Co ty chrzanisz, Adam?! - Zrobił krok do w stronę przyjaciela, którego twarz wyrażała już tylko bolesne zniecierpliwienie. W tej chwili sięgnęło ono maksimum.

- Chrzanię to! - Adam porwał rozłożone ręce Tommy'ego i przybił je do regału. Nadgarstki zakleszczone w silnych rękach nie mogły wykonać żadnego ruchu chociaż Tommy miotał się jak demon wypędzany przez egzorcystę. Uspokoiły go dopiero miękkie wargi, które przywarły mocno do jego ust. Wtedy znieruchomiał. Wtedy wszystko wydało się inne, piękniejsze.

O Boże... Jęknął, kiedy zaczęły go obejmować. Był teraz niczym pacjent, który dostał zastrzyki znieczulające całe ciało. Oprócz ust. Czuł tylko wargi Adama i swoje – pragnące więcej. Nie docierało do niego, co się dzieje. Chciał więcej i więcej. Świat mógłby się teraz skończyć, a on z Adamem trwaliby przy sobie w tym namiętnym uścisku. Odczuwał wszystko: od radości po szczęście, od szczęścia po ekstazę. Jak w siódmym niebie. Podobnie było z Adamem. Czekał na odpowiedni moment już tyle czasu i teraz nadszedł. Tu, w tym zakurzonym magazynie, przy zakurzonym regale oddychając zakurzonym powietrzem całował Tommy'ego Joe namiętnie i władczo. Wykorzystywał okazję do maksimum bojąc się, że muzyk zaraz go odepchnie. Obezwładnił TJ'a już wystarczająco. Gitarzysta przestał się wyrywać, nie wyrażał już sprzeciwu, więc Adam pomyślał, że teraz może być tylko lepiej. Przeniósł ręce na policzki chłopaka, by dotknąć gładkiej skóry policzków. Nie pomylił się – była tak jedwabista jak w jego wyobrażeniach. Potem przeniósł dłonie na długą szyję. Tętnica pracowała na zdwojonych obrotach. Położył ręce na karku Ratliffa i wyczuł krótko przystrzyżone w tym miejscu włosy. Zapragnął ich dotknąć. Zapragnął zagłębić palce w długich jasnych kosmykach i pociągnąć je, żeby okazać swą dominację nad drobnym mężczyzną. Zrobił to. To był błąd.

Gdy Tommy poczuł ból w cebulkach włosów, jego dotychczas uśpiona namiętnością głowa zaczęła huczeć od myśli. Dotarło do niego, co robi Adam. Dotarło do niego, co on sam robi, na co pozwala. On mnie całuje. Chcę, żeby mnie całował. Tak cudownie smakuje. Położył ręce na ramionach piosenkarza i zacisnął lekko palce na jego skórzanej kurtce. Ale to niewłaściwe. On jest mężczyzną. To sprzeczne z zasadami. Jestem hetero! Kiedy uświadomił sobie, że Lambert liże jego wargi językiem jednocześnie pieszcząc ustami, pomyślał, że tego już za wiele. Nie mogę. Nie jestem taki jak ty. Dlaczego mi to robisz? Język Adama zaczął napierać na usta Ratliffa, lecz on ze wszystkich sił się opierał. Nie chciał tego. Nie chciał zajść tak daleko. Dlaczego w ogóle na to pozwalam? Poczuł się podle. Nie. Stop! Błyskawicznie zsunął ręce na piersi Adama i z całych sił go odepchnął. Jego przyjaciel zatoczył się lekko z powodu tak wielkiej oddanej w tym geście energii. W pełni zrozumiał, co zrobił dopiero, kiedy zobaczył Tommy'ego. Twarz pokrytą miał stróżkami łez, a usta zasłonięte dłonią. Był zszokowany. Ten widok sprawił, że na Adama spadło ogromne poczucie winy. W swoich oczach wydał się zbrodniarzem, który ma już na swoim koncie niejedno morderstwo. Wyrzuty sumienia wywołały kołatanie serca. Zapragnął wszystko naprawić – jeśli cokolwiek dało się naprawić. Patrząc na blondyna – delikatnego jak szklana figurka, gotowego potłuc się na milion drobnych kawałeczków w każdej nadchodzącej sekundzie – Adam zapragnął znów go dotknąć. Pocieszyć, powiedzieć, że nic wielkiego się nie stało. Przeprosić. Przede wszystkim przeprosić za homoseksualny gest poczyniony w stronę heteroseksualnego mężczyzny. Nie musiał wyobrażać sobie jak jego przyjaciel się teraz czuje. Pewnie jak wszyscy moi przyjaciele po dowiedzeniu się prawdy. Sam Adam doświadczał takiej sytuacji nie raz: w szkole, w nowym towarzystwie. Zawsze, kiedy jego tajemnica wyszła na jaw. Obnażony, skrępowany, ogarnięty wstydem i lękiem widział reakcje kolegów: także lęk i skrępowanie ale też niedowierzanie, kpina i odraza. Czy on tak się teraz czuje? Lambert spróbował przybliżyć się do muzyka chociaż na kilka kroków, lecz Ratliff wbił się w regały jeszcze bardziej, by być jak najdalej od bruneta.

- Nie zbliżaj się do mnie. - Wydukał przez łzy. Mimo zakrytych ust, Adam usłyszał te słowa bardzo wyraźnie. Zastygł w bezruchu jak kamień. Tak, pomyślał, czuje odrazę.

- Tommy, przepraszam. Nie wiem, co mi się stało, to było...

- Przestań! - Ryknął na niego, przerywając w pół słowa.
Nie chciał nic słyszeć. Każde zdanie, każde słowo i gest Adama bolały go. Nie chcę tu być, nie mogę tu być – myślał, patrząc w podłogę. Jak on mógł mi to zrobić? Czuł obrzydzenie.

- Tommy, przepraszam. Proszę, ja nie chciałem... - Adam próbował się tłumaczyć. Mimo zakazu zbliżył się do gitarzysty i spróbował złapać go za rękę – bez powodzenia. Tommy bowiem wyrwał dłoń i obrzucił go morderczym spojrzeniem.

- Nie dotykaj mnie, do cholery! - Krzyknął i znowu mocno pchnął swojego przyjaciela. Szedł powoli w jego stronę i obdarowywał lodowatym spojrzeniem. Adam zaczął się bać.

- Nie wiedziałem, co robię. Wybacz mi... - Na dźwięk tych słów Tommy się zatrzymał. Adam błagający o wybaczenie był taki przekonywający. Jednak przerażająco smutne oczy nie naprawią wyrwy, jaka właśnie utworzyła się w psychice Ratliffa.

- Nigdy ci tego nie wybaczę. Nie wiem... Jak mogłeś?! Po tym wszystkim?! - Blondyn spojrzał na wokalistę z wyrzutem i pretensją. Na policzkach pojawiły się świeże łzy.

- Tommy, błagam cię... - Adam poczuł się tak bezradny, że bez zastanowienia złapał TJ'a za rękę. Tommy był jednak szybszy. Nie pozwolił mu na powtórzenie gestu sprzed kilku minut. Wyciągnął rękę przed siebie i w przypływie emocji uderzył przyjaciela otwartą dłonią w twarz.

Gest był tak silny, że Adam upadł na kolana. Tuż przed Ratliff'em. Oboje nie dowierzali temu, co zdarzyło się przed momentem. Lambert z dłonią na piekącym od kilku sekund policzku praz Tommy z zastygłym po uderzeniu ramieniem popatrzyli sobie w oczy. Konfrontacja ta nie była przyjemna dla żadnego z nich.

- Nie jesteś już moim przyjacielem. Przyjaciół się nie oszukuje. - Wyszeptał Tommy Joe na pożegnanie i ze łzami w oczach wybiegł z zakurzonego magazynu, zatrzaskując za sobą drzwi z takim hukiem, że same odskoczyły, pozostawiając małą szparę [dzieje się tak, kiedy zamek w drzwiach jest nowy. Wtedy rygiel (ten mały dzióbek wystający z drzwi) nie odskakuje – przyp. autora]. Adam natomiast pozostał w pozycji klęczącej. Nie wiedział, co teraz robić. W tej chwili już nic nie miało dla niego sensu. Nie myślał, ile czasu minęło od jego występu. Nie zastanawiał się, czy szuka go rodzina, by wspierać po wykonie. Nie wiedział, co się dzieje u jego przyjaciół, którzy czekają na werdykt widzów. Wprawdzie on też czekał, ale mało go to teraz obchodziło. Wręcz wcale go to nie obchodziło. Jedyna myśl, jaka krążyła mu po różnych częściach mózgu, to myśl, że stracił coś. Stracił kogoś. Utracił osobę, która była dla niego najważniejsza, najdroższa. Czuł pustkę w sercu. Radość, która przed godziną wypełniała jego serce, w tej chwili zastała wypalona i zamieniła się w szary popiół cierpienia. Cierpienie to wypełniało nie tylko serce Adama. Nie tylko jego umysł, nie tylko jego organizm. Emanowało na cały pokój. Przylegało do każdego z regałów, wnikało w każdą drobinkę kurzu. Kiedy wchodzili do tego zapomnianego magazynu, nie spodziewali się, że przekraczali próg pokoju cierpienia. Tommy spróbował się z niego wydostać. Wybiegł, próbując zostawić to cierpienie zamknięte w czterech ścianach. Adam zrozumiał, że jest na nie skazany, że już nigdy nie zazna szczęścia, które mógł znaleźć u boku tylko jednej osoby.

Nie jesteś już moim przyjacielem. Powtarzał w myślach słowa najpiękniejszej osoby, jaką znał. Tommy, który był dla niego wszystkim, teraz miał stać się dla niego szarym przechodniem, którego miał mijać na chodniku. Ta przyszłość przerażała go tak bardzo, że skulił się w sobie, a na korytarzu dało się słyszeć cichy płacz.

***

- Adam?! Wychodź, już czas! - Wołali go przyjaciele, co chwilę sprawdzając godzinę.

Allison z Krisem szukali go od piętnastu minut. Za kolejne dwadzieścia mieli usłyszeć, kto odpada z programu. Musieli się pospieszyć: poprawić makijaż i włosy, zmienić stroje, rozluźnić się przed ponownym wyjściem na scenę. Ale jak to zrobić w pośpiechu? Do tego Adama nigdzie nie było. Musiał wyjść na scenę, nie mógł wytłumaczyć się zasłabnięciem, tragedią rodzinną czy nawet własnym samobójstwem. Po prostu musiał tam być.

- Cholera, gdzie on jest? - Mruknął zdenerwowany Kris i spojrzał na All. Dziewczyna zesztywniała, kiedy obdarzył ją zniecierpliwionym spojrzeniem. Próbowała odwrócić uwagę od jego sylwetki. - Mówił ci, gdzie idzie? - Zignorował dziwną postawę przyjaciółki, myśląc, że to z powodu Adama tak się zachowuje. Poszedł dalej, nie czekając na jej odpowiedź. Sprawdził kolejne pomieszczenie, w którym także nie było ani żywej duszy.

- Był... z Tommy'm. - Powiedziała niepewnie czerwonowłosa wokalistka i od razu tego pożałowała.

- Z Tommy'm? - Odwrócił się w jej stronę. W kącikach oczu Krisa All zauważyła zmarszczki. - Kurwa, teraz to wątpię, czy w ogóle pojawi się na scenie. Pewnie uciekł z nim gdzieś na miasto i komplementuje, jaki to jego przyjaciel nie jest wspaniały. Jak mogłaś pozwolić mu iść? - W zdenerwowaniu zrzucił winę na towarzyszkę. Chciał być przy wejściu przed wszystkimi, a tymczasem musiał szukać swego kolegi-randkowicza.

- A co miałam zrobić? Nie jestem jego matką, żeby go pilnować! - Obruszyła się z powodu oskarżenia. Podejrzenia Krisa przelały się do jej głowy. W myślach zaczęła się obwiniać, lecz głośno broniła się. - Dałam im godzinę. Może się zagadali? - Podsunęła mu pomysł, w który sama by uwierzyła, gdyby nie wiedziała, o czym para miała rozmawiać. To nie mogło skończyć się dobrze.

- Jasne, zagadali się. - Prychnął Allen i spojrzał na następne drzwi, które tym razem znajdowały się po stronie Irahety. Były uchylone. W pomieszczeniu świeciło się światło. Te dwa szczegóły od razu go zaintrygowały, lecz poczekał na All, by to ona sprawdziła pokój opatrzony nazwą magazynu.

Piosenkarka zmrużyła brwi, gdy zobaczyła niecodzienne zjawisko. Nawet, jeśli ktoś jest w środku, powinien zamknąć za sobą drzwi. Chyba, że ten ktoś chce wynieść coś wielkiego i ciężkiego, a wtedy... Z ciekawości uchyliła drzwi i od razu spostrzegła znajomą sylwetkę. Jej domysły znikły tak szybko, jak się pojawiły.

Adam siedział na podłodze podparty o jeden z regałów. Przygarbiony bawił się jednym z dwóch długich wisiorów zwisających z jego szyi. On nigdy się nie garbi. Nie zauważył Allison nawet wtedy, gdy do niego podbiegła i przycupnęła przy jego kolanie. Drugi przyjaciel podszedł ostrożnie niby obawiając się ciszy przed burzą.

- Adam, co się stało? - Piosenkarka zaczęła łagodnie.

Dziewczyna przestraszyła się, kiedy brunet spojrzał na nią. Rozmazany makijaż znaczył ścieżki zaschniętych łez, jeden policzek zaczerwieniony, jakby spuchnięty, oczy smutne i puste, twarz... wyprana z emocji. Widziała zupełnie innego człowieka niż przed godziną. Choć zadała Adamowi pytanie, to już znała na nie odpowiedź. Rozmawiał z Tommy'm. Powiedział mu prawdę. Tommy przyjął to źle. Po ocenie stanu przyjaciela mogła wysunąć wniosek, że bardzo źle. Wręcz tragicznie. Biedny Adam. Postanowiła go nie męczyć i od razu zmienić temat, by nie przysparzać mu cierpienia.

- Chodźmy do Keiry. Adam, słyszysz mnie? - Pogłaskała go po ramieniu.

Do mężczyzny docierały słowa, jednak nie rozumiał ich sensu. Pozwolił jej na wszystko. Wstał i poszedł za przyjaciółką, a za Adamem podążył osłupiały Kris, który ciągle był zszokowany wyglądem i zachowaniem Lamberta. Ic nie rozumiał – w przeciwieństwie do Allison.

- Nie przejmuj się. W ogóle nie myśl o tym, rozumiesz? Teraz liczy się tylko werdykt. Potwórz. - Prowadziła go za ramię, głaszcząc przy tym.

- Werdykt. - Powtórzył niemrawo.

- Tak, werdykt. Na pewno przejdziesz. Wierzę w ciebie. I Kris też. - Dała znak Allenowi, by coś powiedział.

- Taak, jak zwykle. Jestem pewien, że dojdziesz do finału. Razem ze mną oczywiście. - Zapewnił z humorem. Nie poprawił tym samopoczucia Adamowi ani odrobinę.

Doszli do odpowiedniej garderoby i usadzili Adama na odpowiednim fotelu. Makijażystka, gdy zobaczyła stan Lamberta, wzniosła oczy do nieba i zaczęła miotać przekleństwa, a potem wykrzykiwać imiona całej Trójcy Świętej, nie zapominając o Matce Bożej. Taka twarz była dla niej horrorem. Tymczasem All i Kris odeszli na stronę. Allen kompletnie nie rozumiał stanu kolegi z pokoju.

- I dlaczego ty wszystko wiesz, a ja chodzę za wami jak drewniany apostoł albo inny święty pierdolnięty, co? - Domagał się wyjaśnień, ale koleżanka nie mogła powiedzieć mu wszystkiego. Chociaż chciała, a w towarzystwie Krisa ciągle jeszcze odczuwała słabość i motyle w brzuchu, to nie mogła zdradzić Adama. Oboje obiecali sobie milczenie. Nie mogła złamać danego słowa.

- Mogę ci tylko powiedzieć, że chodzi o Tommy'ego. Mieli pogadać i... sprawy się trochę pokomplikowały. - Stwierdziła z zakłopotaniem.

- Trochę?! Dziewczyno, on wygląda jak cień człowieka! Mów, o co im poszło. - Zagroził jej palcem, ale czerwonowłosa zignorowała gest, przykrywając dłoń mężczyzny swoją dłonią. - Och, nie ważne. Najważniejsze jest to, żeby doprowadzić go do porządku zanim wyjdzie na scenę. Więc bierzmy się do roboty. - Zarządziła i odeszła w stronę bruneta.

Kris zaklął w duchu. Znowu nic nie wiem. Cholerne sekrety i tajemnice. Nikomu nie potrzebne, a wynikają z nich same kłopoty. Bez nich życie byłoby o wiele łatwiejsze, pomyślał i podążył za koleżanką. Podnosić na duchu i zrozumieć nawet bez słów – to były jedne z jego zadań, jeśli miał pełnić rolę przyjaciela. To były zadania każdego przyjaciela. Niestety niektórzy o nich zapominali.




piątek, 1 sierpnia 2014

Rozdział 30 - Ciii..

Hej.
Witam nowych czylelników: Yoko, Locke x - dzięki za komentarze.
Czekolaaada: Ależ ja znam Sherlocka Holmesa. Tylko po prostu go nie czytuję :(, bo trochę nie mój styl.
Tak dla ścisłości: wprowadziłam do fabuły skrót imienia Tommy'ego „TJ”. Po prostu jako nowy synonim. Jako skrót od angielskich imion wymawiajcie go: /ti dżej/, a nie /te jot/, ok? Bardzo proszę :)

Ciii..

Gubił się w korytarzach jak małe dziecko szukające mamy. Szedł szybko i rozglądał się na boki, by tylko go odnaleźć. Minął White Room – salę wypełnioną białymi skórzanymi kanapami, na których uczestnicy mogli się zrelaksować. Wszedł do następnego korytarza – tutaj też było pełno ludzi. Żałował, że po drodze nie zajrzał do żadnego z pomieszczeń za ciągnącymi się wzdłuż korytarza drzwiami. Każde opatrzone było plakietką z inną nazwą. Teraz wytykał sobie ten błąd. Nagle tłum się przerzedził. Jakby za jednym machnięciem różdżki. Nie zauważył tego. Nogi zaczęły odmawiać mu posłuszeństwa, więc oparł się o ścianę i zaczął ze znudzeniem oglądać swoje czarne paznokcie, z których znów odprysł lakier. Trzeba będzie pomalować, pomyślał, kiedy jedne z drzwi kilkanaście metrów od niego powoli się otworzyły. Przez gwar gaworzących ludzi, którzy Bóg wie czemu nie znajdowali się na widowni, przebił się dźwięk naciskanej klamki. Skrzypnęła lekko. Tommy nie znosił tego dźwięku. Wciąż oparty ramieniem o ścianę ze skrzyżowanymi w łydkach nogami popatrzył przed siebie. Wtedy go ujrzał. Rozmawiający z czerwonowłosą koleżanką wysoki brunet szedł w jego stronę. Wtedy... znów odebrało mu mowę, a szeroki uśmiech, będący znakiem radości i podekscytowania, ponownie przykleił się do jego szczęśliwego oblicza.

***

- Cowell to dupek. Nie zapominaj o tym. Nawet, jeśli występ będzie mu się podobał, on i tak znajdzie coś, co mu się nie spodoba. - Allison osądziła komentarz Simona Cowella, w którym skrytykował Adama. Nie ukrywała niechęci do jurora, a Lambert był jej przyjacielem. Suma tych dwóch faktów nie mogła się równać pozytywnej opinii na temat sędziego. Adama nie zdziwiła ta wypowiedź. Widział w myślach swoją zawiedzioną minę. Pobłażliwe śmieci, o co mu chodziło? Nie określił, co konkretnie mu się nie podobało, tylko olał cały występ. To irytowało go najbardziej – Simon nie wytykał mu błędów, ale wysuwał ogólną opinię, której nie mógł przykleić do żadnego elementu. A może to ma na celu zwrócenie mojej uwagi na występ? Może to ja mam się zastanowić, co zrobiłem źle, poszukać, przewidzieć? Ale jak mam cokolwiek przewidzieć bez żadnej wskazówki? Do cholery z tym! Zmarszczył brwi, zadręczając się. Allison nie mogła zrobić nic innego, tylko go pocieszać.

- All, on ma taką pracę. To jego zadanie: wytykać błędy i mówić szczerze to, co myśli. - Zaprzeczył samemu sobie. Wytyka błędy? Gdzie i kiedy, chętnie posłucham. - Nie nazywaj go dupkiem. Co najwyżej surowym krytykiem. - Wiedział, że przyjaciółka nie wierzy w jego słowa. Spojrzał na nią przez lustro. Tak, to było widać po jej minie.
All patrzyła na niego podczas gdy Keira kolejny raz z rzędu poprawiała jego makijaż. Tu rozmazany podkład, tam nieprzypudrowany nos. Robiła wszystko, by nie świecił się jak księżyc w nocy, gdy uchwyci go kamera. Adam robił wszystko, żeby to zepsuć. Zawsze jakaś ręka czy palec powędrowały na buzię. Nie mógł powstrzymać się od wytarcia spoconego czoła czy zahaczyć o nie mierzwiąc sztywne od lakieru włosy. Chociaż włosy się trzymały. Jakby nie mogli wymyślić jakiegoś lakieru do twarzy... Wszystko do poprawki. Niestety, nic nie mogła poradzić na stres Adama, a wraz z nim nadmierną potliwość. Zresztą, nie tylko Adama. Ponad połowa uczestników miała ten sam problem. Ona musiała po prostu wykonywać swoją pracę.

Adamowi to nie przeszkadzało. Lubił się malować, a jeszcze bardziej lubił, kiedy ktoś robił to za niego. Co nie znaczyło, że psuł makijaż naumyślnie. To po prostu przypadek. Temat negatywnego komentarza do jego wykonania piosenki country odbierał mu możliwość z tego przyjemności. To, czego pragnął teraz najbardziej i co przyniosłoby mu największą przyjemność, było wyłączenie Allison. Albo chociaż zaklejenie jej buzi taśmą. Nie dało się.

- Jesteś niemożliwy, Adam! On skopał ci dupę, a ty jeszcze go bronisz. - Oburzyła się i skrzyżowała ręce na piersiach jakby miała focha.

- Dzięki, Keira. - Uśmiechnął się do lustra i zobaczył efekt poprawek. Znów był idealny. - A możemy już skończyć ten temat? A tak w ogóle, to ty jesteś niemożliwa. Zamiast denerwować się swoim występem, który jest za chwilę, martwisz się o moje noty. - Szybka zmiana tematu. Podziałało.

- A właśnie, że się denerwuję. Tylko w przeciwieństwie do ciebie ja tego nie okazuję. - Odpyskowała koledze wokaliście i odsunęła się, kiedy wstał z fotela. - To co? Odprowadzisz mnie na scenę czy mam iść sama w tym napięciu? - Zawachlowała sobie dłonią przy twarzy jakby miała zaraz zemdleć. Potem jednak zaśmiała się, a razem z nią Adam. Ruszyli w stronę wyjścia z tego wielkiego pomieszczenia. Iraheta pierwsza, Lambert za nią. Wiedział, że dziewczyna się nie stresuje. To nie był jej pierwszy konkurs. Miała ich tyle na swoim koncie, że wyjście na scenę to nie była dla niej pierwszyzna.

- A miałam cię jeszcze o coś spytać. - Zaczepiła go, przedzierając się przez ludzi dopasowujących stroje do występu. Adam zatrzymał wzrok na tyle jej głowy. Nie mógł widzieć ciekawskiego błysku w jej oku. - Czy powiedziałeś już Tommy'emu o... No, wiesz? - Odwróciła się, kiedy stała już przy drzwiach. Adam zajęty przepuszczaniem przez zatłoczony pokój dwóch ludzi z wieszakami ubrań nie zrozumiał końcówki pytania. Doszedł do przyjaciółki i odpowiedział pytaniem na pytanie.

- Nie powiedziałem Tommy'emu o czym? - Spytał, a dziewczyna z irytacją przewróciła oczami.

- O twojej przypadłości z chłopcami. - Stanęła na palcach i szepnęła mu na jedno ucho, by nikt tego nie usłyszał. To była jedna z tych tajemnic, o których mogli wiedzieć tylko zaufani przyjaciele. Adam speszył się, kiedy usłyszał tę część pytania. Wyszedł na korytarz, próbując się jakoś wytłumaczyć.

- All, to nie jest takie proste. Mam mu rzucić prosto w twarz: Tommy, jestem... Wiesz, kim - spojrzał na nią i kontynuował. - Sorry, że ci nie powiedziałem wcześniej, ale jakoś tak wyszło? A on rzuci mi się w ramiona i będziemy żyć długo i szczęśliwie.

- Aha? Dokładnie tak!

- All, właśnie, że nie. Ja muszę to przemyśleć. Jak... mu o tym wszystkim powiedzieć delikatnie. Wyjaśnić, mieć coś na swoją obronę. W sumie dużo już o tym myślałem, ale... No, nie było okazji. - Rozłożył ręce, patrząc w podłogę.

Allison patrzyła przed siebie. Tłum rozrzedzał się, więc mogli swobodnie przejść. Patrzyła w dal, rozglądała się za Krisem, który gdzieś tutaj rozmawiał z Katy, swoją narzeczoną. Tak bardzo chciała go ujrzeć, a jednocześnie tak bardzo nienawidziła, kiedy musiała przed nim udawać, być miłą dla jego narzeczonej. Oboje z Adamem podjęli decyzję, że nie będą im przeszkadzać, więc tylko się przywitali i poszli do garderoby, wykręcając się najlepszą wymówką w idolowym światku – poprawieniem make-upu. Jeśli chcesz uciekać, każda wymówka jest dobra. Jeśli nie chcesz powiedzieć o jedno słowo za dużo, lepiej unikać rozmowy. Musiała kierować się tymi dwoma wskazówkami. Tak bardzo nie chciała rozbić związku Krisa i Katy. Tym bardziej, że Katy już na pierwszy rzut oka wydawała się miła i sympatyczna. Kobieta-ideał. Nie to co ja. Pyskata osiemnastolatka, której talent jest niewystarczający, by wygrać głupi konkurs. Pocieszała się i ganiła, idąc w stronę White Roomu, a jednocześnie dumała nad sytuacją Adama, która dla niej była bardzo prosta do rozwiązania. Wystarczy tylko znaleźć okazję. Znaleźć się z nim sam na sam i mu powiedzieć. To takie trudne? Myślę, że... Nie. Wodząc wzrokiem po tłumie ujrzała młodego chłopaka. Ze skrzyżowanymi w łydkach nogami opierał się o ścianę. Tommy? Mężczyzna z włosami koloru blond był ubrany w biały t-shirt z logiem zespołu Metallica i czarne rurki. Ze szczerym uśmiechem wpatrywał się w idącą w jego stronę parę. All złapała Adama za ramię i także się uśmiechnęła.

- Adam? - Zaczepiła go znowu, lecz on zareagował tylko zdawkowym „Hmm?”. - Teraz masz okazję. Popatrz. - Uniosła rękę i palcem wskazała chłopaka.

Adam podniósł głowę. Zobaczył go. W jednej chwili zmieniło się wszystko. Zobaczył tajemnicę w pięknych dużych brązowych oczach, które teraz emanowały szczęściem. Pociągające, malinowe usta wygięte w radosnym uśmiechu ukazywały śnieżnobiałe zęby. Te, jak sobie wyobrażał Adam, miękkie usta zdawały się mówić: jestem tu i nie zniknę zanim mnie dotkniesz. Chociaż tak naprawdę milczały jak grób, czekając na ruch bruneta. Tego widoku brakowało mu już od jakiegoś czasu. Widząc go jak jak teraz mógł sobie wyobrażać jego i siebie w różnych sytuacjach, wykonywających różne gesty, mówiących różne słowa. Dzieliły ich niecałe dwa metry. Ta granica nie przeszkodziła im, by wpaść sobie w ramiona i tulić wzajemnie ciesząc się ze spotkania.

- Tęskniłem za tobą. - Wyszeptał Tommy na ucho Adamowi, którego przeszedł dreszcz. Ten sam, co zawsze w towarzystwie blondyna. Choć oboje tego nie zauważyli, ich ciała czekały bardzo długo na taką bliskość. Wzajemne poczucie bezpieczeństwa, ulgi i błogości działały na nich uspokajająco i pozbawiały jakiegokolwiek stresu. Oboje to czuli. Dla nich ta chwila mogłaby trwać o wiele dłużej. Oczywiście, gdyby nie All, która stała obok i odliczała sekundy do swego występu.

- Nie przeszkadzajcie sobie. Ja was praktycznie nie widzę. - Rzekła zdenerwowanym głosem, a chłopcy momentalnie oderwali się od siebie. Na ich twarze wstąpił obfity rumieniec.

- Och, cześć Allison. - Rzekł Tommy i obejrzał się za siebie, próbując zakryć ślady zawstydzenia. - Kiedy masz występ? - Spytał o byle co. Po prostu żeby zagaić rozmowę. Tym pytaniem trafił w dziesiątkę.

- Za trzy minuty, więc będziecie mieli czas, by sobie pogadać. Jak dopisze wam szczęście, to może Kris was nie dopadnie.

- All. Trzy minuty? Powinnaś już czekać przy wyjściu! - Zaniepokoił się Adam i złapał ją za ramiona. Ta zrzuciła z siebie jego ręce i wykonała taki sam gest w jego stronę. Tommy przypatrywał się tej scenie z zainteresowaniem.

- A ty masz mniej więcej godzinę. Wiesz, co masz zrobić. - Popatrzyła mu prosto w oczy i ścisnęła mocniej za ramiona. - Wykorzystaj tę okazję, bo jeśli nie, to skopię ci tyłek. - Teraz zwróciła się do Tommy'ego. - A teraz wy dajcie mi kopniaki. Na szczęście. Tommy, ty pierwszy. - Rozkazała i wypięła na niego tyłek. Ten wykonał polecenie. Zadał jej cios kolanem zdecydowanie, ale subtelnie. Za chwilę Adam zrobił to samo. Zdążył jeszcze pocałować przyjaciółkę w policzek i życzyć powodzenia nim pobiegła w stronę sceny. Potem Lambert popatrzył na blondyna i znów się rozpromienił. Oblicze Tommy'ego Joe także nabrało kolorów.

- Cieszę się, że tu jesteś.

- Korzystaj, póki możesz. Zapłaciłem za bilet 65 dolarów. - Wyliczył skrupulatnie.

- Więc chodź. - Złapał go za rękę i poprowadził slalomem przez korytarz pełen ludzi. - Dużo nam go nie pozostało.

Adam próbował przedostać się przez tłum jak najszybciej. Siły dodawało mu to, że ciągle zamykał w swojej dłoni dłoń Tommy'ego, który posłusznie brnął razem z nim przez korytarze. W końcu tłum zmalał, a kilka minut później znaleźli się sami w białym korytarzu. Adam przystanął na moment, szukając odpowiedniego miejsca do rozmowy. Tommy stanął obok mężczyzny. Zaczął się w niego wpatrywać z niczym niezmąconym spokojem.

- Czemu trzymasz mnie za rękę jak małe dziecko? - Spytał, a Adam popatrzył na niego, a potem na ich ręce. Dłonie zwarte były w lekkim uścisku. Następnie wzrok piosenkarza wrócił do obserwacji twarzy Ratliffa.

- W tłumie mogłeś się zgubić. - Odparł tak samo spokojnie Adam. Nie mógł wymyślić nic lepszego. Co? Miałem mu powiedzieć, że lubię trzymać go za rękę? Nie! Domyśliłby się. Zresztą, dziwię się, że jeszcze się nie domyślił. Przecież ciągle w jego towarzystwie robię coś głupiego. I pewnie zaraz też zrobię. Mrugnął, kiedy jego przyjaciel odpowiedział.

- W tej chwili nie jesteśmy w tłumie. - Odparł Ratliff.

- Masz rację. - Podniósł dłoń, którą trzymał. Dotknął ją drugą ręką. Jest taka gładka. No i proszę. Już to robię! Kretyn. Zaczął ją oglądać. - Powiedz mi, podobał ci się mój występ? - Ciągle patrzył na dłoń. Nie mógł się powstrzymać. Zaczął gładzić jej wierzchnią stronę. Ta pieszczota bardzo zszokowała Tommy'ego.

- Ja... To znaczy... Nawet nie wiesz, jak bardzo? - Nie wiedział, co powiedzieć. Był tak skoncentrowany na tym, co robił Adam, że odbierało mu mowę. Patrzył na gest z niedowierzaniem.

- Jak... Bardzo? - Mruknął Lambert tym razem oglądając palce Ratliffa. Były długie szczupłe i delikatne. Oczywiście z paznokciami pomalowanymi na czarno.

- No... Byłeś niesamowity i... Ten... Twój głos. Hipnotyzował. - Tak samo jak teraz. Dopowiedział w myślach. Hipnotyzujesz całym sobą. Tommy Joe zaczynał się robić nieswój. Działo się tak głównie dlatego, że niecodzienne gesty Adama zaczynały mu się podobać. Gładzenie palców, rysowanie dziwnych konturów na środku dłoni, pocieranie opuszków – blondyn zaczynał się denerwować. Denerwować z podniecenia, z ekscytacji i z ciekawości, co będzie dalej. Twarz Adama była dziwnie spokojna, zamyślona, a przez to nieobecna. Jakby nie myślał nad tym co robi. Jakby jego ręce same wybrały, co chcą teraz zrobić. Tylko pochwały występu wywołały ten sam zwyczajny lekki uśmiech.

- Obiecaj mi, że za tydzień też przyjedziesz. - Zacisnął palce na końcu małego palca, co wywołało nie tyle ból, co lekkie mrowienie.

- Przyjdę. W każdym razie postaram się... Cholera, możesz mi powiedzieć, co ty właściwie robisz?! - Zirytował się w końcu. Musiał to w końcu przerwać. Co to ma znaczyć? Pomyślał, co by to znaczyło, gdyby taka sama sytuacja zaistniała między przypadkowym chłopakiem i dziewczyną. Gdyby nie był ateistą, zapewne przeżegnałby się teraz, by odpędzić od siebie te chore myśli.

- Hmm... Przepraszam, ale twoje palce są zadziwiająco długie. To chyba cecha gitarzystów, prawda? - Jego ciekawski, zaczepny głos zdementował wszystkie podejrzenia muzyka. To prawda, on rzeczywiście jest niemożliwy!

- Zadziwiają cię moje palce? - Zdziwił się Tommy, kiedy Adam puścił jego dłoń. Teraz sam zaczął ją oglądać – jego zdaniem była zwyczajna.

- Nie wiem, jak ty to robisz. - Rzekł, a pytający wzrok przyjaciela pozwolił mu kontynuować. - Mimo, że pracujesz, szarpiąc struny, a przecież nie zawsze używasz kostek, to twoje palce są delikatne. Seksownie delikatne. - Stwierdził. Jego głos przepełniony był szczerością. Nim do Tommy'ego dotarło to, co powiedział, Adam pociągnął go za sobą. Ich ręce znów się splotły.
- Ale tak w ogóle to do czego zmierzasz? - To pytanie Adam uznał za retoryczne. Nie było sensu w zagłębianiu się w znaczenie jego gestów. Na każdy znalazłby tę samą odpowiedź: brak opamiętania wynikający z pragnienia, pożądania, miłości.

Adam cieszył się, że Tommy się nie wyrywa. Trzymanie dłoni blondyna w swojej dłoni było jak spełnienie tysięcznej części największego marzenia. Chciał znaleźć ustronne miejsce. Trzymał się polecenia All: musiał wykorzystać tę szansę. Musiał mu w końcu powiedzieć. Byle tylko niczego nie spieprzyć. Miał właśnie skręcić w następny korytarz jednak wychylając głowę w porę zauważył Krisa idącego samotnie w ich stronę. Pogwizdywał wesoło. Nie może nas zobaczyć! Oczy Adama przepełniły się paniką. TJ zdziwiony nagłym postojem niemo zapytał, co się stało.

- Cholera. Zaklął cicho. - Musimy się schować. Szybko. - Ponaglił Tommy'ego.
Puścili się biegiem do pierwszych drzwi, które ujrzeli. Wąskie białe wrota za napisem „Magazyn” zaskrzypiały przeciągle, kiedy Adam je otwierał. Modlił się, żeby Kris ich nie usłyszał. Wszedł szybko do środka ciemnego pokoju i złapał za koszulkę osłupiałego przyjaciela. Wciągnął go do środka i szybko zamknął drzwi.

- Adam...

- Cii... - Uciszył go przykładając mu palec do ust. Tak, były miękkie. Całą swoją mocą powstrzymywał się, by ich nie pogładzić, nie obrysować palcami ich konturu, wreszcie nie wpić się w nie swoimi łapczywymi wargami. Było to bardzo trudne, kiedy dzieliły ich centymetry.

Oddychali miarowo prosto w swoje twarze. Oddech Adama pachniał miętą – wyrzucił gumę, kiedy wchodził na scenę. Tommy nęcił zapachem czekolady – w drodze do studia zjadł swój ulubiony baton musli z truskawkami oblany czekoladową polewą. Zastanawiała go etykieta, którą zobaczył przed wyjściem. Magazyn. To wielkie pomieszczenie na graty czy mała komórka na miotły? Czy jeśli się poruszę, przewrócę mopa czy wejdę w wiadro? Wolał zostać w tej pozycji. By zachować równowagę oparł ręce o drzwi po dwóch stronach głowy Adama. Lambert przywarł do drzwi, które przed chwilą w pośpiechu zamknął. Nie śmiał się poruszyć. Nawet tego nie chciał. Jego przyjaciel posunął się o gest, który mógł mieć przeróżne rozwinięcia. Jeśliby mnie teraz pocałował, byłbym w siódmym niebie. Zwłaszcza że tu jest tak... tajemniczo i romantycznie. Romantycznie w magazynie? A tak, bo jest ciemno. Stary, wiesz, że on nie zdobędzie się na to. Nie może być tak pięknie. Podczas gdy Adam tworzył wewnętrzny monolog, TJ ciągle obstawiał, co może się tu znajdować, jednak wpatrywanie się w Adama dekoncentrowało go. Nie było tu światła, w słabej poświacie blasku wpadającego przez szczeliny między drzwiami a futryną widział tylko ciemne oczy patrzącego na niego. Jakby na coś czekały. Na jakiś gest. Jego gest. I jeszcze ten palec na ustach. Zaraz ci go odgryzę!

- Zabierz ten palec, do cholery! - Powiedział głośnym szeptem muzyk, a Adam zabrał rękę.

- Cicho, bo usłyszy! - Odpowiedział tym samym tonem Adam.

- Nie uciszaj mnie, bo... - Chciał zagrozić mu kopniakiem, ale Adam wykonał zwinny ruch i znalazł się za plecami przyjaciela. Błyskawicznie zamknął mu usta dłonią, a drugą objął brzuch i złapał za nadgarstek lewej ręki Ratliffa, by uniemożliwić mu jakikolwiek ruch.

W tej samej chwili usłyszeli gwizdanie przechodzącego obok drzwi współlokatora Adama. W tej samej chwili Tommy przylgnął do ciała Lamberta, s serca obydwu zaczęły bić szybciej. W tej samej chwili w głowie gitarzysty zaczęły tworzyć się pytania: dlaczego uciekali przed przyjacielem Adama? Dlaczego Adam zachowuje się dziś tak dziwnie I dlaczego pobyt w magazynie przyprawia go o tak silne emocje. Miał nadzieję, że Adam znał odpowiedzi na wszystkie te pytania. Pozostawało mu tylko modlić się o to, by mu ich udzielił.