Jestem!
Przepraszam, że tak późno dzisiaj, ale jestem tak zajęta przez
całe 7 dni, że nie mam czasu przepisywać odcinków. Jest u mnie
trochę zawirowań: muszę ogarnąć żniwa, jutrzejszą osiemnastkę
kuzynki i codzienne 9 godzin pracy u ogrodnika. Trochę tego jest,
nie? W dodatku pierwszy raz mam tipsy na paznokciach – koszmarnie
się pisze na kompie w tych plastikach ;/. To jak już wiecie, co u
mnie, to jak zwykle dziękuję za komentarze (3, ale są – nie
wybrzydzam) i cierpliwość.
Marona
– co to jest Mizoginii?
Do
lektury – zapraszam serdecznie :)
Marzenie
-
Adasiu, popraw jeszcze z Brooke te wazony z kwiatami. - Rzuciła
scenarzystka intensywnie gestykulując rękami w celu instrukcji.
-
Oczywiście, panno Williams. - Zgodził się i razem z koleżanką
wszedł na scenę. Choć dyrektor teatru jeszcze o tym nie wiedział,
miał to być ostatni występ mężczyzny. Cierpliwie poprawiał
kwiaty zamknięty we własnym świecie. Koleżanka obserwowała go ze
skupieniem.
-
Szkoda, że odchodzisz. - Rzuciła, przesuwając ogromny wazon. -
Wszyscy mówią, że to przez Erica. To prawda?
-
Przez Erica? A czemu niby miałbym odejść przez niego? - Zdziwił
się Adam próbując wyprostować wygięte dekoracje.
-
Wiesz, ostatnio się dosyć ostro posprzeczaliście. - Rzekła cicho.
-
To była tylko krótka wymiana zdań. - Rzekł rozkojarzony, patrząc
na różowy żywy ozdobnik.
-
Więc dlaczego?
-
Po prostu. Nadszedł taki moment w moim życiu, w którym muszę
zdecydować, którą drogą chcę iść i kim zostać w przyszłości.
Aktorstwo przestało pokrywać się z moimi marzeniami.
-
Co zamierzasz, jak odejdziesz? - Spytała ciekawie. Szatynka była
dziś w dobrym humorze, a w jej głosie jak zwykle było słychać
dociekliwość.
-
Powiem ci, ale to jest sekret. - Rzekł z cwanym uśmieszkiem. - W
środę byłem na castingu do Idola i przeszedłem do następnego
etapu. - Wstał. Nie mógł powstrzymać uśmiechu, kiedy zobaczył,
że Brooke wygląda, jakby zobaczyła ufo. - Zamknij usta, głupio
wyglądasz, kochana. - Podał dziewczynie rękę, by pomóc jej
wstać.
-
To jest sekret, tak? - Rzekła kpiąco. - Trzeba było go nie mówić
największej plotkarze w mieście. - Uśmiechnęła się i pobiegła
za kulisy. - Chłopaki! Mam newsa! - Dało się słyszeć jej radosny
okrzyk.
No
to mam przegwizdane do końca dnia. Zszedł ze sceny i skierował
się w stronę wyjścia z klimatyzowanej sali. Kiedy mijał
scenarzystkę, uśmiechnął się do niej życzliwie. Odwzajemniła
gest i wróciła do rozmowy z suflerem, który przyszedł dopracować
ostatnie kwestie scenariusza. Adam wszedł na korytarz. Po przejściu
kilku kroków znalazł się przed drzwiami gabinetu dyrektora teatru.
Zapukał cicho i wszedł ostrożnie po usłyszeniu przyzwolenia.
Dyrektor siedział w dużym skórzanym fotelu za swoim biurkiem i
przeglądał dokumenty.
-
Dzień dobry, panie dyrektorze. Ja tylko na chwilę.
-
Adam! Co cię do mnie sprowadza tuż przed premierą? - Wstał, by
uścisnąć jego dłoń. Po chwili oboje usiedli.
-
Jeśli mogę, chciałbym odebrać swoje wynagrodzenie zaraz po
dzisiejszej premierze, a nie jak zwykle pod koniec tygodnia.
-
A to dlaczego, chłopcze? - Podstarzały mężczyzna spojrzał
podejrzliwie, zdejmując swoje okulary na koniec nosa.
-
Dzisiejszy występ jest ostatnim z serii Wicked. Na nim chciałbym
zakończyć swoją pracę w teatrze. - Wytłumaczył najuprzejmiej,
jak potrafił, patrząc w bystre oczy.
Dyrektor
zdjął okulary i zaczął je czyścić szmatką wyjętą z etui.
Mruczał chwilę, pogrążony w myślach i bardzo spokojnie
powiedział:
-
Spodziewałem się tego, chłopcze. Ostatnio, kiedy obserwowałem cię
na próbach, byłeś bardzo rozkojarzony. - Powiedział. Skończył
czyścić szkła, po czym ponownie założył je na nos. Przeplótł
palce obu rąk na blacie biurka i spojrzał bacznie na aktora. -
Oczywiście, nie mogę cię tu trzymać w nieskończoność, ale
musisz wiedzieć, że takich talentów, jak ty, nie spotyka się
codziennie. A ja jestem bardzo dumny, że mogłem twój diament
oszlifować i bardzo mi szkoda, że muszę wypuścić go z rąk. -
Mówił monotonnie, ale bardzo mądrze i rzeczowo. Adam słuchał go
z uwagą, trzymając ręce ułożone na kolanach. - Drogi chłopcze,
wiedz, że nie ważne, jaką drogę wybierzesz, zawsze jest dla
ciebie miejsce w moim teatrze. - Spojrzał na zegarek – zbliżała
się siódma. - A teraz idź na scenę i zagraj najlepiej jak
potrafisz. Po spektaklu będę czekał na ciebie z wypowiedzeniem i
zapłatą, dobrze? - Uśmiechnął się lekko, wstając, a Adam
pokiwał głową. Obszedł mebel i podszedł do aktora, który także
podniósł się do pozycji stojącej. Otworzył drzwi, a Lambert
opuścił gabinet.
-
Powodzenia, chłopcze. - Odprowadził go do wejścia na salę.
-
Dziękuję, panie dyrektorze. - Rzekł jeszcze brunet i oddalił się
w stronę sceny.
***
Tommy
nie wiedział, czy jest bardziej zszokowany, czy zdezorientowany. Po
obejrzeniu spektaklu nadal nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył.
Najchętniej cofnąłby czas i obejrzał całe przedstawienie jeszcze
raz. Ostatni widzowie opuszczali salę, a on ciągle siedział wbity
w fotel, nie mogąc opanować emocji. To było
niesamowite. On był... Niesamowity! Muszę iść jeszcze za kulisy.
Muszę wstać... Powoli podniósł się,
odpychając się łokciami od oparć. Skierował się w stronę
schodów na scenę, a kiedy stanął na jej deskach, wpatrzył się w
puste fotele. Musi czuć się wspaniale, kiedy
występuje. Chciałbym kiedyś wystąpić przed tak ogromną
publicznością... Stojąc na deskach,
rozglądał się po sali. W rogu podestu zauważył drzwi, na których
widniała tabliczka z napisem KULISY. Ratliff,
ogarnij się. Tylko spokojnie... Nacisnął
klamkę i wszedł na korytarz. Panował tam gwar jak w ulu. W myślach
przeklinał swój niski wzrost, gdyż w tłumie nie mógł zauważyć
poszukiwanej osoby. Nagle poczuł, że traci grunt pod nogami.
Został popchnięty tak mocno, że upadł na podłogę. Sprawczynią
wypadku okazała się zielonooka szatynka.
-
Och, przepraszam! Nic ci się nie stało? - Kucnęła przy nim i
patrzyła ze strachem, który następnie przerodził się w
zakłopotanie.
Blondyn
szybko się ocknął. Spróbował wstać z pomocą dziewczyny.
Podnosząc się do pozycji pionowej, poczuł silny ból w prawym
boku. Złapał się za to miejsce i odetchnął z trudem.
-
Dziewczyno, masz cios! - Powiedział z trudem i spojrzał na kobietę.
Rozpoznał w niej postać Florence – bohaterki epizodycznej z
Wicked. Na pierwszy rzut oka wydawała się sympatyczna.
-
Bardzo przepraszam. Nie zauważyłam cię. Chyba nawet patrzyłam w
inną stronę. - Rzekła rozkojarzona wpatrując się w podłogę. Po
chwili spojrzała na blondyna – uśmiechał się, a w jego oczach
widać było rozbawienie wywołane zachowaniem nieznajomej. - Mogę
coś dla ciebie zrobić w ramach przeprosin? - Spytała zmartwiona
bólem, jaki sprawiła chłopakowi.
-
Właściwie... - Wyprostował się, co złagodziło ból. - Szukam
pewnej osoby. Nazywa się Adam Lambert.
Dziewczyna
rozpromieniła się. Nowy chłopak? Mówił, że nie szuka nowej
sympatii... Ciekawość zżerała ją do tego stopnia, że nie
mogła oprzeć się zdobyciu informacji, kim jest tajemniczy
mężczyzna.
-
A ty jesteś jego...? - Rzekła, gestykulując. Chciała dowiedzieć
się jak najwięcej.
-
Przyjacielem. A właściwie bliskim kolegą. Jestem Tommy Joe
Ratliff. - Uśmiechnął się lekko. - A ty to?
-
Brooke. - Rzuciła zamyślona. - Brooke Wendle. Jestem jego koleżanką
z teatru. I wiem, gdzie jest! Zaprowadzę cię do niego, jeśli
chcesz.
-
Byłbym bardzo wdzięczny. - Odpowiedział uradowany, że w końcu
odnajdzie bruneta. Miał nadzieję, że Brooke szybko wyprowadzi go z
tego głośnego korytarza.
-
Jest w garderobie. Miał tylu gości po występie, że nie zdążył
się przebrać. Nie dziwię się – w końcu to jego ostatni występ.
-
Ostatni? Dlaczego? Był... Genialny! Pierwszy raz widziałem kogoś
tak doskonale wczuwającego się w rolę.
-
Podobał ci się? - Spojrzała z ukosa Wendle. Czuła, że ten
chłopak nie jest tylko kolegą jej przyjaciela, ale kimś więcej.
-
Bardzo. Jest naprawdę dobrym aktorem. Poprawka: jest fantastycznym
aktorem. - Powiedział z entuzjazmem podkreślając przymiotniki.
Nigdy nie zdarzyło mu się odczuć tylu pozytywnych emocji z powodu
jednego człowieka.
Stanęli
przy drzwiach. Brooke jednak zawahała się przed wejściem. Jeśli
jest nagi, to bomba. Dziewczyna wyglądała na podekscytowaną.
Bardzo chciała zobaczyć reakcję dopiero co poznanego blondyna na
widok, jaki ujrzy za chwilę. Umiała wyczytać wiele nie tylko z
mimiki twarzy, ale i gestów, doboru słów – była to bardzo
przydatna umiejętność, kiedy jeszcze studiowała psychologię.
-
Wejdź pierwszy. Nie musisz pukać. - Powiedziała, a kiedy nacisnął
klamkę, niemal wepchnęła go do garderoby, w której znajdował się
tylko Adam.
Kiedy
Tommy znalazł się w pomieszczeniu, w jego oczy od razu rzuciły się
nagie plecy Lamberta oraz tył jego głowy z krótko przystrzyżonymi
włosami na karku. Aktor właśnie zapinał spodnie. Zirytowany
odwrócił się, by zobaczyć, kto mu znowu przeszkadza. Widok, jaki
ujrzał, bardzo go zdziwił.
-
Cześć... Adam. - Rzekł zszokowany Ratliff, kiedy zobaczył twarz
przyjaciela oraz jego nagą klatkę piersiową. Zaledwie parę sekund
wystarczyło na zarejestrowanie wszystkich szczegółów: lekko
zarysowane mięśnie brzucha; proste boki; piegowaty tors z ledwo
widocznymi jasnymi włoskami; małe sutki, które teraz były
skurczone zapewne przez chłód z korytarza; opalone ramiona i długa
szyja – ciemniejsze niż klatka piersiowa i plecy, a każdy
fragment ciała obsypany mnóstwem piegów.
Brooke
wpatrywała się w kolegę jak w obrazek, opierając głowę o ramię
Tommy'ego. Zauważyła, że policzki Adama są całe w rumieńcach.
-
Witaj, Tommy. - Adam wyszczerzył zęby. Poczuł się trochę
zawstydzony, więc szybko włożył koszulę. Teraz musiał się
jeszcze pomęczyć z guzikami. - Widzę, że poznałeś już Brooke –
moją najdroższą przyjaciółkę, która tylko czeka, by pokazać
całemu światu jaki to ja jestem piękny. - Powiedział z nutą
irytacji i ironii. Tą wypowiedzią wywołał jednak jedynie uśmiechy
na twarzach nieproszonych gości.
-
Wpadłam na twojego „przyjaciela” - Wyszła zza Tommy'ego i
pokazała gestem cudzysłów, kiedy wymówiła ostatnie słowo. -
przypadkiem i przy okazji przyładowałam mu łokciem w żebra. -
Zaśmiała się. - Jeszcze raz cię przepraszam, Tommy. - Rzekła ze
skruchą i rozsiadła się na kanapie. Adama rozbawiła opowieść
koleżanki, lecz jej nie skomentował. Bardziej interesowała go
druga osoba, która znajdowała się w pokoju.
-
A jak ci się podobał musical? - Spytał, kiedy zapiął ostatni
guzik.
-
Ciągle jestem w szoku. - Tommy poczuł się nieco swobodniej i oparł
o blat przy lustrze. - Grałeś jak zawodowiec.
-
Dzięki. - Adam ukazał rząd białych zębów. Wziął do rąk
czarną torbę i zaczął pakować swoje rzeczy. - Idziemy gdzieś
czy chcesz tu zostać? Chyba, że wpadłeś tylko...
-
Zaraz! Ty nigdzie nie idziesz! - Zawołała oburzona Brooke. - Musisz
tu zostać.
-
A to niby dlaczego? - Wyrzekli jednocześnie Adam i Tommy. Kiedy to
zauważyli, spojrzeli na siebie i wybuchnęli śmiechem, przez co
szatynka musiała czekać, aż się uspokoją.
-
A impreza pożegnalna? Kochany! Nie wypuścimy cię z trzeźwą głową
do domu, o nie! - Rzekła stanowczo. - Wszyscy idą dziś do „Mad
Island” na imprezę, której główną atrakcją będziesz ty.
Trzeba cię jakoś pożegnać zanim wyruszysz w daleki świat... -
Rzekła pokazując ręką drogę do gwiazd.
-
Brooke, mogę cię na słówko? Poczekasz tutaj chwilę, Tommy,
dobrze? - Położył rękę na ramieniu Ratliffa, a drugą złapał
za nadgarstek aktorki i pociągnął ją w stronę wyjścia. Zamknął
muzyka w garderobie, kiedy znalazł się z dziewczyną w głośnym
holu. - Nie wiem, jak to zrobisz, ale Tommy ma się o Idolu nie
dowiedzieć, rozumiesz? - Powiedział ostro, grożąc jej palcem. -
Wystarczy, że cały teatr już o tym wie, co i tak jest dla mnie
dużym... - Zastanowił się chwilę szukając słowa. - Obciążeniem.
-
No dobra! Dobra. - Uspokoiła go gestem dłoni. - Ale musisz mi o
czymś powiedzieć.
-
Słucham? - Rzekł zdezorientowany.
-
Czy on... Jest albo będzie twoim chłopakiem? Jest taki uroczy i...
Ma taki seksowny głos. - Powiedziała z rozmarzeniem.
-
Poznaliśmy się niedawno. Nie jest moim chłopakiem. Nawet nie wie o
mojej orientacji. Brooke, niech tak zostanie. Nie chcę, żeby ode
mnie uciekł, zależy mi na nim. - Spojrzał proszącym wzrokiem, po
czym zmarszczył brwi. - A ty nie waż się go tykać, jasne? -
Rozkazał z łobuzerskim uśmieszkiem. Potem jego twarz wygięła się
w grymasie, który wyrażał zniechęcenie. - Muszę iść na tę
imprezę? O której ona w ogóle jest?
-
O dziesiątej. Musisz przyjść. Bez ciebie nie będzie zabawy. - Tym
razem jej mina wyrażała prośbę, wyszczerzyła zęby. - A. I
możesz zabrać swojego blondyna. - Rzekła i odwróciła się do
niego plecami. Po chwili zniknęła w tłumie.
Adam
poczuł się bezradny. Jeśli się nie pojawię, to albo mnie tam
wołami zaciągną, albo zabiją. Z ponurą miną wszedł
ponownie do pokoju. Tommy stał do niego tyłem i wpatrywał się w
obraz, myśląc nad czymś intensywnie. Z natłoku myśli wyrwał go
delikatny dotyk dłoni na jego ramieniu. Odwrócił się jakby w
zwolnionym tempie.
-
Koledzy z teatru organizują dla mnie imprezę pożegnalną. O
dziesiątej w „Mad Island”. Chciałbym, żebyś poszedł ze mną.
- Aktor patrzył na niego ze skupieniem, lecz muzyk spuścił wzrok.
Poczuł się zmęczony.
-
Nie wiem. Przecież i tak nikogo tam nie znam. - Włożył ręce w
kieszenie dżinsów i zaczął nerwowo poruszać butem. - Zepsułbym
wam tylko tę imprezę.
Niebieskooki
położył rękę na jego ramieniu, a drugą złapał za jego
podbródek i podniósł głowę tak, że ich spojrzenia się
spotkały.
-
Bardzo mi na tym zależy. - Powiedział poważnie, jednak Tommy wciąż
się wahał. - Proszę... - Zrobił minę zranionego psa – to
zawsze działało, kiedy o coś prosił.
-
Och, no dobrze. - Spojrzał na zegarek. - W sumie mogę wpaść... Na
chwilę.
Adam
ucieszył się. Radość wlała się w jego organizm tak szybko, że
nawet nie zauważył, jak w niekontrolowanym geście przytulił
blondyna, czego ten się nie spodziewał. Tommy zamarł w bezruchu, a
widząc, że mężczyzna trochę za długo się do niego lepi,
poklepał lekko jego plecy.
-
Uhmm, przepraszam. - Adam szybko odsunął się od gitarzysty, jego
twarz przybrała barwę purpury. Lambert,
palnij się w ten głupi łeb! Wziął torbę,
próbując opanować emocje. Pragnął teraz zapaść się pod ziemię
albo chociaż schować się gdzieś, gdzie nikt by go nie znalazł. -
To... Idziemy? Muszę jeszcze tylko wpaść do dyrektora Perry'ego
podpisać wymówienie.
***
Adam
i Tommy skierowali się ku wyjściu. Kiedy wyszli na świeże
powietrze, poczuli się o wiele lepiej niż w dusznych
pomieszczeniach teatru Artman. Skierowali się w stronę parkingu.
Był tam zaparkowany samochód Adama, którym zdecydowali się jechać
do klubu.
-
Cholera, znowu nie będę mógł pić, bo prowadzę. To szczęście w
nieszczęściu wszystkich kierowców. - Mruknął, mijając kolejne
samochody.
-
Mogę poprowadzić za ciebie. Zawiózłbym cię do domu, a potem
wziął taksówkę. Musisz mi tylko podać adres.
-
Naprawdę zrobisz to dla mnie? Byłoby wspaniale! - Ucieszył się
Lambert.
-
Nie ma problemu. I tak nie tykam alkoholu. Mogę wsiąść za
kółko... - Kiedy Adam zatrzymał się przy odpowiednim samochodzie,
Tommy stanął jak zamurowany. Zobaczył przed sobą białe sportowe
auto z odkrytym dachem. Gdyby był wierzący, prawie by się
przeżegnał, kiedy zobaczył, że brunet zamierza wsiąść do auta.
- Zaraz, zaraz. Maserati GranCabrio? To jakiś żart?
Adam
wrzucił czarną torbę na tylne siedzenie. Obejrzał się na
blondyna. - Nie, dlaczego?
-
Masz dzianych rodziców czy pracujesz jako galerianka? - Tommy wsiadł
do auta. Czarne skórzane fotele były bardzo wygodne. Spojrzał na
Adama, który roześmiał się z powodu trafionego żartu.
-
To pierwsze. Mój ojciec jest dyrektorem Novotel Wirelles, mama
projektantką wnętrz. Kupili mi go na moje dwudzieste urodziny.
Bardzo mi się podoba, ale niestety bardzo często się psuje. Nie
polecam kupna. - Powiedział wesoło i przekręcił klucz w stacyjce.
Silnik zawarczał cicho i po chwili znaleźli się na ruchliwej jak
na tę porę drodze.
-
Nie przestajesz mnie zaskakiwać, panie idealny. - Muzyk skrzyżował
ręce na klatce piersiowej. - Gitara z autografem Hendrixa,
aktorstwo, samochód za co najmniej pięć milionów. Co będzie
następne? Willa na obrzeżach miasta? - Wyliczał na palcach i
zerknął na przyjaciela – na jego obliczu ciągle widniał
szeroki, radosny uśmiech. - A najciekawsze jest to, że i tak nie
dowiedziałam się o tobie nic ponadto, że jesteś sobie bogatym
Adamem Lambertem, który dla kaprysu rzuca coś, w czym jest naprawdę
dobry.
-
Przykro mi, że tak mnie osądzasz. - Uśmiech zniknął z twarzy
bruneta. Ze smutkiem wpatrywał się w sygnalizację świetlną i
oczekiwał na zielone światło.
-
Przepraszam, ale nie potrafię myśleć inaczej. - Powiedział trochę
za głośno, postanowił więc przyciszyć głos. - Jesteś naprawdę
wspaniałym przyjacielem, ale pojawienie się ciebie w moim życiu
mogę porównać do spotkania z zielonymi ufoludkami, które, nie
wiadomo, czy mają dobre, czy złe zamiary.
Adam
spojrzał na niego tajemniczo. Nazwał mnie... Przyjacielem...
Rozmyślał nad tym chwilę, przez co nie zorientował się, że
słup sygnalizacyjny rozświetlił się kolorem nadziei – takową
miał właśnie Adam. Miał nadzieję, że kłótnia z tym drobnym
blondwłosym chłopakiem zakończy się happy endem. Kierowcy za nimi
zaczęli naciskać na klaksony, przez co Lambert zbyt szybko puścił
sprzęgło. Auto zaryczało niebezpiecznie, lecz kierowca w ułamku
sekundy naprawił swój błąd i opuścił pechowe skrzyżowanie.
Kilka minut później parkował już swe auto na placu należącym do
klubu „Mad Island”. Silnik został zgaszony. Tommy jak
najszybciej chciał wysiąść. Sięgnął za rączkę od otwierania
drzwi, lecz Adam zatrzymał go, łapiąc za dłoń.
-
Tommy, poczekaj. - Lambert spojrzał na niego poważnie. Kiedy
czekoladowe tęczówki obrzuciły go złowrogim spojrzeniem, poczuł
się zakłopotany, lecz nie cofnął ręki. - Przepraszam. - To słowo
zawsze z trudem przechodziło przez jego gardło, ale musiał to
zrobić. Chciał odzyskać zaufanie blondyna za wszelką cenę.
-
Za co? - Spytał poważnie Tommy, spoglądając na kierownicę. Nie
mógł dopuścić do konfrontacji z niebieskimi oczami. Bał się, że
i tym razem przegra z błękitem tajemniczego oceanu, który krył
się w oczach jego towarzysza.
-
Za to, że nic ci o sobie nie powiedziałem. Za to, że nic o mnie
nie wiesz i dlatego określasz mnie w ten sposób. - Ciągle kurczowo
trzymał obiema rękami jego dłoń jakby bał się, że muzyk zaraz
zniknie i nigdy nie wróci. Próbował nawiązać kontakt wzrokowy z
Ratliff'em, ale ten mu na to nie pozwalał. - Posłuchaj, obiecuję
ci, że jeśli tylko mi na to pozwolisz, opowiem ci o sobie wszystko,
co tylko chcesz.
Tym
razem Tommy Joe nie mógł się powstrzymać. Spojrzał w oczy Adama
trzeźwym wzrokiem. Wpatrywał się w nie bardzo długo, jakby w nich
zatonął. Są takie piękne... Kiedy Lambert się uśmiechnął,
jego oczy zaczęły się błyszczeć. Tommy patrzył na niego
nieprzerwanie – oczy, brwi, policzki, nos... Usta – to na nich
zatrzymał swój wzrok najdłużej. Pełne wargi były lekko
zaróżowione, wydawały mu się idealne. Nie wiedział, czy
wyobraźnia spłatała mu figiel, czy naprawdę zobaczył, jak
wymawiają jego imię.
-
Tommy? - Adam ścisnął jego rękę trochę mocniej niż zamierzał,
przez co chłopak wrócił do rzeczywistości. Tommy kiwnął lekko
głową w geście niezrozumienia. - Słyszysz mnie? Wyglądałeś,
jakbyś się wyłączył. - Zmarszczył brwi, a Tommy się
zarumienił. Dziękował w myślach każdej świętej istocie we
Wszechświecie, że jest już noc i jego przyjaciel nie może
zobaczyć różowego odcienia na jego twarzy.
-
Przepraszam, zamyśliłem się. - Złapał się za głowę i przetarł
spocone czoło. - Chyba nie za dobrze się dzisiaj czuję.
-
Ale... Już jesteśmy pod klubem, więc...
-
Nie, jest dobrze. Pewnie za chwilę mi przejdzie. - Zamrugał
dwukrotnie i spojrzał w przednią szybę. - A wracając do naszej
rozmowy... Koniecznie musisz mi powiedzieć o sobie wszystko, co
wiedzieć powinienem, okey? - Adam pokiwał szybko głową, a ten
kontynuował. - Ale nie dzisiaj. Dzisiaj nurtuje mnie tylko jedno
pytanie dotyczące twojej osoby. - Wskazał na niego palcem i spuścił
na chwilę wzrok na swoją drugą dłoń. Ciągle spoczywała ona w
dłoniach Adama, stykając się z jego przyjemnym dotykiem.
-
Słucham? - Rzekł Adam, a Tommy podniósł głowę.
-
Dlaczego, do cholery, zrywasz z teatrem, skoro tak idealnie się w
nim odnajdujesz? Pasujesz do sceny jak dwie połówki tego samego
jabłka. - Rzekł z niedowierzaniem, w jego barytonie słychać buło
pretensję.
-
Owszem. Mam pojęcie o tym, że pasuję do sceny. - Nastąpiła
krótka cisza. Zaśmiał się. - Czuję, że jestem stworzony do
występowania na jej deskach. - Powiedział z rozmarzeniem, patrząc
w dal poza ramię blondyna. - Odszedłem z teatru, bo w moich
marzeniach i wszystkich wyobrażeniach ta scena jest trochę inna. -
Mówiąc to spojrzał na swoje ręce, które nieświadomie zaczęły
rysować kontury różnych kształtów na wierzchniej stronie dłoni
jego przyjaciela.
Tommy
odwrócił role i teraz on dzierżył dłoń Adama. Ścisnął ją
mocno próbując zwrócić jego uwagę na swoją twarz. Kiedy udało
mu się osiągnąć ten cel, puścił ją.
-
Opowiedz mi.
-
O czym? - Adam wcisnął przycisk zamykania dachu. Obserwował, jak
czynność jest wykonywana.
-
O twoich marzeniach. Jaka scena jest w twoich wyobrażeniach?
-
Nie powiem ci. Uznasz mnie za świra! - Rzekł z rozbawieniem.
-
Powiedz. Chyba już nic mnie nie zdziwi. - Kiedy dach się zamknął,
założył ręce na kark i przechylił głowę. Jego długie kosmyki
opadły na twarz, a on zmienił pozycję na pół-leżącą.
-
No dobra. Tyko się ze mnie nie śmiej. - Rzucił aktor i zbliżył
się do blondyna. Dzieliło ich teraz zaledwie trzydzieści
centymetrów. - W moich marzeniach... - Wyciągnął rękę i zaczął
odgarniać blond kosmyki z twarzy Tommy'ego. Blondyn uważnie
obserwował jego poczynania. - …stoję na środku sceny. Reflektory
padają tylko na mnie tworząc jasny okrąg wokół mojej osoby. -
Trzymam czarny statyw jedną ręką, druga spoczywa na lśniącym
mikrofonie. Mój zespół znajduje się w cieniu za mną, gitarzysta
zaczyna wprawiać struny swojego instrumentu w lekkie drgania tym
samym dając mi znak. - Adam wpatrzył się w oczy muzyka –
wyrażały teraz bezgraniczne skupienie. Spróbował zaryzykować i
dotknął opuszkiem palców jego skroni, następnie przesuwając je
po policzku w stronę szyi. - We właściwym momencie otwieram
usta... - Zahaczył o jego wargi, po czym zsunął rękę w dół.
Spoczęła na jego szyi. - ...a z mojego gardła zaczyna wypływać
seria dźwięków układających się w tekst piosenki.
Tommy
patrzył jak zahipnotyzowany podczas gdy Adam opowiadał o swoim
najskrytszym pragnieniu. Poczuł drażniące ciepło w miejscach,
gdzie zawędrowały opuszki palców Lamberta, jakby właśnie
dostawał gorączki. Nie chciał jednak teraz przerywać – nie
usłyszał przecież końca opowieści. Albo sam przed sobą nie
chciał przyznać, że to, co robi z nim Adam, po prostu mu się
podoba.
Brunet
kontynuował. Jego ręka zsuwała się teraz po ramieniu Ratliff'a
wprawiając w mrowienie bladą skórę pokrytą licznymi tatuażami.
-
A kiedy tak śpiewam, publiczność przede mną słucha mnie jak
zahipnotyzowana. Na ich twarzach maluje się zachwyt, a muzyka i
słowa.. - Złapał go za dłoń i poprowadził ją do swej klatki
piersiowej. Przyłożył jej wewnętrzna stronę w miejscu, gdzie w
regularnym rytmie biło jego serce. - ...trafiają prosto do ich
serc. - Zamilkł. Pozwolił, by słuchacz pomyślał nad ostatnimi
słowami. Wpatrywali się w siebie jak w obrazek. Ich twarze dzieliło
zaledwie parę centymetrów, jednak Adam nie mógł pozwolić sobie
na gest, który opanował teraz jego umysł. Nie pozwolił sobie go
wykonać, gdyż zepsułby on całą chemię, która wytworzyła się
między nimi w ciągu tych trzech dni. Zamiast tego puścił rękę
blondwłosego chłopaka i zanim ten zdążył pomyśleć o tym, jaka
scena mogłaby się za chwilę rozegrać, Adam powrócił go do
rzeczywistości.
-
Takie jest moje największe marzenie. - Odsunął się od niego na
dobry metr. - Mam nadzieję, że wkrótce się spełni. - Rzekł w
zamyśleniu i spojrzał na przyjaciela.
-
Jak to „wkrótce się spełni”? - Tommy powtórzył w pytaniu
jego słowa. Zdążył już wrócić do teraźniejszości.
-
Ano tak. W przyszłym tygodniu jadę do Hollywood. Poczyniłem już
pewne kroki, by obrazy z mojej wyobraźni stały się jawą.
-
Wyjeżdżasz? Za tydzień? - Tommy posmutniał. Pomyślał o tym, że
straci jedynego przyjaciela, jakiego kiedykolwiek miał. Miał
wprawdzie kumpli, z którymi raz w tygodniu chodził na piwo, czasami
mieli też inne rozrywki, ale przed nikim jeszcze nie otworzył się
tak, jak przed mężczyzną siedzącym naprzeciwko niego.
-
Nie smuć się. Wiesz, widząc twoją minę mógłbym teraz pomyśleć,
że ci na mnie zależy. - Uśmiechnął się i spojrzał na zegarek.
Zbliżała się dziesiąta. - Zbieraj się, pora już iść. -
Klepnął go w ramię i wysiadł z auta. Okrążył samochód i
otworzył drzwi od strony pasażera. Tommy wysiadł posłusznie i
wolnym krokiem skierowali się w stronę źródła muzyki.
Ale...
Mi chyba naprawdę na tobie zależy... Tommy
spojrzał ukradkiem na uśmiechniętego Adama. Po chwili utkwił
wzrok w rozciągającym się przed nim czarnym betonie. Nie wiedział
już czy jego serce i rozum mówią mu prawdę, czy robią sobie z
niego żarty. I umysł, i narząd pompujący krew były tego wieczora
wyjątkowo zgodne. Tommy Joe całym sobą czuł, że idący mężczyzna
zaczyna zajmować coraz więcej miejsca w jego życiu. Teraz czuł,
że radość zaczyna z niego ulatywać. Nie
chcę, żeby wyjeżdżał. Znów zaczął
sobie wmawiać, że los nigdy nie pozwoli mu być szczęśliwym, że
nigdy nie będzie mu dane mieć prawdziwego przyjaciela. Co
mam zrobić, żebyś został? Był bezradny –
nie mógł przecież zmienić woli drugiego człowieka. Kolejny raz
musiał się pogodzić z tym, że ważna dla niego osoba, opuści go
i nigdy nie wróci i nie może się temu przeciwstawić.
Adam, bardzo mi na tobie zależy, ale nie
wiem, jak ci to powiedzieć.