piątek, 29 sierpnia 2014

Rozdział 32 - Pocałunek śmierci

Przywitam się tylko i odpowiem na komentarze i już nie zabieram czasu.
Cześć!
Sandra Black Ostatni odcinek to nie koniec twojej palpitacji. Przeczytaj ten. Tytuł zachęca, prawda?
GlamKinia Witaj, nowa! 1. Dzięki za koment. Jak zaczęłam czytać takie pozytywy, to pomyślałam czy wiesz, że istnieje coś tak fantastycznego jak Piaskowy Gołąb i inne opowiadania Maronki. A potem przeczytałam ciąg dalszy twej pisaniny i szok. Kłamiesz, naprawdę nie mogłabym się równać z Rogo i Maroną, to nie do uwierzenia! 2. Odcinki wstawiam zazwyczaj co dwa tygodnie. To naprawdę odpowiednia ilość czasu: tydzień na tworzenie i tydzień na przepisywanie na kompa – wtedy wyłapuję błędy z brudnopisu. No chyba, że mam większy kryzys w pisaniu. 3. Filmy fajne, zwłaszcza ten pierwszy. Drugi już widziałam, Beat Me Up oczywiście boskie i z pazurem jak sama All. Polecam także jej „Holiday” (my fav song of her) 4. Śmiało, rozpisuj się ile chcesz, byleby nie było to dłuższe niż moje rozdziały :D
A teraz odcinek. Enjoy!

Pocałunek śmierci

Szedł białym korytarzem, mijając pielęgniarki i lekarzy. Pora wizyt dobiegała końca, pozostały tylko minuty. Czekał właśnie na tę porę. Nikt nam nie będzie przeszkadzał. Tylko my i ciało fizyczne, które nikogo nie interesuje. Przypomniał sobie słowa swojego nauczyciela fizyki. To były czasy: uczniowie spali na lekcjach wykończeni usilnymi prośbami o uwagę i znudzeni nieudanymi eksperymentami z chlorkiem sodu. Ciągle gadał o ciałach fizycznych. Cholera go wie, co to było... Stanął przed drzwiami z numerem 228. Niby szpital jak każdy inny, ale coś go różniło. W tym pokoju nie spoczywał zwykły pacjent zadręczony swoim losem. Człowiek leżący w tej sali był zaczątkiem wszystkich problemów. Jego problemów. Ból najlepiej zniszczyć u źródła, przypomniał sobie i pchnął ostro drzwi.

- Witaj... przyjacielu. - Rzekł z sarkazmem. Nie obchodziło go w tej chwili, czy pacjent śpi czy czyta. Zanim spojrzał na byłego gitarzystę swego zespołu podparł drzwi krzesłem w taki sposób, by zablokować klamkę. Ot, na wszelki wypadek, by nikt im nie przeszkadzał.

- Mitchel? Ty tutaj? - O kilka lat starszy od Craftera mężczyzna uniósł brwi, kiedy oderwał się od bardzo ciekawej lektury. Odłożył ją na bok, wcześniej zaznaczając zakładką ostatni przeczytany fragment. Zdziwił się jeszcze bardziej, kiedy spostrzegł, co jego towarzysz dzieciństwa robi. Zaniepokoił się lekko. - Co cię sprowadza? I czemu blokujesz drzwi? - Zamknął książkę i odłożył ją na stolik po swojej prawej stronie.

Mitchel zbliżył się do niego, lecz nie usiadł na krześle jak wszyscy odwiedzający. Zacisnął ręce na ramie łóżka u stóp Johna i zmierzył go badawczo. Ciemne włosy układały się w fryzurę z krótką grzywką. Zielonkawe oczy spoglądały na niego spod dopasowanych okularów do czytania, a na pociągłej twarzy widać było ten sam, co zawsze, zastygły wyraz władczej sympatii. Nienawidził przede wszystkim tej twarzy. Kochał ją, a poprzez to nienawidził. John odziany był w piżamę w paski, jednak spodnie miały tylko jedną długą nogawkę, gdyż druga noga ciągle pozostawała w gipsie.

- Chciałbym z tobą poważnie porozmawiać, ale najpierw powiedz mi, jak się czujesz? - Spytał z udawaną troską i przymknął na chwilę powieki, by choć przez kilka sekund stracić z oczu obraz miłości i nienawiści.

- Lekarze mówią, że z każdym kolejnym dniem jest ze mną coraz lepiej. - Uśmiechał się, skubiąc skrawek swojej koszuli. - Niedawno ściągnęli mi te wszystkie... opaski i bandaże z klatki piersiowej, bo moje żebra w końcu doszły do ładu. I mam ich teraz nie nadwerężać. Miałem wielkiego farta, że złamanie nie przebiło płuc i... Mitchel? W ogóle mnie nie słuchasz. Coś się stało? - Spytał John z podejrzliwym uśmiechem. Od chwili, kiedy zobaczył tu swego gościa, czuł, że coś jest nie tak.

Do tego czasu wokalista Mouthlike pozostawał milczący. Napawał się brzmieniem głosu, którego już nigdy miał nie usłyszeć. Na jego ustach pojawił się triumfalny uśmieszek, kiedy usłyszał pytanie Johna. Człowiek, z którym się wychowywał, pierwszy raz okazał zainteresowanie. Wręcz troskę z powodu dziwnego zachowania swego wieloletniego kumpla.

- Podobno... - Odsłonił zęby, by móc jeszcze przez chwilę sycić się obecną atmosferą. - ...szpitale noszą miano przedsionków śmierci. - Zachichotał i podszedł do okna, by zobaczyć, jaki jest z niego widok. Tak jak się spodziewał – przez szybę widać było parking umiejscowiony przed frontem budynku i kawałek bocznej ulicy. Resztę zastawiały drzewa.

- Cóż. Mi śmierć raczek nie grozi skoro za kilka tygodni mam wrócić do zespołu. A propos, jak się sprawuje mój zastępca?

- Raczej następca. - Mruknął do siebie cicho piosenkarz i zadumał się. Zaczął mówić głośniej. - Tommy... Mógłby cię wygryźć i pozostać w zespole na stałe. Gdyby tylko chciał... - Pomyślał o blondynie. Sprawiłem mu ból. To chyba dobra nagroda. - Jest świetny, utalentowany, wyrozumiały, umie się podporządkować. Jest całkowicie inny niż ty. - Zakpił, odwracając się w kierunku chorego.

- Co mam przez to rozumieć? - John po raz pierwszy od początku wizyty okazał oburzenie. Te odwiedziny przestawały mu się podobać.

- Tommy Joe uświadomił mi coś bardzo ważnego. - Skierował się ku byłemu przyjacielowi, a teraz swojemu wrogowi. - Mówiłem, że jest mądry? - Zatrzymał się, dostrzegając kolejną zaletę młodego gitarzysty. - A więc jest mądry. - Zaczął iść dalej w kierunku zakłopotanego Johna. - Uświadomił mi, że kiedyś, dawno temu popełniłem błąd. - Widząc pytający wzrok, przestał owijać w bawełnę. - Uzależniłem się i ciągle tkwię w tym uzależnieniu. To cholernie męczące, wiesz?! - Był już obok ramy łóżka, gdy John poruszył się niespokojnie. Dopiero teraz dostrzegł te spoglądające z szaleństwem obłąkane oczy. - Myśl, że źródło tej męki znajduje się w tym pokoju przyprawia mnie o dreszcze. - Przygwoździł mężczyznę do łóżka, obejmując ramę z dwóch stron. - A zarazem ekscytuje, gdyż mogę się go pozbyć od tak, za jednym pstryknięciem palców. - Patrząc lodowatym wzrokiem, wykonał przed Bovary'm gest dłonią. W następnym momencie dłoń Mitchela znalazła się na policzku Johna i gładziła delikatnie spowitą w panice twarz.

- Mitchel, co ty wyrabiasz, dzieciaku? - Wyszeptał drżącym głosem gitarzysta. W jego oczach widoczny był lęk z wyraźnymi śladami przerażenia, które pogłębiło się, kiedy Crafter wszedł na łóżko.

Wokalista usiadł na gitarzyście okrakiem i przygwoździł ręce muzyka do poduszki w okolicach wezgłowia. Bolało, lecz grymas prawdziwego cierpienia ukazał się na twarzy Johna dopiero, kiedy Mitchel przycisnął dopiero co zrośnięte kości żeber Bovary'ego. Muzyk zajęczał z bólu, lecz nie próbował się bronić. Ogarnął go obezwładniający strach i wiedział, że jest słuszny. Czy teraz przyjdzie mi zapłacić za to, co ci zrobiłem? Przez te wszystkie lata... Myślałem, że tego chciałeś... Ta relacja pozostanie między nami do końca. Odwiodę cię od wszystkiego, co zamierzasz teraz zrobić. Muszę... John zastanawiał się, jakie ma pola manewru, jednak wszystkie drogi ratunkowe okazały się niemożliwe. Był jak kapitan tonącego statku, który nie może już zapobiec katastrofie. Ostatnimi siłami próbował wykaraskać się z sytuacji bez wyjścia.

- Jednak to jest przedsionek śmierci, John. Po tylu latach zniewolenia nie doczekałem się twojej miłości. Wiedziałeś, że cię kocham i nie zrobiłeś nic, żeby to uczucie stłumić, powstrzymać. A ja... Wypełniałem wszystkie twoje rozkazy, byłem na każde twoje skinienie, a ty odprawiałeś mnie tylko z tą władczą serdecznością w oczach. - Nachylił się nad jego skroń. - Cierpiałem przez ciebie. - Następnie złożył na płatku ucha pocałunek, po czym pochylił się do drugiego ucha i zaczął szeptać. - Płakałem ukradkiem, bojąc się, że mnie znienawidzisz za moje uczucia. - Przygryzł miękką małżowinę i tak samo jak poprzednio musnął wargami wrażliwą skórę.

- Mitch, o czym ty mówisz, kochany? Wiesz, że zawsze darzyłem cię szczerą przyjaźnią. Mitch, co ty robisz? - John próbował wymusić na sobie jego spojrzenie, Crafter wywołał jeszcze większy ból w jego żebrach, ściskając kości udami.

- Nie kłam! Chociaż teraz nie kłam. - Szeptał prosto w jego idealną twarz. - To nie była przyjaźń. To było plucie w twarz. Teraz przyszedłem po to, na co czekałem całe życie, po to co mi się należało, a potem nie zobaczę cię już nigdy więcej. - Z jego oczu zaczęły płynąć łzy, lecz nie powstrzymał swojego czynu.

- Mitchel, zrobię wszystko... - Nie zdążył dokończyć.

Crafter z przejęciem wpił się w usta Bovary'ego. Czekał na to tyle długich lat. Ten słodko-gorzki pocałunek, który teraz się dopełniał, przelał czarę goryczy zapełnioną od chwili, kiedy skończył pięć lat. Wtedy przeprowadził się do Louisville. Wtedy John przyszedł do jego domu, by powitać nowych sąsiadów. Kiedy zostali sobie przedstawieni, ścisnęli sobie przyjaźnie dłonie i uśmiechnęli się do siebie, ciesząc z nowej znajomości – jego przyszłej gehenny. Trzy lata starszy chłopak przez wiele lat potem wykorzystywał jego rosnącą miłość do różnych celów – od ściągania na klasówkach po psychiczne i fizyczne nękanie innych ludzi, a nawet rodziców Mitchela, którzy zginęli w wypadku samochodowym dumnie odwożąc swego syna na bal maturalny. Dokuczał im wtedy, że nie kupili mu nowego samochodu. Posłuchał rad przyjaciela, na którego już przed egzaminem na prawo jazdy w garażu czekał nowiutki Cadillac. Ludzie mówili, że ten chłopak sprowadza go na złą stronę. Widział nawet owoce tej przyjaźni. Nie słuchał. Teraz żałował tak bardzo, że chciał go zabić, a potem siebie.

Rozgniatał usta Johna swoimi, domagając się posłuszeństwa. Pieścił je wargami, a potem językiem. Bovary zaczął jęczeć z gniewu nad gestem i z bólu spowodowanego napieraniem na dopiero co wyleczone żebra. Mitchel uciszył go jednym mocnym ściśnięciem szyi. Następnie między wargi muzyka płytko wprowadził język... I sięgnął niemal gardła. Całował źródło swoich cierpień tak długo, aż nie w pełni sprawny mężczyzna całkowicie się poddał. Wtedy wyciągnął nóż. Krótka broń przypominająca sztylet spoczęła w ręce Mitchela trzymana przez białą chusteczkę. Pamiątka przechowywana w rodzinie od wieków w końcu miała się przydać. Nie jego pamiątka. Pamiątka Johna, który dał ją Crafterowi na szesnaste urodziny. Nie miał prawdziwego prezentu – po prostu w panice porwał zdobiony nóż z komody w salonie – stałego miejsca dla tej pamiątki. Teraz mu go oddam.

Mitchel oderwał się od Johna jednym gwałtownym szarpnięciem i spojrzał życiowemu towarzyszowi prosto w oczy w kolorze zielonego szmaragda. Oczy, które lśniły teraz tak długo wyczekiwanym przez Mitchela przerażeniem. Widzę je ostatni raz.

- To twój przedsionek śmierci, John. A to... Twój pocałunek śmierci...

Pocałunek spłynął na miękkie, ciepłe jeszcze wargi, a oprawca zadał jeden zdecydowany celny cios prosto w serce.

Z ciała wystawała tylko złota zdobiona rękojeść i centymetr ostrza, na którym wygrawerowane były słowa „Prawda cię ocali”. Na chusteczce dzielącej przed chwilą rękojeść od dłoni widoczne były teraz krople krwi, które wytrysnęły ze świeżo otwartej rany. Mitchel jeszcze przed sekundę patrzył z kamiennym wyrazem twarzy na oczy, które pozostały zamknięte. I już nie pozostaną. Już na mnie nie spojrzysz. Pospiesznie włożył zabrudzoną chusteczkę higieniczną do kieszeni i szybko opuścił jednoosobową salę z numerem 228. Tak samo szybko opuścił budynek: milcząc, nie patrząc na nikogo, z twarzą bez emocji. Wyjście na świeże powietrze otrzeźwiło go. Zaczął biec najszybciej, jak mógł. Gdy już nie mógł biec, znalazł ciemną wąską uliczkę pełną kontenerów na śmieci i sznurków z praniem przewieszonych przez okna. Tam skulił się pod ścianą i zapłakał cicho.

***

Każdy przeżywa swoje własne dramaty. Każdy boryka się z innym. Pech chciał, że dla Adama dramatem stała się miłość. Niczym w dramacie Szekspira tęsknił za swoim oblubieńcem, wpadając w coraz czarniejszą rozpacz. Łapał się wszystkiego, czego mógł, by zająć ręce. W jeden dzień nauczył się na pamięć tekstu piosenki, którą miał zaprezentować w następnym odcinku. Niestety, nawet piosenka (wybrana przez niego samego) przypominała mu o Tommy'm. Jednak w tunelu, w jakim się znalazł, próbował znaleźć światełko i tylko od niego zależało czy będą to reflektory nadciągającego pociągu, czy żarówka oświetlająca wyjście ewakuacyjne. Na szczęście znów widzowie ocalili jego idolową karierę i mógł kontynuować swą podróż ku finałowi. Ta podróż nie przynosiła mu w tej chwili tak wielkiej satysfakcji, jak przed kilkoma miesiącami. Kiedy przybył tu we wrześniu, kipiał ze szczęścia, radości, podekscytowania. Był po prostu w euforii. Teraz przyszedł grudzień, a melancholia nadchodzących Świąt Bożego Narodzenia i z dnia na dzień psująca się pogoda nie poprawiały humoru. Przed nim ostatni odcinek w tym roku, tak trudno mu było myśleć o rozstaniu z tym miejscem i tymi ludźmi. Przed Tommy'm także ostatni koncert. Jak on się czuje po tym, co mu zrobiłem? Nie mógł odpędzić się od myśli o blondynie.

- Adam, znowu zasypiasz! - Allison uderzyła bruneta w czoło z otwartej dłoni. Grali w chińczyka już pół godziny, a Lambert ciągle zapominał o swojej kolejce. - Rzucasz.

- Przepraszam was, nie mam jakoś do tego głowy. - Rzekł markotnie, kiedy Kris podał mu kostkę. Zaczął nią podrzucać aż nie wypadła z jego rąk na łóżko, na którym wszyscy trzej siedzieli wokół planszy.

- Świetnie, znowu masz szóstkę. - Zauważyła rozdrażniona All i wykonała tyle samo ruchów pionkiem przyjaciela. Lambert rozciągnął się od niechcenia na łóżku, a potem splótł palce na brzuchu.

- Och, daj spokój, Allison. Nie widzisz, że ma kryzys? - Zbeształ dziewczynę Kris, który rozumiał przyjaciela. - Adam. Ja miałem z Katy podobnie i zawsze na końcu się godziliśmy. - Próbował pocieszyć przyjaciela, a Allison przewróciła oczami, nie mogąc już go słuchać.

- Możesz przestać nawijać o tej swojej Katy?! - Wybuchła tak gwałtownie, że Adam się wystraszył. - Ciągle tylko: ja z Katy, a Katy, a kiedy my, całuski-sruski. Mam już tego dość! - Wykrzyczał a i wstała z łóżka. Podparła ręce bod boki i próbowała rozchodzić gniew.

- A co? Nie pasuje ci coś? Mam doświadczenie, to się nim dzielę. Nie wolno? - Odpyskował jej, a czerwonowłosa rozeźliła się jeszcze bardziej.

- NIE! - Warknęła.

- Bo co?

- Bo tak!

Ta farsa wydała się Adamowi zabawna, więc zaczął obserwować przyjaciół. Dogryzali sobie niczym szczenięta walczące o smaczny kąsek. Na obliczu bruneta pojawił się nawet lekki uśmiech, lecz kiedy epitety rzucane sobie nawzajem przez przyjaciół stały się ostrzejsze, a docinki przeszły w zjadliwe, niemal agresywne komentarze, spróbował powstrzymać parę przed końcowym wybuchem. Nie dali mu dojść do słowa.

- Powiedz. Powiedz, co jeszcze z Katy robisz po kłótni. Kupujesz jej kwiatki na przeprosiny? A może słodkie czekoladki, żeby się jeszcze bardziej roztyła?! - Gestykulowała przy tym jak wprawny orator. Jej oczy były pełne gniewu i nienawiści.

- Próbujemy dojść do kompromisu w przeciwieństwie do ciebie, która wszystko załatwiasz ciętym językiem. - Odszczeknął Allen, co jeszcze bardziej rozwścieczyło przyjaciółkę.

- Wolę mieć cięty język niż siedzieć pod pantoflem tak jak ty. Myślisz, że nie widzę, kiedy codziennie do niej dzwonisz i skarżysz się, czego ci kto nie powiedział? Pewnie po każdym odcinku lecisz do niej z płaczem, bo Cowell ci dopiekł.

- Po prostu rozmawiamy o wszystkim i mówimy od razu, kiedy coś nas trapi. Dzielimy się nie tylko szczęściem, ale i troskami nie tylko jako narzeczeni. Jako przyjaciele. Ale co taka smarkula jak ty może o tym wiedzieć. Wcale się nie dziwię, że żaden chłopak cię nie chce! - Potok słów wykrzyczanych w złości zranił dziewczynę do żywego. Allen zorientował się, co powiedział, sekundę za późno. Dziewczyna zdążyła już z płaczem wybiec z wspólnego pokoju mężczyzn i nie usłyszała wołania szatyna, który krzyknął za nią: - All, wracaj, ja nie chciałem! - Spojrzał tylko ze zbolałą miną na drzwi, a potem na Adama i wzruszył ramionami bezradny w sytuacji, w jakiej się znalazł.


- No wiesz? - Adam pokręcił głową ze złością, a następnie przeczesał palcami niemyte od dwóch dni włosy. - Ale jej nagadałeś. Będziesz teraz pokutować co najmniej do przerwy świątecznej. - Podszedł do niego i westchnął z niedowierzaniem. - Albo i dłużej. - Zakpił z rozbawieniem. - Spróbuję coś zdziałać, ale nie licz na cud. - Rzekł Lambert znudzony i poszedł skonfrontować się z czerwonowłosą bestyjką, jaka wyrosła przed chwilą na jego oczach i która tak szybko zniknęła. Tylko gdzie ja mam cię szukać? Przeanalizował możliwą listę miejsc smutku i zdecydował się odwiedzić miejsce, które znaleźli na początku ich idolowej drogi: plac zabaw. Zamknął za sobą drzwi od pokoju, w którym jego współlokator przeklinał teraz własną głupotę. - Och, te dzieci. Ciągle trzeba ich pilnować. - Westchnął jeszcze raz, wychodząc z rezydencji. Czekał go długi, męczący spacer po parku. 

3 komentarze:

  1. Na początku chciałabym napisać, iż że WYSTRASZYŁAŚ MNIE! Od razu jak zobaczyłam tytuł to pomyślałam o śmierci Tommy'ego albo Adama, ale jak się później okazało panikowałam nie potrzebnie ;) Co do rozdziału, Kris nieźle dopiekł Allison. Nie sądzę, że szybko mu wybaczy.
    Martwi mnie ten spacer Adama po parku, jakoś tak mam pewne obawy...
    Ogólnie rozdział mi się podoba, tylko strasznie krótki. Byłabym wdzięczna, gdyby następny był obszerniejszy ;)
    Dziękuję i życzę weny!
    Trzymaj się xoxo ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Jezu!!! Jak zobaczyłam że wstawiłaś odcinek to normalnie chwilowo straciłam całe powietrze z płuc!! ;) Normalnie ucieszyłam się jak głupia a potem to dopiero! Jak zobaczyłam że odpowiedziałaś na mój komentarz to normalnie wybuchłam od środka, krew uderzyła mi do głowy, nogach straciłam czucie, zachłysnęłam się powietrzem i zaczęłam gryźć palce żeby nie wrzeszczeć jak opętana bo by mnie do psychiatryka jakiegoś wstawili! Wybacz ale normalnie umierałam czekając na nowy odcinek a ty jesteś dla mnie taką idolką że poczułam się jak w niebie że taka osobistość jak ty mi odpowiada XD! Te moje reakcje..
    Co do odcinka jak zawsze niesamowity i po prostu no.. nie wiem co powiedzieć! Wystraszyłaś mnie "POTWORNIE!" tytułem bo tak jak Sandra Black myślałam że Adam przez tą sprawę z Tommym będzie chciał się zabić czy pociąć, rzucić się z okna czy coś w tym stylu, już zaczęłam panikować ale na szczęście nie (uff..) no ale na bałam się Mitchela jakby to mnie miał zabić! A potem jak Kris i Allison zaczęli się kłócić to najpierw wybuchłam śmiechem a potem o mało się nie rozpłakałam się (tak jak przy poprzednim odcinku z resztą) jak Kris tak ją obraził bo ja też to bardzo poczułam. Pomyślałam, że musiała czuć się nie wiele lepiej niż Adam jak się z Tommym pokłócił. Kurczę strasznie przykro mi z powodu Adama! Nie dość że sam jest potwornie nieszczęśliwy to musi jednocześnie biednej Allison! Ale się porobiło!! Wszyscy nieszczęśliwi: Tommy, Adam, Mitchel, Allison i Kris trochę też bo zranił przyjaciółkę. Ale i tak cię kocham za ten rozdział! Oni są smutni a ja szczęśliwa a to wszystko tylko twoja zasługa! <3 :D Pozdrawiam i życzę weny kochana! :) <3
    P.S. Znowu się tak rozpisałam no!!! ;)
    - GlamKinia <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj sorki zjadłam kilka literek jak pisałam a i zapomniałam dodać żebyś już się nie wahała bo prawda jest taka: TY JESTEŚ NA TAK WYSOKIM POZIOMIE JAK MARONCIA I ROGO!!!! Nie zapominaj o tym!!! <3 ;*
    -GlamKinia
    <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3

    OdpowiedzUsuń