piątek, 23 grudnia 2016

OnePart: Time For Miracles

Kochani! Z okazji Świąt Bożego Narodzenia życzę Wam Wszystkim wesołego, pogodnego, spokojnego czasu spędzonego z rodziną, hucznego Sylwestra i Nowego Roku 2017 pełnego spełnionych marzeń, rozwiniętych pasji. Dziękuję, że byliście ze mną przez ten rok, mam nadzieję, że przetrwacie następny. Mam dla Was prezent pod choinkę w postaci OnePartu i wcale nie musicie go otwierać po Wigilii :P
Zostawcie komentarz!
W tekście pojawiają się zmodyfikowane wersy tekstu piosenki „Time for miracles” Adama Lamberta. Nieznających języka angielskiego odsyłam do http://www.tekstowo.pl/piosenka,adam_lambert,time_for_miracles.html
oraz słownika języka angielskiego, ale myślę, że to nie potrzebne.
Pozdrawiam Szczotkę! Kochana, na twoje pytania odpowiem przy następnej publikacji, bo dziś już kładę się do łóżka :/ Merry Christmas!

Time for miracles

Sen nie był tylko snem. Był przypomnieniem rzeczywistości, która od kilku dni była niezmiennie słodka, radosna, szczęśliwa. Myśli w głowie Adama zaczęły wychodzić z zakamarków umysłu wraz z dotarciem do jego uszu pojedynczych dźwięków klawiszy fortepianu. Jeszcze nie układały się w melodię, ale wiedział, że wkrótce się ona pojawi i będzie mógł do niej dołączyć swój głos. Dźwięki wydobywane z jego gardła bowiem pasowały do dźwięków instrumentów tak jak jego serce do serca Tommy'ego Joe. Te związki były nierozerwalne od chwili, kiedy jedno spotkało drugie.

Ściągnął z siebie delikatną śnieżnobiałą satynową pościel, pozwalając promieniom słonecznym na zetknięcie się z jego obsypanym drobnymi piegami umięśnionym ciałem. Był całkowicie nagi, ale w tej wielkiej sypialni w ogromnej willi położonej w najbogatszej dzielnicy Los Angeles niedostrzegalny przez żadne ludzkie oko mógł bez żadnych zmartwień przeciągnąć się i pozwolić, by zimna podłoga zetknęła się z jego bosymi stopami, kiedy schodził do salonu. Właśnie stamtąd dochodziła cudowna kojąca melodia, która sprawiała, że aż chciało się śpiewać.

Jeszcze cudowniejszy był sam widok, który odbił się w oczach głębokiego oceanu. Przy czarnym jak mrok fortepianie kontrastującym z bielą przestronnego salonu siedział na małej czarnej ławce tak samo nagi jak Adam mężczyzna. Tommy Joe – blondwłosy muzyk, którego niebieskooki pokochał od pierwszego wejrzenia, którego zdobycie było tak trudne, i w końcu którego miłość była tak nieograniczona i nienasycona. Na zewnątrz spokojny, izolujący się od wszystkich samotnik, wewnątrz wulkan energii, dzikie zwierzę, którego nie można ujarzmić, tak desperacko szukający bliskości. Te sprzeczności wypełniały blondyna, te sprzeczności razem z sercem, dusza i ciałem należały teraz do Adama. Stanął w milczeniu za dziewiczo nagimi plecami. Seksowne łopatki były wysunięte do tyłu. Nawet, kiedy grał, próbował się nie garbić...


- Cholera, znowu to samo! - Blondyn zaklął pod nosem, kolejny raz wciskając nie ten klawisz, co trzeba. Odrzucił głowę do tyłu, by zbyt długie kosmyki włosów nie łaskotały jego twarzy. Wtedy Adam się roześmiał. Tommy nie powrócił do poprzedniej pozycji. Odchylał głowę do tyłu, by widzieć nagi tors i uśmiechniętą pociągającą twarz ukochanego.

- Jak długo tu jesteś? - Zapytał, a przemawiała przez niego ciekawość. Adam nachylił się do niego i złączył swe usta z ustami blondyna w delikatnym powitalnym pocałunku. Czuł nos blondyna na swojej brodzie. Wypuszczane przez nozdrza powietrze zabawnie go łaskotało.

- Wystarczająco, by na nowo cię zapragnąć. - Wymruczał wprost w miękkie wargi, a potem spojrzał na uśmiechniętą twarz, która za chwilę powróciła do obserwacji swoich poczynań z instrumentem.

- Pomóż mi. Wiesz, że wychodzi mi tylko wtedy, kiedy jesteś obok. - Poprosił rzeczowo muzyk, zmieniając temat. Adam zgodził się w ciszy. Położył ręce na ramionach swojej drugiej połówki, która ułożyła dłonie na właściwych klawiszach. Po chwili zaczął grać. Podczas krótkiego wstępu Adam nachylił się do ucha Joe i zaśpiewał.

- It's late at night and I can't sleep... Missing you just runs too deep. Oh, I can't breathe, thinking of your... Lips. - Zmienił końcówkę wersu, czym wywołał uśmiech na twarzy grającego. Zsunął ręce z ramion mężczyzny, by przykryć jego dłonie. Chciał poczuł wibracje przesyłane drobnemu ciału przez fortepian. Tymczasem Tommy Joe zamknął oczy, wsłuchując się w tekst. - Every sex I can't forget. This aching dick ain't broken yet. Oh, God, I wish I could make you see... Naked! - Tym razem Tommy nie mógł już powstrzymać śmiechu. Choć ciągle panował nad instrumentem, przychodziło mu to z coraz większym trudem. - Cause I know this flame isn't dying so nothing can stop me from trying. - Adam zabrał rękę z jednej z dłoni muzyka i zanurkował nią między uda Ratliffa, które nieznacznie się rozchyliły. Uchwycił seksowną męskość Ratliffa, który zaprotestował nieprzekonująco.

- Adam! Och, ty... - Zaśmiał się słodkim niskim głosem, kiedy Lambert obdarzył go pocałunkiem w szyję. Piosenkarz nie zrezygnował jednak ze swojej pomocy.

- Baby, you know that: maybe it's time for miracles 'cuz I ain't giving up on love. - Śpiewał dalej swoim melodyjnym głosem, ale palce Tommy'ego Joe już zamierały na klawiszach w miarę rosnącej erekcji. Blondyn jęknął cicho pod wpływem tej ekscytacji. - You know that: surely it's time for miracles 'cause I ain't giving up on love. No I ain't giving up on us. - Adam zakończył refren. Zobaczył, jak jego ukochany wyrywa się z jego objęć i wstaje. Odwraca się w jego stronę, ukazując swoje nagie ciało. Ratliff spojrzał na Lamberta z miłością i zaczął kolejną zwrotkę już nie śpiewając, ale wypowiadając je dobitnie jak rozkaz.

- I just want to be with you...

Dzieliła ich tylko ławka. Adam pod wpływem spojrzenia pełnego pożądania i widoku zwalającego z nóg uklęknął na meblu i położył ręce na wąskich biodrach muzyka.

- So it's time for a miracle. - Spojrzał w skupieniu na jego twarz, na błyszczące oczy i tęskne usta, które wygięły się w uśmiechu.

- Not one. Many of them. - Zaprzeczył Ratliff i ujął twarz Adama w swoje dłonie. A potem złączyli się w jednym, namiętnym pocałunku, których było jeszcze, zgodnie z zapowiedzią brązowookiego muzyka, wiele.

Adam uniósł swego partnera i posadził na czarnym fortepianie. Sam ciągle klęczał na tak samo czarnej ławce. Nachylał się w stronę Ratliffa i zadowalał go najlepiej jak umiał, by przygotować go do intensywniejszych przyjemności. Tommy wielokrotnie czuł spełnienie, które tak naprawdę nadeszło po blisko godzinie na fortepianie, z którego już nie płynęła muzyka. Wypełniała ona natomiast ich ciała. Słodkie brzmienia wydobywały się to z jednego, to z drugiego, to z obu gardeł jednocześnie. Westchnienia, jęki, krzyki – to był ich cud spełnienia, którego ślady tak obficie tryskały na lakierowaną powierzchnię fortepianu. To był ich czas na właśnie takie cuda.



piątek, 2 grudnia 2016

Well...

Tym razem trochę prywaty.
Ten post poświęcam czytelniczce, której w nagrodę za dobrą odpowiedź w moim mini konkursie muszę odpowiedzieć na (a niech tam) 2 pytania.
Miu Zic czyli Marta zapytała:
Czy jeśli miałabyś taką możliwość (nie wiem, spotykasz Adama na mieście, na koncercie, gdziekolwiek), pokazałabyś mu to fanfiction? Oczywiście przetłumaczone ? A jeśli byś mu nie pokazała, to co zamiast tego byś powiedziała?

Well...

Wielokrotnie zastanawiałam się, jak wyglądałoby moje spotkanie nie tylko z Adamem, ale i Tommy'm. I z tego zastanawiania się wyszedł mi piękny sen, z którego chciałabym się nie obudzić, bo już się nie powtórzył. I mimo wszystko chciałabym, by ten sen właśnie się ziścił i by tak wyglądało moje spotkanie z nimi, z Adommy.
A sen był prosty: mieszkam w bardzo małej wiosce, na mapie nie widać. Żyję sobie spokojnie, robię coś tam w domu, aż tu nagle ktoś z mojej upierdliwej rodzinki woła, że pod bramę podjechał jakiś terenowy wóz – to z takich właśnie jak mi się podobają, typu Toyota RAV4 albo Renault Captur, anyway – czarny, przyciemniane szyby. Wybiegam, by powitać gości, bo oczywiście nikomu innemu nie chce się wyleźć z domu. Wychodzę przed uliczkę, ogarniam wzrokiem auto i próbuję zobaczyć, kto prowadzi, ale nic nie mogę dostrzec. Nagle drzwi pasażera się otwierają, a zza nich wyłania się blond czupryna w rockowym stylu – Tommy Joe Ratliff. W drugim momencie z samochodu wysiada kierowca – zabójczo przystojny facet z klasą – Adam Lambert. I do tego jeden szczegół – witają się ze mną jakby mnie znali – jakby przyjechali w odwiedziny, na kawę, jak kumple, z którymi niedawno rozmawiałam. Za to ja jestem w tej chwili dumna i szczęśliwa, rozpiera mnie szok i podniecenie, na przemian ściskam jednego i drugiego jakbym widziała ich pierwszy raz i jakby pierwszy raz byli tak blisko, jakbym była prawdziwą fanką żyjącą marzeniami. I tu takie wtrącenie, żyj, czytelniku, marzeniami, bo one naprawdę się spełniają, to nie żadna ściema. Mi się jedno spełniło (więcej niż jedno, ale piszę o najważniejszym): to był koncert Adama Lamberta, na którym byłam i który przeżyłam, wgapiając się w tę jego śliczną sylwetkę i słuchając niebiańskiego głosu. Wróćmy do snu.
Kolejna scena z mojego snu to wejście do domu. Tata jest zmieszany. Przedstawiam mu chłopaków z prawdziwą czcią, jakbym przedstawiała bogów. Po angielsku przedstawiam chłopakom mojego ojca, bo w tymże śnie moje Adommy nie mówi po polsku i właśnie trochę dlatego mój tatuś jest zmieszany, ale podaje rękę obydwóm mężczyznom, bojąc się troszkę spojrzeć w ich twarze, które zdobi makijaż (a Tommy'ego, to już szczególnie, taki koncertowy, wiecie?). Mama gada coś do nich po swojemu, ale tłumaczę inaczej, bo moja mamusia to czasami naprawdę takie rzeczy gada do moich ziomków, że aż mi wstyd, no i tu jest podobna sytuacja. A moja jedyna siostra (3 lata starsza i 3 razy głupsza ode mnie) podsłuchuje za drzwiami do pokoju (bo moja kuchnia łączy się bezpośrednio z korytarzem i pokojem właśnie). Po tym krótkim przywitaniu rodzice zostawiają mnie z moimi ulubionymi Amerykańcami, bo przecież by sobie nie pogadali (jak fajnie, że angielski znam tylko ja). I zaczyna się następna scena z mojego snu.
Siedzimy sobie przy kawce, herbatce i ciastkach (bo u mnie zawsze musi być coś do poczęstowania, a ciasta nigdy nie ma, to zostają ciastka skitrane gdzieś w moich zapasach), oni przy oknie na ławce (bo mam taką ławkę wzdłuż dwóch ścian), a ja naprzeciw tam, gdzie zawsze uwielbiam siedzieć czyli na krześle, bo nie lubię siedzieć na ławce (u mnie tak się przyjęło, że to goście siedzą na ławce, a rodzinka na krzesłach, bo są od zewnątrz i zawsze można łatwo wyjść, by donieść ciastek albo ciasta jak już jest). Ale o czym my w ogóle gadamy...
Wbrew pozorom ten sen jest krótki. Pytam się o rzeczy głównie związane z nimi, a raczej tylko związane z nimi. Czemu już razem nie grają? Czy nadal są przyjaciółmi. Najistotniejsze jest to, co mówię do Adama. Mówię mu, że jest dla mnie i dla innych Glamberts wielką inspiracją. Opowiadam, jak się dzięki niemu zmieniłam: to, że jestem bardziej otwarta na świat, że jestem tolerancyjna i rozumiem, a przynajmniej się staram zrozumieć ludzi, którzy nie wpasowywują się w „normalność”. Mówię im, że też uważam, że każdy jest dziwny na swój sposób i to jest rodzaj wyjątkowości każdego człowieka. Zaznaczam, że uważnie słucham jego wywiadów i trafia do mnie sens jego wypowiedzi, a także sens jego piosenek. Dlatego go słucham: bo jego piosenki nie są tylko piosenkami: jakby rozebrać je na części i przyjrzeć się każdej nutce melodii i każdemu słowu w tekście, to człowiek znalazłby elementy, które składają się w piękny żółto-czarny świat – jego świat i od 2009 roku także świat Glamberts. Opowiadam też, co robię dzięki jego wpływowi: przyznaję, że sama tworzę opowiadania. Te opowiadania są oparte właśnie na wykreowanej przez glambercie umysły fantastycznej historii Adommy. Ale dla mnie to nie jest prawda. Moja para chłopców dziwi się, jak im to tłumaczę. Posyłają sobie raz po raz porozumiewawcze spojrzenia i ledwo zarysowane uśmiechy. Nie wiem, co to oznacza – może tylko dziwią się mojej interpretacji. A ja opowiadam dalej: o tym, że dzięki trasie Glam Nation Tour, a właściwie samego kawałka „Fever”, gdzie zachodzi między nimi cudowny pocałunek, głowy Glamberts napełniły się nadzieją na to, że i oni odnajdą kiedyś tak wspaniałą i zapierającą dech w piersiach miłość, jaką sami stworzyli dzięki Adommy, które powstało dzięki szalonemu pomysłowi Adama na zelektryzowanie widzów w jego show. I, co najważniejsze, życzą jej także Adamowi – nie koniecznie z Tommy'm, po prostu z kimś, kogo pokocha całym sercem i kto będzie mu równie oddany. I Tommy'ego też się to tyczy. To zadziwiające, że oni tak mało mówią w tym śnie, ale, szczerze pisząc, to tylko tam mogą mnie usłyszeć, a ja mogę ich usłyszeć choćby na Youtube, więc wykorzystuję szansę. W swojej paplaninie nie zapominam o innych fanach. Zwracam uwagę Adama na Glamberts, którzy posiadają talenty, opowiadam o dziewczynie, która pięknie rysuje (ostatnio nie ma czasu, by zrealizować moje zamówienie, ale to tak poza tematem), moja druga glam-przyjaciółka pisze teksty piosenek i wiersze w języku angielskim, a na Facebooku czy Twitterze spotykam się z ogromną ilością rysunków Adama i Tommy'ego, coverami piosenek, z ludźmi, którzy tak jak Tommy chcą grać lub już grają na gitarze czy to klasycznej, elektrycznej, czy basowej (nie znam się). Moi chłopcy podzielają moje zdanie. Sami mówią, że dostrzegają te talenty, ale ja wiem, że nie w takim rozmiarze jak ja.
I ta migawka kończy się tak szybko, jak się zaczęła, a do moich oczu zaczyna dobiegać światło. Budzę się i już nie siedzę w kuchni z moim idolem i jego gitarzystą. A chciałabym im jeszcze tyle powiedzieć. Już nie mogą mi dać autografów, o które nie zdążyłam poprosić. Nie mogę ich jeszcze raz uściskać i powiedzieć, że ich kocham – co prawda platonicznie jak każdy fan, ale jednak kocham. Co do pytania, do którego złośliwie odwołuję się na końcu: powiedziałabym Adamowi, że dzięki niemu piszę. Nie powiedziałabym mu o tym, że piszę o nim, bo moi bohaterowie w każdej chwili mogą przybrać inne imiona i nazwiska. Powiedziałabym mu, że piszę o parach homoseksualnych, bo dla mnie ta miłość jest chyba nawet piękniejsza niż heteryków. Dlaczego? Bo jest niebezpieczna, zaplątana, pełna problemów, niecodzienna, bo jest dla mnie zagadką. Pomyślcie sobie: heteroseksualiści mają problem, by znaleźć tego jedynego/tę jedyną. Ilu heteryków jest na świecie? A homoseksualiści? Jaki ich odsetek chodzi po Ziemi? Nie mogą nic poradzić na to, że są „inni”. A co z możliwym faktem: że ich druga idealna połówka może nawet nie istnieje? To tylko moje poglądy. Cóż... Jestem marzycielką i nadal wierzę w bajki o kopciuszku, a kto mi zabroni?

Kochana Miu Zic – Marto!
Dziękuję Ci za pytania! Dzięki Tobie mogłam się rozwinąć. Chyba każdy ma w sobie trochę egoizmu, ja mam go chyba więcej, bo lubię opowiadać o sobie (choć wiem, że nutka tajemniczości przyciąga facetów, próbuję się powstrzymywać). Mam nadzieję, że taka odpowiedź przypadła co do gustu i innym czytelnikom też.

Drodzy czytelnicy: jeśli tylko zapytacie, na wasze pytania też mogę odpowiedzieć. Oczywiście nie takim felietonem :D :D (chyba już was odstraszyłam :O ) A jeśli ktoś został, to może podzieli się tym, co myśli, co by odpowiedział na te pytania? Bardzo proszę i oczekuję na wiecie co :*

piątek, 25 listopada 2016

Rozdział 67 - Tylko z tobą

Kochani! Już nie proszę, teraz żądam komentarzy, gdyż... Moja własna wena mnie zdumiała i nieskromnie oceniam nr 67 za majstersztyk. A żeby nie było, że jestem naiwną ignorantką zakochaną tylko w Adamie Lambercie i Adommy, to mam dla was taki mały dodatek pod rozdziałem. Czytajcie i się zachwycajcie :P

Rozdział 67
Tylko z tobą

Zimno. Twardo. Niewygodnie. Tommy'emu nie przeszkadzały takie szczegóły. Spał potulnie przy łóżku Adama, kiedy ten z jękiem przewrócił się z boku na plecy. Ruch zastałych kości wywołał mrowienie, ale było ono tylko lekkim łaskotaniem w porównaniu z dającym o sobie znać kacem. Ból rozsadzał czaszkę Lamberta, który tej nocy przeholował z drinkami.

Złapał się za głowę i głośno jęknął. Otworzył oczy w chwili, kiedy do życia zaczął wracać Tommy Joe – zdezorientowany i zaspany, nadal zmęczony, ale zdolny do trzeźwego myślenia. Jako pierwsza doszła do niego informacja o miejscu, w którym się znajduje. Ciemne kolory ścian przyzwyczajały oczy do światła dnia powoli, a blondyn dodatkowo dbał o to, by nie wykonywać gwałtownych ruchów. Miał nadzieję, że zmniejszy to brutalne objawy kaca. Jego wzrok padł na Adama, który tępo patrzył w jego stronę.

Lambert zdumiony był obecnością przyjaciela, ale nie miał siły pytać, co on tutaj i w takiej pozycji robi. To spojrzenie wywołało pewną niezręczność. Ratliff wstał. Poprawiając sobie szlafrok, zadrżał – było mu zimno. Próbował unikać spojrzenia niebieskich oczu i robił to skutecznie. Jednak sytuacja wymagała jakichś słów – choćby banalnych.

- Na stoliku masz tabletkę na ból głowy. Mnie to zawsze pomaga. - Zwrócił uwagę Adama na rzeczy położone na serwetce. Chciał wykorzystać ten moment na ucieczkę.

- Poczekaj. - Poprosił Adam zachrypniętym głosem. Usiadł na łóżku, by połknąć swoje lekarstwo. Łóżko zaskrzypiało, kiedy uniósł się na nim, by usiąść przy samej ścianie.

Ratliff zatrzymał się, spuścił głowę ze zrezygnowaniem, po czym bardzo niechętnie odwrócił. Zobaczył zapraszający gest przyjaciela: odkrył on koc, chcąc, by blondyn spoczął przy nim. Muzyk wahał się. Zastanawiał się, do czego brunet zmierza. Nie mam siły na rozmowy. Nie teraz, nie o dzisiejszej nocy. Jestem zmęczony... Przetarł oczy, idąc w stronę łóżka. Jego ciało ciężko spoczęło na materacu. Tak, jak umysł, nie było gotowe na jakikolwiek przekaz informacji.

- Wyglądasz na wykończonego. - Zaczął Adam niepewnie. Co powiedzieć? Jak zacząć? Jak delikatnie spytać się o to, co się wydarzyło? Czy to wszystko przeze mnie? A może chciałeś tylko spróbować. Jeden raz. Przecież jesteś... Wolny.

- Jestem... Zmęczony. - Ziewnął przeciągle. Powieki same mu opadały na oczy, domagając się snu. - I ty chyba też. - Dopowiedział bezsilnie. Skupiał wzrok na pościeli choć trudno było obserwować cokolwiek, kiedy oczy zachodzą senną mgłą. Chcę spać. Godzinkę, może dwie. Chcę moje łóżko.

- Muszę cię o coś spytać. - Adam przeszedł do rzeczy. Chciał tym krótkim wstępem od razu przejść do sedna sprawy, ale Joe zatrzymał go jednym gestem. Wokalista poczuł na wierzchu swojej dłoni palce Ratliffa. Zamilkł, by Tommy powiedział to, co najwidoczniej było ważniejsze ni jakieś pytanie.

- Potem, Adam. Proszę... Teraz nie jestem w stanie trzeźwo myśleć. W ogóle... Myśleć. Możemy wrócić do tego... Potem? - Nalegał z przerwami na ziewanie. Słaby głos cichł w końcówkach zdań. Tommy zamknął oczy na dłużej, by dać im choć namiastkę snu. Wyczuł jak Adam chwyta jego dłoń i zaczyna delikatnie głaskać palcami. Nawet ten gest tulił do go snu.

- Dobrze. Wrócimy do tego. Poczekam. - Oczywiście, że poczekam. Wypuścił z rąk kościstą dłoń, a Tommy z wysiłkiem wstał, opuścił pokój i udał się do swojej sypialni, gdzie szybko zakopał się w puszystej pościeli. To był jego raj, w którym regenerował siły. Adam musiał na niego poczekać.

***

Obudziłeś się już? Może jeszcze śpisz? A może tylko przede mną usiekasz, udając to wszystko... Pasek od szlafroka wlókł się po podłodze. Adam owinięty puszystym meszkiem zza długimi rękawami zmierzał bezszelestnie do sypialni swojego ukochanego. Odświeżony i rześki miał nadzieję, że śniadanie w łóżku przełamie lody.

Tom spał w ulubionej pozycji: na brzuchu, z jedną ręką przy ciele, a drugą na poduszce, którą nieświadomie ściskał. Adam usiadł po tej stronie łóżka, którą zazwyczaj zwykł zajmować. Z troską odgarnął muzykowi włosy z twarzy i westchnął smutno. Musimy porozmawiać. Musisz mi opowiedzieć, co się wczoraj stało. Chcę wiedzieć, co cię łączy z mężczyzną, którego obraz cały czas tkwi w mojej głowie. Zwłaszcza, że to jedyny, jaki jestem w stanie sobie przypomnieć...

- Tommy. - Spróbował delikatnie zbudzić Ratliffa. - Obudź się, proszę. - Rzekł półgłosem. Niebieskie oczy zarejestrowały nieznaczny ruch: dłoń zwolniła uścisk, oczy już nie były zaciśnięte.

Nie obudził się. Nie spał już od godziny, ale dawał jeszcze odpocząć swoim oczom, chroniąc je przed światłem dnia. Skrywał je pod powiekami, udając, że śpi. Nie mógł dłużej czekać. Przyszedł do mnie i czeka, aż się obudzę. Nie chcę rozmawiać. Nie chcę O TYM rozmawiać. Ty już wszystko sobie dopowiedziałeś. Spróbować? Jeszcze raz spróbować mu wytłumaczyć? Nie, to nic nie da... Ale... Ech, trzy, dwa, jeden...

- Wcale nie śpię. Chyba już od godziny, nie liczyłem. - Tommy Joe ziewnął, przewrócił się na wznak i wyprostował. Usiadł na łóżku, a pościel opadła z nagiej klatki piersiowej. Zadrżał. Brązowe oczy ujrzały rzeczywistość, a w niej położone na nocnym stoliku obok niego, przygotowane na nigdy nie używanej drewnianej tacy, śniadanie: głównie resztki przywiezionych z Sacramento smakołyków ciotki Klary, ale były też pokrojone ogórki i pomidory oraz kawa, której zapach kusił zbyt mocno. Blondyn odetchnął jej wonią, ale wiedział, że jeszcze na nią nie zasłużył. Czekała go jeszcze konfrontacja z Adamem.

- Chciałeś odwlec naszą rozmowę? Uciec?

- Tak. Nie. Tak! Chciałem uciec. Ale wiem, że nawet, jeśli bym spróbował, dopadłbyś mnie w mojej głowie. Na jedno wychodzi: ucieczka... Po prostu nie ma sensu. - Zapach kawy nie dawał muzykowi spokoju. Złapał za uszko kubka i spojrzał na czarną ciecz będącą jego zawartością. Kilka godzin temu byłeś na mnie wściekły, a teraz przychodzisz do mnie ze śniadaniem – czemu? - Zrobiłeś mi śniadanie? Dlaczego? - Uniósł brwi i wychylił zawartość ceramicznego naczynia do ust. Napój natychmiast pobudził go do życia.

- Pilnowałeś mnie całą noc. Dlaczego? - Adam odbił pałeczkę, ale jego ton był zbyt niski. Zbyt chłodny i niski, zbyt bezwzględny. Tommy nie odważył się odpowiedzieć. Przełknął ślinę zbyt głośno – jakby próbował przełknąć to pytanie. Wzruszył ramionami.

- To nie jest pytanie, które chciałeś mi zadać, kiedy obudziłem się przy tobie, prawda? Przetarł dłonią oczy, a potem całą twarz. Ziewnął. Drugą dłonią wciąż podpierał się o łóżko. Nie widział Adama, ale czuł na sobie jego baczny wzrok. - To dziwne. - Wypuścił całe powietrze z ust, by zaczerpnąć świeżego, a razem z nim wchłonąć energię potrzebną do kontynuowania wypowiedzi. - Próbowałem to odwlec. Przygotować sobie jakąś odpowiedź, spróbowałem opowiedzieć sobie w myślach o tym, co się wczoraj stało. I nadal czuję pustkę. Nadal nie wiem, co ci powiedzieć. - Spróbował wstać, ale Adam złapał go za rękę. Muzyk zastygł w bezruchu, wyczuwając przyspieszony puls.

- Powiedz mi, co zaszło między tobą a tamtym facetem. - Rzekł Lambert spokojnie. Po dłuższym milczeniu Ratliffa powtórzył. - Tommy, dlaczego poszedłeś z nim do dark-roomu?! - Jego głos zadrżał, ale to Tommy'emu zaszkliły się oczy. Wnętrze blondyna buntowało się. Umysł kazał mu wyszarpnąć rękę, a z gardła wydobył się krzyk.

- Dlaczego o to pytasz?! Przecież wiesz! Przecież już wszystko sobie dośpiewałeś! Dokończyłeś tę historię za mnie i wyrzuciłeś w twarz! Tak właśnie wygląda twoje zaufanie! - Wyrzucił mu, intensywnie gestykulując. Złapał za szlafrok leżący obok łóżka i wciągnął go na siebie. Sięgnął do klamki drzwi, ale nim palce zetknęły się z surowym metalem, Adam zamknął odrzwia jednym mocnym pchnięciem. Zatrzasnęły się z hukiem.

- Ale ja właśnie nie wiem, co wtedy powiedziałem! Wszystko, co pamiętam z tej nocy to ciebie w moich ramionach, a potem... W Jego. - Przy końcu wyrzutu głos wokalisty ucichł. Spojrzał na Ratliffa, który lustrował go wzrokiem. Tom był zaskoczony, ale ta emocja znikła, gdy dotarło do niego, jak pijany wrócił do domu Adam. I wtedy... Zdecydował się podzielić z nim wszystkim, co czuł od momentu, kiedy się rozdzielili.

Trzymali się za ręce odkąd Tommy chwycił miękką dłoń i zaprowadził Adama do łóżka. Siedzieli na nim jeden słuchając drugiego. Blondyn patrzył na kubek kawy, której nadal pragnął jak niczego na świecie, ale wiedział, że nie może jej jeszcze wypić. Nie, póki nie wyjaśnią sobie kolejnej rzeczy, która ich podzieliła. Tym razem to Tommy musiał się tłumaczyć, ale z każdym następnym zdaniem supeł na gardle Ratliffa uciskał coraz mniej, a głaz na sercu Adama rozkruszał się. Historia jednego wspomnienia, zamazanego obrazu dwóch całujących się w ciemności mężczyzn zyskiwała nowe światło.

- ...nie wiedziałem, gdzie mnie prowadzi. Myślałem, że chce pogadać czy coś. Nie wiedziałem, że... Miejsca takie jak tamto widziałem tylko... Na filmach! Nim zorientowałem się, gdzie jestem, on...

- Proszę, pomiń ten fragment. Nie wiem, czy chcę tego słuchać. Sama myśl o tym, że dotykał cię inny mężczyzna... - Adam nie chciał dokończyć. Spojrzał na muzyka, którego oblał rumieniec. Chłopak wyglądał z nim uroczo. Lambert wiedział, że nie powinien tego mówić. Powtarzanie sobie „on nie jest mój” nic nie pomagało. Był zazdrosny i nie mógł nic na to poradzić. To była część jego miłości. Runął jak długi na łóżko i zamknął oczy. Chciał tak uniknąć kary za wypowiedziane słowa. - Przepraszam, ja... Nie powinienem tego mówić. - Przeczesał palcami świeżo umyte, nie do końca suche jeszcze włosy. Ich chłód bijał temperaturę w gotujących się dłoniach.

- Dlaczego? - Tommy'ego zaciekawiły te słowa. Dotyczyły go. Chciał wiedzieć, co Adam ma na myśli. Co myśli na temat jego w ramionach innego. Przecież mnie kochasz. Musiałeś być zazdrosny. Zazdrość aż paliła cię od środka. Mogę się o to założyć. Pomyślał z uśmiechem. Dosiadł Lamberta i pochylił się nad nim, by zmusić go do odpowiedzi. - Byłeś zazdrosny? - Zamruczał figlarnie, ale jego humor nie udzielił się Lambertowi. Ten otworzył oczy. Zaczął się podnosić – zmusił tym samym tekściarza do zajęcia miejsca na jego udach. Mina piosenkarza była zafrasowana.

- Byłem zazdrosny. - Przyznał szczerze. - A nie powinienem być! Powinienem pozwolić ci robić, co chcesz i z kim chcesz. A mimo to... Byłem na ciebie wściekły, chorobliwie zazdrosny. Tak zazdrosny, że chciałem zrobić tamtemu mężczyźnie krzywdę albo... Ale nie powinienem. Tommy, mógłbyś mieć każdego: każdą kobietę i każdego mężczyznę. A masz mnie moją głupią zazdrością... Z głupią miłością... - Żalił się, patrząc na odkryty tors blondyna. Gładka skóra nie miała na sobie żadnego włoska. Nie potrafił teraz spojrzeć w cudowne brązowe oczy. Poniżał się, próbując rozumieć, dlaczego to właśnie jego Tommy wybrał. Dlaczego Tommy aż tak mu zaufał, a on teraz zawodzi to zaufanie. Nagle przestał mówić. To Joe uciszył go jednym gestem.

- Shhh... - Szepnął, kładąc na poruszających się ustach wskazujący palec. Usłyszał aż za dużo. Adam wątpił w samego siebie; nie chciał uczucia, które nim zawładnęło. Uczucie to było zdaniem Ratliffa piękne. Nie znał tej strony miłości dopóki Adam mu jej nie pokazał. Jeszcze kiedyś sam chciał poczuć tę legendarną miłość, o której wszyscy wciąż mówią. W tej chwili znów jej zapragnął i nie wierzył, że Adam chce ją wyssać z siebie jak truciznę jadowitego węża. - Ja. Nie chcę. Nikogo Innego. - Wyznał, patrząc prosto w niebieskie oczy. - Chcę tylko ciebie, rozumiesz?

- Tommy... Ty wtedy... Kiedy całował cię ten... - Nie mógł przypomnieć sobie jego imienia. Przypomniał mu Tommy i zrobił to za pomocą lodowatego tonu.

- Jason.

- Chciałeś być z nim? Czułeś... Pożądanie? - Wydukał Adam nieśmiało. Objął chłopaka za biodra, wsuwając ręce pod szlafrok. Przybliżył go do siebie, by nie spadł.

Czy czułem pożądanie? Do Jasona? Do przystojnego blondyna o długich włosach? Tam, w tej ciemności? Pośród nagich ciał? Pośród ludzi dających sobie rozkosz? Kiedy zapytałeś mnie: „Tommy, co ty robisz?”. Spojrzał w dal poza ramieniem bruneta i przypomniał sobie tamto wydarzenie. Płonące usta i gorącą atmosferę; szum w głowie i jedno zdanie bez odpowiedzi.

- Nie. Wtedy zastanawiałem się tylko, gdzie jesteś i dlaczego nie ma cię przy mnie. - Wyzna poważnie po ponownym zagłębieniu się w niebieskich oczach. Przygarnął Adam do siebie i przytulił, ale jego ciałem wstrząsnęły dopiero następne słowa.

- Kocham cię, Tommy. - Wyszeptał Adam, delektując się bliskością ukochanego.

A więc myślałeś o mnie. Tylko o mnie. Chciałeś być ze mną. Chciałeś, bym cię znalazł. Nie powinienem był cię zostawiać. Nie powinienem cię oskarżać. Nie sądziłem, że kiedykolwiek będziesz chciał być tylko ze mną. Chcesz, żebym był przy tobie i to nie jest żaden egoizm. Martwiłeś się o mnie w klubie. Czuwałeś przy mnie całą noc. A teraz... Tommy, kocham cię. Kocham cię najbardziej na świecie. Chcę być przy tobie. Już nigdy cię nie zostawię. Chcę być tylko twój, a ty... Tommy?

Tommy zadrżał, ale nie był to jednorazowy dreszcz. Adam wyznał mu miłość już nie pierwszy raz, ale po raz pierwszy te słowa dotarły aż do serca Ratliffa, które zaczęło topnieć. Lód znikał, wprawiając w drżenie całe drobne ciało i wydzielał się w postaci łez. Tommy płakał i nie wiedział, dlaczego. Chcę być tylko z tobą... Nie chcę nikogo innego. Nie chcę Jasona i innych mężczyzn. Nie chcę Carmen. Nie chcę kobiet. Chcę tylko ciebie, bo nie mógłbym... Nie potrafiłbym cię zdradzić...

- Tommy?

- Co?! - Wydukał przez łzy.

- Dlaczego płaczesz? Kochanie? - Adam zaniepokoił się. Joe drżał w jego ramionach. Zanosił się od niemego płaczu. Lambert spojrzał w zapłakaną twarz i zmartwił się. Z kącików oczu jego anioła płynęły obfite łzy.

- Ja... Nie wiem, Adam. Ja... Wtedy z Jasonem... Wziął oddech, ale to nic nie pomogło. Adam zmarszczył brwi – pomyślał, że brązowooki ukrywa przed nim coś jeszcze – coś złego; coś, co go zrani. - Ja nie potrafiłbym cię zdradzić. Nie chciałem z nim tego robić! I nie chcę robić z nikim innym! Tylko przy tobie czuję się bezpieczny, Adam. Gdy z nim tańczyłem... - Otarł łzy rękawem szlafroka. Przypominał dziecko, które pierwszy raz spadło z roweru po odkręceniu tylnych kółek. - Spróbował mnie dotknąć. Spróbował... Zejść niżej. A ja poczułem strach. Poczułem się jak wtedy, gdy byłem małym chłopcem, gdy... - Zamilkł, kiedy poczuł dłoń na swoim policzku. Brązowe oczy wpatrywały się w niebieskie, które zbliżały się i zbliżały. Słodki pocałunek zatrzymał słone łzy. Adam scałował je wszystkie.

- Zamknij oczy.

Tommy wykonał polecenie Adama. Po chwili poczuł chłodny podmuch pod oczami. To Lambert osuszał swoim oddechem jego rzęsy i policzki. Poczuł ulgę, a uśmiech wracał na naturalnie blade oblicze.

- Teraz mi zimno! - Pożalił się żartobliwie. Tylko ty w mgnieniu oka możesz zmienić mój nastrój. Tylko ty sprawiasz, że mogę się ze śmiechu rozpłakać oraz że z mego smutku zrodzi się radość.

Nadal miał zamknięte oczy. Mógł tylko czuć. Inne zmysły wyostrzały się dość szybko. Adam rozbierał go. Czyżby to miało pomóc w zwalczaniu zimna? Tak, Adam chciał rozpalić chłopaka. Całował jego klatkę piersiową. Posuwał się wzdłuż mostka. Tommy poczuł coś w brzuchu: jakieś drobinki rozsypujące się po ciele, łaskoczące jego wnętrze, kiedy Adam drażnił językiem i wargami jego lewy sutek.

- O-och... - Wyprostował się, nie mogąc usiedzieć w miejscu. Spojrzał na Lamberta i wplótł palce w jego puszyste włosy, kiedy ten odkleił się od jego ciała. Niebieskie oczy spojrzały na niego z oddaniem, kiedy silne ręce spłynęły na drobne pośladki Ratliffa i pociągnęły w dół białe bokserki, ukazując silny wzwód blondyna.

- To twoja wina, wiesz? - Zamruczał, gładząc palcami policzek.

- Moja? Hmm... I co teraz? - Spytał Lambert z uśmiechem. Silny wzwód Ratliffa dekoncentrował go do tego stopnia, że piosenkarz kolejny raz spojrzał na ponętne przyrodzenie. I, podniecony, zapragnął się nim zająć.

- Jest wina, musi być też kara, nie uważasz?

- Ukarzesz mnie? - Spytał brunet z niedowierzaniem, kiedy Tommy skutecznie zwrócił jego twarz ku swojej. Niski seksowny ton kochanka drażnił zmysły Lamberta.

- Czytasz mi w myślach, kochanie...

Mówiąc to, Tommy Joe pchnął swojego kochanka na łóżko. Adam położył się swobodnie, ale Tommy nadal się zbliżał. Przybliżał swą męskość do oblizujących się ust – jedno pragnęło drugiego. Oboje byli zafascynowani. Oboje czuli, że to coś nowego. Adam był zniewalany – ręce zablokowane za głową i przybite do łóżka przez kajdany z dłoni Tommy'ego Joe nie mogły wykonać ruchu. Tommy czuł wolność – mówił, czego chce i dostawał to; pragnął sam dać coś od siebie i oddawał to Adamowi chełpiąc się własną odwagą. Tu nie chodziło już o zwalczanie strachu, ale o pokonywanie granic, przekraczanie własnych możliwości i sprawdzanie, do czego mogą się jeszcze razem posunąć. Mieli tylko siebie i nie chcieli nikogo innego.



! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! CIEKAWOSTKA ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! 

Pamiętasz fragment, w którym Adam „osuszał” twarz Tommy'ego z łez? Inspirowany jest serią francuskich filmów kostiumowych „Markiza Angelika” (4 części) z olśniewającą Michèle Mercier. To romans oczywiście – bardzo stary i bardzo warty obejrzenia. Polecam, bo uwielbiam jak czekoladę!

piątek, 28 października 2016

Rozdział 66 - DarkRoom

Wróciłam! Oczywiście odpowiem na Wasze pytania z rozkoszą!
Najpierw Diana Bernat:
Co Adamowi przytrafiło sie w darkroom'ie, że obiecał sobie tam nie wchodzić?
Tego być może dowiecie się później :P
Co czeka tam Tommy'ego?!
Odsyłam do dzisiejszego odcinka :*
miu zic / Marta:
Jesteś zwyciężczynią konkursu! Nagroda jest podwójna. To dedykacja do odcinka 66. oraz odpowiedź na jakiekolwiek twoje pytanie dotyczące czego tam chcesz (oprócz dalszej fabuły MZI oczywiście). Pytaj więc!
Tak, Adam nie oderwał żadnych kostek, to była taka ściema :)
Powinnaś więcej ufać swojej pamięci :)
Dominika:
Oczywiście! Kto pyta nie błądzi, a ja lubię odpowiadać na pytania. Wybrałam Gospodarkę Przestrzenną na Uniwersytecie Przyrodniczym :) Jeszcze nie wiem, co z tego będzie, ale nadal interesuję się tym kierunkiem :)

Ze specjalną dedykacją dla Czytelniczki Marty!
Marto, mam nadzieję, że „DarkRoom” przypadnie Ci do gustu.


Rozdział 66
DarkRoom

To był dark-room. W tym pomieszczeniu goście klubu bez skrępowania zaspokajali swoje żądze. Najwięcej było par homoseksualnych, ale zdażały się też „trójkąty”. W wydzielonych pokojach natomiast znajdowały się pary chcące zaznać większej prywatności.

Tommy Joe stał osłupiały. Starał się nie patrzeć na do połowy rozebrane lub całkowicie nagie ciała w dziewięćdziesięciu ośmiu procentach należące do mężczyzn. To był klub dla homoseksualistów – także lesbijek, ale nie spotkał ich tu zbyt wiele. Muzyk spojrzał na Jasona, który podszedł do niego na niebezpieczną odległość. Wytrzeźwiał w jednej chwili, chociaż równowaga wciąż była zaburzona.

- Mieliśmy tylko zatańczyć, po cholerę mnie tu przyprowadziłeś? - W głosie Joe miał zabrzmieć gniew, ale to, co udało mu się wydobyć ze swego gardła, przypominało tylko pijany bełkot. Jason zaśmiał się i pogładził opuszkami palców jasny policzek blondyna.

- Twoje ciało prosi o więcej, kochanie. - Długie szczupłe palce zawędrowały do szyi i ujęły podbródek. Zmusiły brązowe ocy do kontaktu wzrokowego.

- Jason, ja nie jestem... - Spróbował wytłumaczyć się Tom, ale Jason nie pozwolił mu wyznać prawdy o sobie.

Flowers przejął inicjatywę i szarpnął za poły czarnej koszuli Ratliffa, by przyciągnąć go do siebie. Nie wysilił się, by wysłuchać protestu niższego mężczyzny. Jego pragnienia zdobyły górę nad umysłem, kiedy wpił się w bezwstydnie napuszone wargi muzyka, który był zbyt słaby, by wyrwać się z uścisku.

- Tommy?! Co ty tu... - Gitarzysta usłyszał nagle głos, który tak bardzo pragnął usłyszeć od chwili poznania Jasona. Ten głos dał mu siłę, by brutalnie odepchnąć od siebie napalonego Flowersa.

Adam? Adam, nareszcie jesteś! Tommy ucieszył się w myślach, co odbiło się na jego twarzy i spowodowało zaskoczenie w spojrzeniu Jasona. Joe odwrócił się szczęśliwy do Lamberta, ale to szczęście wyparowało z niego, kiedy dostrzegł żal i cierpienie w niebieskich oczach.

- Jak mogłeś...? - Powiedział słabo wokalista, kiedy muzyk do niego podszedł.

Tommy nie wiedział, o co chodzi. Czyż jego przyjaciel nie cieszył się, że w końcu go znalazł? Że mogą kontynuować wspólną zabawę w podbijanie parkietu? Zamiast takiej propozycji Tommy otrzymał wodę, którą Adam niemal przebił przez jego szczupły tors w gwałtownym pchnięciu. Ratliff tkwił w niezrozumieniu. Zarejestrował, jak Lambert w pośpiechu się wycofuje, a potem wybiega z ciemnego, gorącego pomieszczenia naznaczonym neonami tunelem. Z małym opóźnieniem blondyn uzmysłowił sobie, że jego przyjaciel go zostawił. Tutaj, w tym ciemnym dark-roomie, w gejowskim klubie, w dzielnicy Burbanku, której w ogóle nie znał. Niewiele myśląc, puścił się w pogoń; próbował się nie przewrócić. Szumiało mu w głowie, a oprócz kującego umysł pytania „czemu Adam mnie zostawił?” przebijał się dochodzący z oddali głos:

- Hej! Zdradź mi chociaż swoje imię?! - Ten głos należał do Jasona. Został on w tyle, pozostawiony samemu sobie, zmuszony szukać innego towarzystwa.

Tommy Joe poszukiwał Adama. Zaszklone oczy widziały rzeczywistość jak przez mgłę. Nie mogły odnaleźć czarnowłosego, który zbuntowany i zraniony brnął przez tłum. Blondyn kierował się w stronę wyjścia. Przeczuwał, że właśnie tę drogę wybrał jego przyjaciel i że odnajdzie Lamberta, jak ten odnalazł go przed chwilą. Przez głowę przewijało mu się wiele myśli: obwiniał Adama za pozostawienie go na pastwę losu; siebie – za ulegnięcie obcemu mężczyźnie. Ale przecież nie wiedziałem, gdzie mnie prowadzi. Nie miałem wyboru! Wciąż jestem pijany! Sam namawiałeś mnie na drinka, Adam. To twoja wina. I o co ci chodzi? O to, że na ciebie nie zaczekałem? O to, że bawiłem się podczas gdy ty zniknąłeś na pół godziny, a może nawet więcej? O ten... Pocałunek...? Nie chciałem go, nie przewidziałem, że on może to zrobić... Wcześniej nie zdawał sobie sprawy, że to wszystko stało się w jednym momencie: Adam zobaczył jego i Jasona. To jego głos sprawił, że oprzytomniałem. On nas zobaczył. Adam zobaczył, jak całuję innego mężczyznę. I z tego powodu jest zły? Przecież nie jesteśmy razem. To on się we mnie zakochał, a ja...

Tommy Joe jeszcze nigdy nie dokończył zdania, które opisywało jego uczucia do Adama. Nie potrafił go dokończyć tak, jak nie potrafił określić, co tak naprawdę czuje. W tej chwili jak za każdym razem wymówił sobie, że nie ma czasu rozmyślać nad takimi rzeczami. Wybiegł na ulicę i rozejrzał się wokół siebie. W następnej chwili dostrzegł Adama. Nauczył się jego sylwetki na pamięć i potrafił go rozpoznać nawet po ubiorze. Czarna czupryna, czarna kurtka z ćwiekami narzuconymi na ramiona, czarne dżinsy i wężowe buty. Pognał za nim, klnąc na siebie za to, że zostawił własną kurtkę w szatni. Na sobie miał tylko cienką koszulę i było mu strasznie zimno. Mimo to, nie zawrócił. Adam był ważniejszy. Dogonił go, a wtedy zimowy wiatr wbił szpilki w jego tors i ramiona.

- Adam! Poczekaj! Gdzie ty idziesz?! - Krzyknął, będąc już tylko kilka metrów od przyjaciela. Ten nawet nie zwolnił.

- Przed siebie. Odczep się ode mnie, dobrze ci radzę. - Adam rzucił beznamiętnie, ale było słychać, że jego głos załamał się przy końcu zdania.

- DLACZEGO?! - Tommy nie zamierzał odpuścić. Jego ton był teraz lodowaty. Adam czuł się zraniony i Tommy to zauważył, lecz stan bruneta nie wzbudzał w nim poczucia winy. Rozgniewał go. Lambert nie miał prawa się tak zachowywać. Nie miał prawa być zazdrosny. Nie należę do ciebie. Nie jestem twój. Kochasz mnie, ale to nie oznacza, że dam się zamknąć w klatce, byś tylko ty napawał mną oczy. Nie usidlisz mnie. Żaden mężczyzna nie potrafiłby tego zrobić, dobrze o tym wiesz! - Bo pocałował mnie inny facet?! - Tym pytaniem sam sobie odpowiedział. To sprawiło, że uczestnik „Idola” stanął w miejscu jak zamrożony.

Tak. Właśnie dlatego. Byłeś z innym chociaż wcześniej byłeś ze mną. Byłeś z nim mimo tego, że wiedziałeś, co do ciebie czuję. Zraniłeś mnie. Nie chcę, byś zrobił to po raz kolejny. Brunet instynktownie wyczuł ukochanego tuż za swoimi plecami. Patrzył w ziemię, by obcy przechodnie schodzący się tłumami do klubu, nie mogli zajrzeć w ozdobione łzami oczy.

- Wyszedłem, bo nie mogłem patrzeć, jak obściskujesz się z obcym mężczyzną...

- Nie jestem twój. - Wtrącił Tom, a jego przyjaciel się odwrócił. Spojrzał w zaszklone oczy, ale przez jego oblicze nie przemknął nawet cień żalu – skutecznie ignorował ucisk w żołądku.

- Masz rację. Więc wracaj tam i zrób to, co zamierzałeś. Ja nie chcę na to patrzeć. - Warknął gniewnie Lambert. Duma nie pozwalała mu na okazanie słabości. Próbował grać zimnego drania, ale takie zachowanie sprawiło tylko, że Tommy wybałuszył oczy – ta cięta riposta przelała czarę goryczy.

- CO!? - Tym razem to Ratliff warknął, co dodało jego niskiemu głosowi męskości. W drobnym ciele wszystko się gotowało. - Uważasz mnie za jakąś pierdoloną męską dziwkę?! - Wykrzyknął z niedowierzaniem i cofnął się o krok. Zadawał sobie pytanie, kiedy Lambert stracił do niego zaufanie: czy stało się to w klubie, przed którym stali; czy może już wcześniej, a Adam tylko udawał wielką miłość i bawił się nim.

- Powiedz mi, do czego służy dark-room? - Wokalista podniósł głos, zbił tym samym tekściarza z pantałyku. Ratliff poczuł się niepewnie i od razu zapragnął się wytłumaczyć.

- Ale ja nie...

- Nie odpowiadaj. Może lepiej sam tam pójdę i się przekonam. Przy odrobinie szczęścia może nawet znajdę twojego chłoptasia. Już wiem, że doskonale sprawdza się w roli przewodnika. - Lambert szybko się pozbierał. Podszedł władczym krokiem do muzyka, który niepewnie się cofał. Uchylone wargi mówiły o szoku, jaki odbił się na twarzy drobniejszego mężczyzny. Blondyn powtarzał sobie w myślach tylko niedopowiedziane zdanie: ale ja nie wiedziałem; ja nie wiedziałem; nie wiedziałem, że to dark-room! Łzy cisnęły mu się do oczu, ale zmuszał się, by je zatrzymać – by zdusić je w sobie i nie okazać słabości. Oboje nosili w sobie ten sam rodzaj rozgoryczenia, ale nie potrafili zrozumieć siebie nawzajem. Adam był zbyt przybity widokiem, a Tommy zbyt oszołomiony wydarzeniami dziejącymi się w zbyt szybkim tempie – zdarzeniami, które w ogóle nie powinny dotyczyć jego osoby, a jednak dotyczyły. Był bezradny wobec tego, w czym uczestniczył i wobec Adama, który nie pozwalał sobie nic wytłumaczyć.

Oblicze Adama miało wyraz desperacji i szaleństwa. Minął on Ratliffa, który tępo powiódł wzrokiem za jego sylwetką. „Chyba nie mówisz poważnie.” - Usłyszał za sobą, ale słowa te wypowiedziane zostały zbyt późno, nie miały też w sobie siły, by zatrzymać Lamberta. Tommy Joe pozostał sam na ulicy pełnej klubowiczów. Nie zamierzał więcej wracać do klubu. Nawet po Adama. Nie po takiej rozmowie. Kuląc się z zimna, skierował się w stronę głównej ulicy. Marzł na wietrze zimowej nocy i nawet gorące łzy spływające po bladych policzkach zmieniały się z czasem w zimne, słone ścieżki mieniące się w świetle nocnych latarni.

***

- Jeszcze jedną... Jeszcze jedną! - Pomruk poprawiony głośnym rozkazem powtórzył się już jedenasty raz. Z każdym kolejnym ręka barmana była coraz bardziej niepewna. Terrance obserwował swojego klienta z niepokojem, ale i współczuciem.

Adam potrzebował pomocy. Nie alkoholu, ale przyjaciela. Gdzie podział się twój towarzysz? Tommy, tak miał na imię? „On nie jest mój. On jest wolny. A ja muszę się z niego wyleczyć, rozumiesz? Jeszcze jedną tequilę. Jeszcze jedną!”. To była najdłuższa wypowiedź wokalisty od kiedy podszedł do baru, by odszukać Spencera. Od tego czasu siedział jak struty, a jego głowa znaczącymi gestami zaprzeczała myślom biegającym w chaosie po głowie. Tn stan zamierał tylko wtedy, kiedy mężczyzna wychylał do ust kieliszek pełen jego ulubionego trunku. Wraz z głową zaczęło kiwać się całe ciało. Właśnie wtedy Terrance postanowił interweniować. Zbliżała się godzina zamknięcia klubu, a barman coraz częściej zerkał na Adama i coraz rzadziej obsługiwał pozostałych klientów. Miał nadzieję, że Peetah zastąpi go jeszcze ten jeden ostatni raz. Spencer wyręczał się nim bardzo często, ale zawsze za sowitą nagrodę w postaci połowy napiwków. Zerknął ukradkiem na kolegę z pracy, a widząc, że ten zabiera się do realizacji nowego zamówienia, postanowił wykorzystać dobry moment na krótką wymianę zdań.

- Ostatni raz, obiecuję. - Rzekł krótko i spojrzał porozumiewawczo na drugiego barmana. Ten rzucił mu karcące spojrzenie, ale tym razem Terrance nie nosił przylepionego do twarzy uśmieszku cwaniaczka. Tym razem chodziło o coś poważniejszego. - To mój przyjaciel. - Wskazał dłonią Adama, który nachylał się nad blatem i przesuwał pusty kieliszek to w lewą, to w prawą stronę blatu. - Muszę mu pomóc. - Wyjaśnił, ale nie zjednał tą gadką starszego od siebie kolegi po fachu. Przewrócił oczami, będąc zmuszonym do przejścia do tej części negocjacji, której nigdy nie lubił. - Tylko go odwiozę i zaraz wracam. Posprzątam za ciebie bar. - Targowanie się – nie był mocny w tej dziedzinie. Nie przekonywało go powiedzenie „praktyka czyni mistrza”. Wiedział tylko jedno: Peetah jest w stanie przekonać tylko kasa. Jego spojrzenie wskazywało tylko na to hasło. Cholerny materialista. - No dobra. Połowa moich napiwków idzie do ciebie. - Godził się na to z niechęcią. To zdanie zawsze z trudem przechodziło mu przez gardło zwłaszcza że to on zbierał najwięcej bonusów.

- Trzy czwarte. - Peetah był nieprzejednany. Uciszył ponaglającego klienta machnięciem ręki i wrócił do powolnego nalewania Johny'ego Walkera do szklanki.

- Co? Dlaczego?!

- Bo chodzi o przyjaciela. To większa sprawa. - Wyjaśnił spokojnie, mając gdzieś oburzenie Spencera. Odszedł na chwilę z gotowym drinkiem i wrócił z następnym zamówieniem na dwa piwa z sokiem. Dał koledze czas do namysłu, choć był pewien, że Terrance i tym razem zgodzi się na podane warunki.

- Ale rozliczymy się jutro. I sprzątasz sam. Umowa stoi? - Kategoryczny ton nie przewidywał sprzeciwu. Peetah skinął głową, by już za chwilę móc śledzić młodszego kolegę, który przedostał się na drugą stronę lady i rozpoczął negocjacje z pijanym imprezowiczem. Zataczający się brunet szybko uległ wpływowi przyjaciela chociaż przyjął pomoc dopiero po trzeciej namowie. Mężczyźnie wyszli na zewnątrz wyjściem dla pracowników. Wyższy przytrzymywany przez niższego szukał czegoś wzrokiem. Szukał osoby, której obraz ciągle widział w myślach: zziębnięty blondyn kulący się w swoich ramionach. Lambert nie pamiętał tylko jego spojrzenia. Nie przypominał sobie, jakie emocje nosiło alabastrowe oblicze' pełne jakiej emocji były miodowo-brązowe oczy. Teraz Tommy był cieniem, który prześladował otępiały umysł.

- Leila chyba pierwszy raz zobaczy cię w takim stanie. Jeszcze jeden drink i zalałbyś się w trupa.

- Leila? - Powtórzył niemrawo Lambert i zaśmiał się, idąc w stronę, którą wybrał Terry.

- A Eber...? Chyba znowu będzie chciał dać ci szlaban. Chodźmy szybciej. Do San Diego długa droga.

- San... Ja mieszkam tutaj, Ter... - Odpowiedział z lekkim opóźnieniem. Sens słów przyjaciela w tym stanie odnajdywał po jednej minucie zamiast w mniej niż sekundę. - Z... Z NIM.

- Żartujesz! Mieszkasz w Burbanku? Poważnie? Jeśli mam cię odwieźć, musisz podać mi dokładny adres, Lambi. A teraz wsiadaj. - Otworzył drzwi swojego czarnego volvo i poczekał, aż wokalista zajmie swoje miejsce. Po chwili oboje opuszczali wąską ulicę pełną kontenerów na śmieci.

***

Cierpliwość – Tommy jej nie posiadał. Zawsze się spieszył; nigdy nie miał czasu. Dziś miał go aż za dużo. Powrót do domu nie okazał się tak trudny, jak myślał. Wezwał taksówkę, która odstawiła do pod adres, który podał. Wciąż czuł się źle. W jego krwi nadal krążyły procenty, wzbudzając zawroty głowy. A może to ac już dawał się we znaki? Zwymiotował pod blokiem. Drugi raz zrobił to w swojej własnej łazience. Mimo niezbyt stabilnego stanu fizycznego i maksymalnie rozchwianego ducha, Tommy Joe przymusił się do szybkiego prysznica. Był już śpiący – jego energia wyczerpała się w klubie, potem podczas powrotu do domu. Jej resztki wykorzystywał w tej chwili: próbując nie zmrużyć oka, czekając na Adama.

Wyrzuty sumienia odwiedziły jego głowę już kilkakrotnie. Im dłużej się zastanawiał, tym gorzej się czuł. Popełniłem błąd. Przecież on mnie kocha. To tak jakbym go zdradził. Zraniłem go. Zraniłem, a teraz każe mnie za to robiąc, co chce. I z kim chce. Ostatnia myśl była jak młot uderzający w jego głowę. Dotychczas przemierzał salon od ściany do ściany. Znalazł się na korytarzu i skulił na podłodze. Zerkał na drzwi, ale oczy ponownie zaczynały piec. A jeśli nie wróci? Jeśli... Znajdzie sobie kogoś... Innego? Nie, nie, nie! Muszę po prostu zaczekać. On nie mógłby... Wbrew sobie wyświetlał w wyobraźni obrazy, których się obawiał: Adam z innym mężczyzną; Adam dotykający innego mężczyznę w ten sam sposób, w jaki wcześniej dotykał Ratliffa; Adam dający rozkosz i odbierający ją, zadowalany przez innego. Tekściarz zastanawiał się, czy to właśnie widział w swojej głowie Lambert, kiedy zobaczył go w dark-roomie z Jasonem. Poczuł się podle. To wszystko przeze mnie. Już nigdy więcej. Co ja sobie myślałem? Żaden facet nie jest taki jak Adam. Nikt się tak o mnie nie troszczy. Nikt tak mnie nie kocha. Powinienem być tylko z nim. Nie odstępować go na krok, a teraz zniknął... Stało się. Łzy oblały policzki Ratliffa, ale wyczekiwał ich. Uspokajały go.

Łomot myśli w głowie był złudzeniem. To energicznie pukanie do drzwi wstrząsnęło chłopakiem. Po chwili dołączył do niego dźwięk dzwonka. Tommy podniósł głowę i od razu otarł policzki. Był pewien, że to Adam. Wrócił. Teraz mogę mu wszystko wytłumaczyć. Przeprosić. Adam? Otworzył drzwi, których wcześniej specjalnie nie zamykał na klucz. Nie spodziewał się zobaczyć Terrance'a. W spojrzeniu blondyna odbił się gniew, który był efektem zazdrości, ale gdy rzucił okiem na ledwo trzymającego się pionu Lamberta, jego emocje diametralnie się zmieniły. Wyciągnął pomocną rękę do Adama, ale ten ją odtrącił.

- A ciebie... Nienawidzę... - Wymruczał pijacko i zataczając się wszedł do mieszkania.

- Cześć. - Rzekł Terrance speszony, po czym zaczął się tłumaczyć. - Przepraszam na niego. Upił się, więc go odwiozłem. Podał mi twój adres.

- Tak, rozumiem. Wejdź, proszę. - Rzekł Tom zmartwiony. Był zaabsorbowany widokiem wyrywającego się Lamberta, który nadal był podtrzymywany przez czarnoskórego barmana. - Możesz go zaprowadzić do sypialni? Mi chyba na to nie pozwoli. Trochę się poprztykaliśmy.

- Jasne. - Spencer wyraźnie się ucieszył z tego pomysłu. Chciał już jechać do domu. Był padnięty po pracy. Ziewnął dyskretnie nim pozwolił Adamowi paść na łóżko. - Ciekawy pokój, wiesz? - Ogarnął wzrokiem czerwono-czarne pomieszczenie, które rozświetlały kolorowe kostki gitarowe.

- Dzięki. - Tommy stał w drzwiach. Zgasił światło w sypialni dopiero, kiedy upewnił się, że jego przyjaciel śpi i niczego więcej nie potrzebuje. Zamknął za Terrance'm drzwi i zawiesił na nim wzrok. Mężczyzna wyglądał na zmęczonego. - A w zasadzie, to zaskakujący przypadek, że oboje spotkaliście się w klubie dla gejów. Myślałem...

- Och! Haha... Dobrze myślałeś! Ja tylko tam pracuję. - Mężczyzna zaśmiał się, kiedy Ratliff odprowadzał go do wyjścia. Obrzucił radosnym spojrzeniem znajomego, który poczuł się niezręcznie. Muzyk szybko poprawił szlafrok, by zakryć nagą klatkę piersiową. - Zahaczyłem się tam jako barman. Nie pracuję już w teatrze, a trzeba z czegoś żyć. Pogadałbym dłużej, ale jestem padnięty. Nie przeszkadzam już. - Postanowił się pożegnać i wyciągnął rękę do Ratliffa. Ten odwzajemnił gest, ale nie puścił, gdy tancerz chciał iść.

- Terrance. - Spojrzał mu w oczy, gdy już skutecznie go zatrzymał. - Dziękuję, że to zrobiłeś. Znaczy... Że go odwiozłeś. To... To wiele dla mnie znaczy.

- Chcesz powiedzieć, że on dla ciebie wiele znaczy? - Dopowiedział czarnoskóry nie do końca łapiąc kontekst zdania.

- Chyba... Chyba tak? - Ratliff uśmiechnął się zawstydzony. Tak, on wiele dla mnie znaczy.

- Więc dbaj o niego. Dobrej nocy. - Tym razem to nie były tylko słowa pożegnania. Terrance zniknął w korytarzu, pozostawiając Tommy'ego Joe z radą, którą ten postanowił wziąć sobie głęboko do serca.

Od tej chwili będę o ciebie dbał. Nie ważne, kochasz mnie czy nienawidzisz. Ważne, że wiele dla mnie znaczysz. Z uśmiechem zdobiącym oblicze, ale i pewnym strachem Tommy zakradł się do malutkiej sypialni – swojego dawnego „miejsca pracy”. Położył na nocnym stoliku szklankę z wodą i tabletkę na ból głowy. Następnie przykrył Adama kocem przyniesionym pod pachą. Poobserwował przez kilka sekund swojego przyjaciela, a potem przycupnął na krawędzi łóżka, by po chwili zsunąć się na podłogę i w końcu zasnąć, pilnując człowieka, który wiele dla niego znaczył.




piątek, 23 września 2016

Rozdział 65 - Yoke

Już piątek! Eeee... 15 minut po północy ale piątek. Ja myślę już nad kolejnym odcinkiem oraz nad czasem nieubłaganie płynącym jak rzeka o rwącym nurcie. Wybieram się bowiem na studia, a na studiach, to tego czasu zazwyczaj brak. Tak sobie myślę, że bez Waszego wsparcia to marnie będzie z moją twórczością, bo moje natchnienie bierze się z Was (między innymi, ale przede wszystkim z Was). Ale jeszcze mam tydzień wolnego, więc... Tak, nowy rozdział. O nic mnie nie pytacie, więc nie odpowiadam na komentarze. Jak coś to pisać :*
UWAGA! Pod rozdzialikiem czekają na Was dwa pytania. Taki mały konkurs. Komentarz z najlepszymi i prawidłowymi odpowiedziami czeka nagroda. Chcecie? To się udzielać :D

Rozdział 65
Yoke*

Piąta przymiarka i wciąż nic. Tommy Joe zaczynał żałować, że pomysł wyjścia do klubu wyszedł na światło dzienne. Po co w ogóle o tym pomyślałem? Mogliśmy posiedzieć w domu. Obejrzeć jakiś film. Spędzić miło wieczór zakopani w kocu razem z popcornem.

Adam niecierpliwił się, czekając, aż Tommy wyjdzie z sypialni. Blondyn prezentował mu kolejne komplety ubrań, jakie wybrał na dzisiejszy wieczór. Lambert miał zadecydować, który jest najlepszy. Okazało się jednak, że gitarzysta nie ma wyczucia mody. Przy każdym zestawie wokalista kręcił nosem i mówił, co mu nie odpowiada. Miał nadzieję, że szósta propozycja w końcu go zadowoli, lecz tym razem Ratliff wybierał ciuchy o wiele dłużej niż zwykle.

Myśl! Ostatnie podejście. Coś eleganckiego i jednocześnie bardzo seksownego. Coś... Usiadł na łóżku. Przed sobą miał otwartą na oścież szafę z ubraniami. Ale nic, co w niej było, nie zadowalało go w pełni. Odwrócił wzrok, nie mogąc już patrzeć na zawartość swojej szafy. Jego spojrzenie napotkało nierozpakowane jeszcze torby podróżne, które w tajemniczy sposób spadły na podłogę. Przygniatały coś. Coś lśniącego. To przykuło uwagę Ratliffa. Odciągnął ciężkie bagaże na bok, a jego oczom ukazała się świąteczna torebka, w której wciąż tkwił prezent od Adama. Wyciągnął go szybko. W oczach coś błysnęło. To jest to. Adam, dzięki! Wiedział nawet, jaki dół będzie do tego zestawu idealnie pasował. Tak samo czarne jak materiał koszuli spodnie leżały na dnie szafy. Zawsze wydawały mu się zbyt ciasne, ale tym razem powiedział sobie, że jest w stanie zapłacić cenę dyskomfortu, by zaimponować Lambertowi. Nie założył żadnej biżuterii – wystarczającymi dodatkami były rękawiczki bez palców oraz odważny makijaż. W takim zestawieniu pokazał się wokaliście.

- Oooch, cholera...! - Adam zaklął cicho, przeczesując palcami ułożone włosy. Następnie jego dłoń powędrowała do ust, by je zakryć. Patrzył, jak Tommy podchodzi do niego wolnym krokiem, z kuszącym spojrzeniem oczu i zawadiackim uśmiechem. Mam ochotę się na ciebie rzucić; zaciągnąć do sypialni i zamknąć się tam z tobą na trzy spusty. Bym był jedyny, który mógłby napawać tobą oczy...

- I? Czy tym razem wyglądam dość dobrze, by się z tobą pokazać? - Zamruczał, spoglądając głęboko w niebieskie oczy, lustrujące jego sylwetkę.

Adam tymczasem nie odrzekł ani słowa. Przysunął blondyna do siebie, ciągnąc za poły jego koszuli z czerwoną falbaną. Za chwilę swoimi ustami natrafił na dumnie wyeksponowane wargi Ratliffa, wymuszając na nim gwałtowny, ostry pocałunek. Muzyk odwzajemnił gest: zaplótł swe ręce na karku wyższego mężczyzny, przyciągając go do siebie jeszcze bardziej, i wtedy poczuł ręce obejmujące go w pasie. Brutalnie wepchnął swój zwinny język niemal do gardła wokalisty, który zaczął ssać i lizać ten obcy element. Oboje doświadczyli słodkiego mrowienia schodzącego w dół ich klatek piersiowych. Agresja towarzyszyła także kończącym zbliżenie cmoknięciom.

- Jesteś śliczny. Śliczny kociak z ciebie.

- Mrrr... - Szczupłe ręce zsunęły się po szyi, kiedy gitarzysta wydał z siebie słodki pomruk. Zręczne palce poprawiły kołnierzyk grubej kamizelki należącej do Adama, spłynęły po piersiach i zatrzymały się na końcowych żebrach, by odepchnąć niebieskookiego. - Uważaj. Każdy kociak ma ostre pazury. - Podniósł do góry lewą rękę jak zamierzający zadać cios tygrys. W oczach Lamberta błysnęły się pomalowane czarnym lakierem paznokcie. Brunet tylko się zaśmiał. Weszli do przedpokoju, gdzie zdjął z wieszaka kurtki – obie skórzane. Jedną z nich rzucił blondynowi.

- Nie będzie nam zimno? Jest koniec grudnia...

- Zima i Kalifornia – te dwie rzeczy się wykluczają. - Powiedział Adam, zakładając wierzchnie odzienie. Poza tym, zawsze mogę cię rozgrzać, Pretty Kitty. - Mruknął i schował w jednej z kieszeni portfel i telefon. Klucze od auta zatrzymał w dłoni. Następnie opuścił mieszkanie i poczekał na towarzysza przed drzwiami.

Tommy Joe musiał przyznać, że jego przyjaciel wygląda nieziemsko. Nie dość, że Adam był przystojny, to jeszcze znał się na modzie, a nie każdy facet (wręcz rzadko który!) to potrafi. Ubrania, które włożył, podkreślały każdy atut jego ciała, a ukrywały niedoskonałości, których chyba nawet nie miał. Do czarnej kamizelki obszernie wykrojonej w dekolcie założył kilka błyszczących wisiorów, które przy każdym ruchu grzechotały. Zachwycał też dół stroju: czarne jak smoła, skórzane spodnie seksownie opinały uda, odkrywając tylko gołe kolana w miejscach rozcięć obydwu nogawek. Największą uwagę przeciągał zaś pas – bogato zdobiona klamra była wielka, a patrząc na nią nie można było nie zauważyć sporej męskości uwięzionej pod skórzanym materiałem. To ty jesteś seksowny. Cholernie seksowny... Mam nadzieję, że tam, gdzie idziemy, nie ma gejów, bo w innym przypadku rzucą się na ciebie i rozszarpią jak dzikie zwierzęta swą zdobycz. Takie myśli zajmowały głowę Toma za każdym razem, gdy spoglądał na idealną sylwetkę uczestnika „Idola”. Szedł za tym mężczyzną do windy, podziwiając długie nogi i zgrabny tyłek. Porównywał siebie z Adamem, choć wiedział, że w każdej kategorii z nim przegrywa. W końcu dał spokój. Przy niemym zaproszeniu niebieskich oczu do windy zawahał się chwilę, przypominając sobie określenie, jakim został nazwany przy wyjściu z mieszkania. Pogładził się w skupieniu po brodzie, a potem uśmiechnął i wszedł do metalowej klatki.

- Pretty Kitty... Podoba mi się. Możesz mnie tak nazywać, kochanie. Nie! Baby... Boy. Baby Boy? - Zwrócił się do Lamberta świeżo wymyślonym przezwiskiem, a reakcją był radosny śmiech.

- O, tak. Tak bym się nazywał, gdybym był gwiazdą porno. - Adam zaśmiał się ponownie i odwrócił gwałtownie, by rozczochrać Ratliff'owi włosy. - Ale niech ci będzie. Będę twoim Baby Boy'em, jeśli chcesz. - Zgodził się, kiedy Tommy zaczął porządkować fryzurę. Po chwili poczuł obejmujące go ręce, a potem łaszące się do niego jak kot ciało.

- Ależ jesteś gwiazdą, Adam! - Rzekł ekspresywnie Tommy Joe. - A swoje zdolności w kategorii porno pokażesz mi nieco później. - Oddał mu przelotny całus w policzek, kiedy winda stanęła. Blondyn zdążył uciec nim Lambert złapał go w swoje ramiona. - Baby Boy, kluby czekają! - Ponaglił, ale Adam znów zbył go uśmiechem.

Nawet się nie spodziewasz, co cię czeka. Przeszło przez myśl niebieskookiemu, kiedy siadał za kierownicą swojego Maserati. Kilka minut później jechali już w miejsce, w którym Tommy nigdy wcześniej nie słyszał.

***

To była jedna z ciemnych, ślepych, wąskich ulic, podobna do tych, w których rabują, biją lub gwałcą. Wyróżniał ją tylko jeden szczegół: na jej końcu mienił się neonowy szyld, a wejścia pod nim pilnowało dwóch ochroniarzy, którzy dzielili kolejkę ludzi na gości klubu i odrzutków zbyt pijanych, by wejść.

- To tutaj. - Adam stanął w znacznej odległości od końca kolejki. Ogarnął wzrokiem jej długość, natomiast Tommy połączył ze sobą mrugające jaskrawymi kolorami litery.

- Yoke? Zamierzasz zabrać mnie do... Niewoli? - Tommy wskazał ręką napis i zaśmiał się. Ta nazwa bardzo go bawiła.

- O tak... - Odrzekł Adam z przekonaniem i pociągnął Tommy'ego za sobą nim ten zdążył przeczytać mniejsze litery. Robił to w pośpiechu. Literował, rozróżniając jeden znak co dwa kroki. Poskładał dopisek w całość i wtedy sprzeciwił się.

- Zaraz! Klub dla gejów? Ty chyba oszalałeś!? - Krzyknął i stanął dęba. Zatrzymał też Lamberta. Brunet mocno trzymał jego rękę, ale blondyn zdołał znaleźć siłę, by się wyrwać.

- A co? Boisz się? - Adam zbliżył się tak blisko, że Tommy czuł na sobie jego słodki oddech. Poczuł się obezwładniony, kiedy brunet znów to zrobił – uwiódł go, nawet go nie dotykając. - Pamiętaj, że jesteś tu ze mną. Przy mnie nic ci się nie stanie. - Zapewnił uspokajająco. Kojący ton sprawił, że muzyk zamknął oczy.

Działanie melodyjnego głosu zredukowało wybór do jednej opcji. Tommy wahał się, chociaż wiedział, że Lambert nie odpuści. Jesteś szalony. Jesteś kompletnym świrem, Adam. I chyba właśnie ta cecha intryguje mnie w tobie najbardziej. A przy tym jesteś tak bezczelnie przekonywający. Kiedy otworzył oczy, Adam dostrzegł w nich tajemniczy błysk. Nie wiem, co będzie, gdy przejdę przez te drzwi, ale ufam ci. Chcę tam z tobą iść i bawić się do białego rana... Blondyn ujął dłoń Adama i mocno zaplótł na niej palce. Poczuł nagły przypływ energii i wciągnął głośno powietrze jakby przygotowywał się do czegoś ważnego.

- Chyba zwariowałem... - Mruknął, a głośniej powiedział. - Pokaż mi koniec kolejki. - Przewrócił oczami i uśmiechnął się szczerze. Adam jednak zachował poważną minę.

- Żartujesz sobie ze mnie? - Adam zapytał z niedowierzaniem, ale zaraz uśmiechnął się porozumiewawczo. - Nie pozwolę czekać w kolejce takiemu kociakowi jak ty. - Zaplótł palce na dłoni Ratliffa, ale potem zmienił zdanie i jego ręka zawędrowała na ramię niższego mężczyzny.

Przeszli przez bramkę jak VIP-y. Lambert najwidoczniej znał ochroniarzy, bo przywitał się z nimi jak z kolegami. Wnętrze klubu było ekskluzywne. Ściany upstrzone neonami i brokatem mieniły się w blasku mrugających świateł. Wielka sala zapełniona była tańczącymi imprezowiczami. Mniejszy tłum był na oddzielonych od parkietu kanapach, które znajdowały się na podwyższeniu. Tommy Joe nie zdążył spojrzeć w górę, gdzie na tarasie znajdowały się stoliki – został wciągnięty na parkiet w sam środek tańczących mężczyzn. Kobiet – lesbijek – było tutaj niewiele, za to mężczyźni... Muzyk nie wiedział, że jego płeć potrafi się TAK ruszać. Zdawał sobie sprawę, że Adam potrafi więcej niż tylko bujać się do rytmu, ale to był Adam. Gitarzysta sądził, że jest on wyjątkiem, jeśli chodzi o taniec mężczyzny-nie-tancerza. Najwidoczniej każdy gej to potrafi. Ja jestem hetero i tego nie umiem. Nie potrafię... Wszedł w tłum prowadzony za rękę. Wkrótce Adam się odwrócił i właśnie wtedy didżej puścił spokojniejszą piosenkę – w sam raz dla zakochanych par. Gdy tekściarz usłyszał tę melodię, poczuł się zakłopotany. Mam do tego zatańczyć? Adam jest tylko moim przyjacielem. To chyba trochę nie na miejscu... Pomyślał, ale niebieskooki był innego zdania – pewnie objął ukochanego w pasie i przesunął do siebie. Tommy opadł na jego klatkę piersiową i oparł podbródek na ramieniu bruneta. Nadal czuł się niepewnie, ale poddał się ruchom mężczyzny. Teraz już oboje falowali w rytm romantycznego utworu, a Ratliff odczuł przyjemność. Zaczynało mu się podobać, że znowu są tak blisko, tak bardzo złączeni, zjednoczeni.

Ten utwór okazał się tylko stonowanym wstępem do dzikiej zabawy. Tańczyli i skakali, czując w sobie rytm techno i muzyki klubowej. Przy licznych klasykach nawet śpiewali i wygłupiali się. Zabawa trwała kilka godzin. Wzbogacali ją nie tylko tańcem, ale także rozmaitego typu alkoholami od wódki zaczynając, przez zwykłe piwo, a kończąc na tequili. Tommy zwykle bronił się przed alkoholem, ale tej nocy Adam był w stanie przekonać go do wszystkiego – nawet do tańca na podwyższeniu wokół didżeja. Właśnie tam pokazywali swe umiejętności profesjonalni tancerze (oczywiście odpowiednio ubrani). Przez te kilka godzin Tom zdążył się upić, przyciągnąć uwagę męskiej części gości klubu oraz wdać się w bójkę. Przed niebezpieczeństwami tego typu oraz zaczepkami każdego obcego faceta zawsze skutecznie bronił go Lambert, który, choć także był po kilku głębszych, wciąż zachowywał trzeźwy umysł. Zapewne bawiliby się dalej oszołomieni procentami we krwi, gdyby nie przeszkodziła im wzrastająca suchość w ustach. Musieli ochłonąć. I musieli to zrobić teraz.

To wokalista zaoferował, że pójdzie po napoje. Ratliff z całego serca pragnął pójść z nim, ale ostatecznie wybrał drogę do kanap – była ona o wiele krótsza. I bezpieczniejsza zwłaszcza, że gitarzysta chwiał się na nogach, a przejście przez cały parkiet oznaczało obijanie się o tańczących i zwracanie niechcianej uwagi. Rozłączyli się wtedy: Adam poszedł do baru, by zamówić drinki; Tommy poszukał wolnej kanapy – w żadnym wypadku nie zamierzał czołgać się po schodach na tarasy ze stolikami. Nie w tym stanie.

Adam bacznie rozglądał się, zmierzając w stronę baru. Zwykł tu bywać razem z Drake'em. Wtedy znał tutaj co drugą osobę. Tego wieczora nie spotkał żadnej znajomej twarzy, co z jednej strony go cieszyło, z drugiej zasmucało. Oparł się bokiem o ladę baru, czekając na swoją kolejkę do złożenia zamówienia. Tym razem wzrokiem szukał swojego towarzysza, który udał się odpocząć. Nie odnalazł blond czupryny. Postanowił więc wspiąć się na palce - wtedy udało mu się rozróżnić charakterystyczną fryzurę włosów czesanych na lewy bok, chociaż Tommy Joe zawsze ogarniał je do tyłu. Muzyk szedł w stronę jedynej wolnej kanapy, którą przed chwilą zwolniła grupka osób. Pijanym krokiem przedzierał się przez ludzi, kiedy do Lamberta przemówił dziwnie znajomy głos.

- Co podać? - Zwykły ton w tym miejscu był krzykiem przedzierającym się przez odgłos głośników.

Adam odwrócił się machinalnie i nawet otworzył usta, aby zamówić napoje, ale głos uwiądł mu w gardle, kiedy zobaczył znajomą twarz: bardzo pociągającą choć nie był to jego typ. Brązowe oczy śmiały się do niego, a usta rozchylały się w coraz szerszym uśmiechu.

- Terrance!? - Krzyknął, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Rzucił się na ladę, by móc uściskać kolegę, przyjaciela, kumpla ze szkolnych lat. Terrance Spencer był postacią, od której zaczęła się przygoda Lamberta z teatrem. Poznali się podczas zapisów do szkolnego kółka teatralnego, potem razem dołączyli do miejskiego teatru. Razem uczyli się ról do następnych sztuk i, choć to Adam zawsze zbierał laury, Terrance był najlepszy w rolach tanecznych, gdzie jego jedyną i nieodłączną partnerką zawsze była Brooke.

- Adam! Hej! A... Co ty tu robisz? Przyszedłeś z kimś? - Barman wziął przyjaciela na spytki nim Adam zdołał otrząsnąć się z szoku. Terrance tutaj? W dodatku jako barman? A gdzie się podział ten wiecznie nadpobudliwy aktor, który zawsze robił ze sceny parkiet?

- Przyszedłem z Tommy'm. Pamiętasz go? Był na mojej imprezie pożegnalnej i ostatniej sztuce...

- Ten blondasek? Tak! Kojarzę, ale mówiłeś, że on nie jest gejem, więc...

- Nie, nie. Trochę go wkręciłem i wylądowaliśmy tutaj. Wiesz, to jedyny klub, do którego wpuszczają mnie za free... - Zaśmiał się, kiedy jego rozmówca podparł głowę ręką. Lustrował twarz Lamberta w poszukiwaniu swojego starego przyjaciela, ale poznawał go tylko po znajomym błysku charakterystycznych niebieskich oczu. - A ty? Barman i to w gej-klubie? A co z teatrem? - Piosenkarz wyrwał Spencera z zamyślenia. Tym razem to brunet podparł się o mokry od drinków blat, czekając na odpowiedź.

- Więc... Co tu dużo gadać? Po twoim odejściu grupa przestała się dogadywać. Ja i Sasha pracujemy teraz w nocnych klubach. Za dnia chodzimy na przesłuchania. Chcemy się załapać do jakiegoś zespołu jako tancerze. Ale to Brooke odeszła pierwsza. Wiesz, ona nawet odcięła się od tańca. Całe dnie siedzi w swojej pracowni i szyje, ale to się nie przekłada na ilość zamówień. Chociaż mówi, że jej „firma”... - pokazał palcami znak cudzysłowu dodatkowo wspomagając gest spojrzeniem zwątpienia - dobrze prosperuje, to tak naprawdę to jest jedna wielka ściema.

Terrance opowiadał jak na spowiedzi. Adam słuchał z uwagą. W tym samym momencie myślał o swojej drogiej przyjaciółce, którą wraz z Tommy'm odwiedził przed świętami. Rzeczywiście zastał ją w pracowni, zawaloną górą materiałów, samotną i znużoną. Podczas rozmowy tryskała energią i być może dlatego Lambert nie wyczuł, że coś jest nie tak jak być powinno. Zbyt długo mnie nie było. Zaniedbałam moich przyjaciół. Winę za taki stan rzeczy mógł zrzucić na program, w którym brał udział albo na Tommy'go, któremu poświęcał każdą wolną chwilę, ale nie zrobił tego. Sam poczuł się winny i to sobie obiecał, że musi wszystko naprawić – nie teatr i relacje między aktorami; musi naprawić Brooke.

- Muszę ją odwiedzić. Byłem u niej przed świętami, ale nic nie zauważyłem. - Powiedział znacznie ciszej, jakby zapomniał, w jakim miejscu teraz się znajduje. Terrance nie potrafił czytać z ust, więc zignorował słowa, których nie usłyszał.

- Nie martw się nami. Damy sobie jakoś radę. Teraz najważniejsza jest twoja kariera. My wszyscy cię wspieramy. Przepraszam, że nie pogadamy dłużej, ale muszę wracać do pracy. - Wyjaśnił szybko, z trudem ignorując nawoływania innych klientów. Nie mógł dłużej wyręczać się drugim barmanem. Mimo poczucia obowiązku poczekał jeszcze na zamówienie starego przyjaciela, który po krótkim namyśle zdecydował się na piwo z sokiem dla siebie oraz butelkę wody dla swojego towarzysza. Tommy nie powinien więcej pić. Nie chcę go stąd wynosić. Adam pomyślał z uśmiechem i z takimi napojami udał się w stronę kanap, gdzie miał nadzieję zostać muzyka.

***

Niepewność kryła się w brązowych oczach, które śledziły poszczególnych ludzi tańczących na parkiecie. Dopóki był przy nim Adam, czuł się swobodnie. Teraz ogarniało go wrażenie, że nigdy nie powinien się w takim miejscu znaleźć. Choć zabawa była przednia i doskonale się bawił, odczuwał zagrożenie ze strony tańczących. Jedynym schronieniem wydawała mu się ta kanapa, choć i tutaj nie ukrył się przed uwodzicielskimi, pełnymi pożądania spojrzeniami. Wbił wzrok w czarny blat stolika, oczekując na jednego mężczyznę, którego spojrzenia się nie obawiał. Tylko Adam potrafił napełnić go spokojem i harmonią. Niestety, jego miejsce zajął już ktoś inny.

Tommy Joe skubał opuszki palców, kiedy naprzeciw niego usiadł obcy mężczyzna. Nieproszony gość śmiało spojrzał na gitarzystę i, przesuwając po blacie swojego drinka z jednej ręki do drugiej, obserwował Ratliffa dość długo nim się odezwał.

- Mogę postawić ci drinka? - Spytał uprzejmie, ale Tom nie podniósł wzroku.

- Nie. - Wyrzucił z ust szorstką odmowę. Nadal uparcie zajmował się swoimi paznokciami. Miał nadzieję, że jeśli zignoruje mężczyznę, ten straci zainteresowanie.

- To może colę? - Nieznajomy nie odpuszczał. To zdezorientowało, ale też rozbawiło Ratliffa. Po coś tu przyszedł? W klubie jest pełno ludzi. Musiałeś doczepić się akurat mnie? Nie potrafił dłużej ignorować adoratora. Po prostu podniósł głowę, lekko zamglonym wzrokiem zmierzył nachalnego typa od stóp do głów.

Nieznajomy przyciągał już samym wyglądem. Był blondynem o prostych włosach tak jak Ratliff, ale nie były one krótko przycięte. Usiłował zakryć nimi lekko odstające uszy. Dwudniowy zarost pokrywał podbródek i część policzków. Ciemne włoski okalały wąskie usta; prosty nos i cienkie brwi były ozdobą dla małych czarnych jak węgiel oczu, których spojrzenie potrafiło przeniknąć duszę. Tommy Joe spojrzał w te oczy i momentalnie poczuł się nieswojo.

- Dzięki, ale właśnie na jedną czekam. - Tom spróbował spławić mężczyznę. Położył jedną dłoń na drugiej i spróbował odstraszyć nieznajomego spojrzeniem. Na zamiarze się skończyło bowiem czarne oczy śmiały się do muzyka, a pogodna twarz wprowadzała rozmówcę dobry humor.

- W to nie wątpię, ale chyba istnieje jakiś cień szansy, że wyciągnę cię na parkiet? Może nie jestem przystojniejszy od swojego towarzysza, ale mogę udowodnić, że o wiele lepiej tańczę.

Ty w porównaniu z Adamem? Dobre sobie... Tommy rozejrzał się po sali. Dzięki temu ukrył kpiący uśmiech. Nie odnalazł w tłumie Lamberta, ale wychwycił wzrokiem coś, co właśnie wypełniło cały obraz jego oczu. Wysoki blondyn o dużych czarnych źrenicach i niewiele jaśniejszych tęczówkach podawał mu rękę jak do tańca. Jeden taniec. Tylko jeden taniec. Co sprawia, że chcę z tobą iść? Tommy spojrzał na mężczyznę i podał mu dłoń, myśląc, że będzie tego żałował. Kiedy z małą pomocą podniósł się do pozycji stojącej, zatopił ciekawskie spojrzenie w blondynie o długich włosach, przyjrzał się twarzy, która wydała mu się pociągająca. Smukła szyja emanowała seksem. Aż chciało się jej dotknąć. Wciąż trzymał dłoń, która była duża i silna.

- Jak masz na imię? - Spytał gitarzysta.

- Nazywam się Jason Flowers - Przedstawił się szarmancko, ale Tommy, słysząc jego nazwisko, wybuchnął śmiechem. Kwiatuszku... Jakie śmieszne nazwisko. I urocze zarazem. Kwiatuszku... Haha! Zapomniał, że w stanie, w jakim się znajduje, może łatwo stracić równowagę. Zachwiał się, ale Jason w porę złapał go za biodra. Wykorzystał sytuację, był w pełni objąć Ratliffa w pasie. Tommy w amoku zaplótł ręce na karku mężczyzny.

- Jeden taniec, kwiatuszku. - Rzekł z przekonaniem. - Chociaż w tym stanie mogę nie dotrwać do końca, nic nie obiecuję... - Dopowiedział słodko, starając się zachować choć minimalny dystans od przystojnej twarzy.

- Jestem w stanie zaryzykować. - Odparł Jason i stanowczo poprowadził muzyka na parkiet. Był tylko niewiele wyższy od tekściarza, dorównywał mu wagą. To stabilność umysłu nie zamroczonego trunkami pozwoliła mu zdominować Toma w tańcu.

Była to wyuzdana gra, w której Jason kokietował swą zdobycz każdym ruchem. Był coraz odważniejszy, a Tommy coraz bardziej zadowolony z niespodziewanej adoracji. W pewnej chwili Flowers zniknął mu sprzed oczu tylko po to, by znaleźć się za nim i przybić jego tyłek do swojego krocza – by ocierali się o siebie w takt muzyki. Tommy Joe był zbyt zamroczony, żeby wiedzieć, co właśnie robi. Z uśmiechem oddawał się w tańcu temu przystojnemu mężczyźnie. Z zadowoleniem odchylił głowę w bok, kiedy wyczuł ciepły oddech, a potem gorące usta na swojej szyi. Te gesty podniecały go, wprawiały ciało w nieznośne wibracje. Przyległ do Flowersa całym ciałem, a ręce dotychczas obejmujące go w pasie zsunęły się na dół. Tommy przez swoje obcisłe spodnie wyczuwał dłonie niebezpiecznie zbliżające się do jego krocza. Wtedy w drobnym ciele odezwała się panika. Przypomniał się strach, który dotychczas był uśpiony przez Adama. Obce ręce jednak nie dotarły do wrażliwego miejsca, które już zaczęło pulsować w rytm serca. Zamiast tego gwałtownie obróciły muzyka o 180 stopni. Blond głowę wypełnił widok Jasona. Wypełnił tylko na chwilę, gdyż mężczyzna natychmiast przysunął się do muzyka i krzyknął do ucha jeden rozkaz.

- Chodź ze mną! - Ujął Ratliffa za dłoń, a czarne oczy zachęciły do ruchu.

Gdzie idziemy? Ja nie chcę! A Adam? On już pewnie na mnie czeka. Szuka mnie. Adam... Tommy z lękiem rozejrzał się wokół. Nigdzie nie spostrzegł swojego przyjaciela, na którego tak długo czekał na kanapie. Rozglądał się jeszcze, prowadzony za rękę. Obawiał się, że Jason prowadzi go do wyjścia z klubu, jednocześnie próbował uspokajać się myślą, że Flowers na pewno chce tylko pogadać, że chcę go poznać. Tommy szedł w jedną stronę, a głowę odwracał w drugą, cały czas przeszukując tłum, by odnaleźć znajomą twarz. Nagle zgubił także cały tłum tańczących. Wszedł do jakiegoś tunelu, który znaczyły tylko niebieskie neony. To pewnie droga do łazienek. Cholera, czemu tu jest tak ciemno?! Spoglądał teraz przed siebie. Dobrze widział tylko postać Jasona. Inne sylwetki natomiast jedynie majaczyły w oddali. Osoby, które wypatrywał, znajdowały się w dziwnych pozach; łączyły się w pary lub w trójki; albo stały bardzo blisko siebie albo jedna stała, a druga klęczała przy niej; jeszcze inne osoby siedziały na jakichś kanapach czy fotelach, a na nich znajdowały się kolejne postaci kołyszące się i dziwnie drgające. Joe rozglądał się. Szeroko otwartymi oczami próbował wyłapać więcej szczegółów, ale to nie obrazy niepokoiły go najbardziej. To stłumiony dźwięk wstrząsał jego ciałem i umysłem. Wzrastał jego niepokój. Wzrastało też podniecenie. Tym, co słyszał, były jęki i westchnienia. Czasami nawet krzyki przeplatające się nawzajem. Szedł coraz wolniej i wolniej. Korytarz się skończył, a widok, który zarejestrowały brązowe oczy, przechodził ludzkie wyobrażenie. Nagle niewysoki blondyn i jego nowy towarzysz znaleźli się w pomieszczeniu pełnym rozebranych do połowy lub całkiem nagich ciał, które bynajmniej przyszły tutaj tańczyć. Tommy w niemym szoku wyszarpnął rękę z delikatnego, ale mocnego uścisku Jasona. Spojrzeli na siebie jeden z niedowierzaniem, drugi z jawnym podnieceniem. Tommy wiedział jedno: to nie była droga do wyjścia, ani do łazienki. Strach odbił się w jego oczach. Strach, który znał i który miał już nigdy nie powrócić, sprawił, że nie mógł ruszyć się z miejsca. Adam, gdzie jesteś...

***

Z wielkim trudem Adam przedzierał się przez parkiet. Z kuflem piwa wysoko nad głową i butelką wody na wysokości uda brnął w stronę kanap. Na jednej z nich czekał na niego Tommy. Lambert szczęśliwie zszedł z parkietu i postawił jedną, a potem drugą stopę na podwyższeniu. Gdzie on jest? Siedział gdzieś tutaj. Na pewno... Sprawdzał jeden boks po drugim, ale każdy zajmowali obcy ludzie. Doszedł do ostatniego i nadzieja na odszukanie Ratliffa wielokrotnie zmalała. Tommy... Nie powinienem cię zostawiać. Nie powinienem w ogóle spuszczać cię z oczu. Teraz rozumiem, dlaczego wystrzegasz się alkoholu. Lambert obawiał się, że nie odnajdzie muzyka. Odwrócił się w stronę tłumu i postarał się ponownie odnaleźć gitarzystę. Że też musiałem spotkać tu Terry'ego. Spóźniłem się. Zbyt długo na mnie czekałeś i zniknąłeś. Tommy, gdzie jesteś... Miał zamiar wyciągnąć telefon i zadzwonić, kiedy na parkiecie mignęła mu blond czupryna. Jedna, a potem druga. Pomyślał, że to alkohol dwoi mu obrazy w głowie, ale wrócił wzrokiem do tego punktu. W tłumie rzeczywiście dostrzegł dwóch blondynów, którzy udawali się w stronę tarasu. Jeden mężczyzna prowadził drugiego przez tłum i patrzył naprzód. Adam go nie rozpoznał, ale w drugim chłopaku, który patrzył za siebie jakby czegoś poszukiwał, wokalista od razu dostrzegł swojego przyjaciela – człowieka, którego kochał i o którego w tej chwili bardzo się martwił. Brunetowi zabłysły oczy. Upił łyk swojego drinka, który następnie odstawił na wolny blat. Z sama butelką wody postanowił przedrzeć się przez tłum. Za wszelką cenę musiał dogonić Ratliffa. Z kimkolwiek był, gdziekolwiek szedł – to z Adamem Tommy Joe miał spędzić tę noc, która jeszcze się nie skończyła. Dogonię cię i znowu będziemy razem. Jesteś tylko mój. Nie pozwolę nikomu ciebie zabrać. Piosenkarz śledził wzrokiem parę, starając się spuścić mężczyzn z oczu. Blondyn doszedł na kraniec parkietu, ale nie wszedł na schody prowadzące do tarasu. Zniknął w wejściu do czarnej otchłani, która oznaczona była tylko jaskrawo-niebieskimi paskami neonów.

Adam spostrzegł ten ruch, wtedy serce zaczęło mu walić jak młotem. Nie tego się spodziewał. W najczarniejszych snach nie miał takiej wizji. Tommy przekroczył właśnie próg pomieszczenia, w którym Adam był tylko raz i do którego przyrzekł sobie nigdy więcej nie wracać. Miejsce to nosiło nazwę „Darkroom”, a odgrywała się tam impreza, którą można było określić tylko dwoma epitetami: seksualna, niebezpieczna. Nadszedł czas, by złamać daną sobie obietnicę. Muszę tam dotrzeć nim zrobisz coś głupiego. Adam nie myślał. Rzucił się w stronę niebieskiego tunelu, brutalnie rozpychając łokciami tańczących. Z lękiem wyobraził sobie, co się stanie, jeśli nie zdąży na czas. Te obrazy tylko zwiększały jego gniew, upór i chęć dotarcia do Ratliffa nim dotrze do niego ten drugi.

----------------------
*yoke - ang. jarzmo, niewola

KOSTKI GITAROWE NA ŚCIANIE CZARNO-CZERWONEGO POKOJU TOMMY'EGO
(CZYLI SYPIALNI ADAMA)
1. Jakie słowa były wyryte na kostkach znalezionych przez Adama w nocnej szafce oraz tych, które zerwał ze ściany?
2. Jak myślisz: w jakim celu Adam, a wcześniej Tommy, zrywali ze ścian kostki gitarowe?