Witam, dziś się nie rozpisuję, ale muszę oznajmić, że z powodu pracy sezonowej mam bardzo mało czasu na przepisywanie na kompa treści. Wybaczcie mi więc, jak się zdarzy, że nie dodam posta na czas :/ Bardzo się cieszę, że chociaż niektórym się podoba, dlatego dziś specjalna dedykacja dla tych, którzy zamierzają wyrazić swoją opinię pod postem :)
Till - mam na ciebie focha! Nie komentujesz, nie wiem, czy cię nie zawiodłam moim opowiadaniem. Opuściłaś mnie? :(
Moja miłość
-
Opowiedz mi coś o sobie. - Powiedział cicho Adam kończąc swoje
danie.
-
Co dokładnie mam ci powiedzieć? Nie wiem, od czego zacząć. -
Rzekł Tommy
i
napił się soku pomarańczowego. Jego talerz od dziesięciu minut
był pusty.
-
Może od pełnego nazwiska. - Rzucił, na co oboje się roześmiali.
-
Haha, okey. No to nazywam się Tommy Joe Ratliff, miło mi. - Podał
rozmówcy rękę przez stół.
-
Adam Lambert. - Brunet uścisnął dłoń Tommy'ego – była ona
koścista, ale nadzwyczaj miękka w dotyku. - Mówią ci Tommy Joe
czy Tommy?
-
Tak i tak, mi to obojętne. Nie lubię natomiast, jak mówią mi tak
oficjalnie: Thomas Joseph – to takie poważne. Pamiętam, jak matka
się w ten sposób do mnie zwracała, kiedy byłem dzieckiem. Ojciec
– to już inna, koszmarna historia. - Tommy natychmiast ugryzł się
w język. Od chwili tamtego wydarzenia obiecał sobie, że nigdy nie
wspomni o tym mężczyźnie. Niestety, tragedia rodzinna sprzed lat
znów nie dawała o sobie zapomnieć.
-
Jak to: „koszmarna”? - Po tym pytaniu Ratliff trochę się
speszył. Ciągle próbował odsunąć od siebie obrazy, które
ciągle tkwiły w jego pamięci. Opuścił głowę w dół, zaczął
wpatrywać się w talerz. Adam zauważył, co się dzieje z
blondynem. Poczuł się trochę zakłopotany. - Przepraszam. -
Wydukał i oparł rękę na jego ramieniu, co spowodowało, że Tommy
natychmiast podniósł głowę czując lekki ciężar w okolicy szyi.
- Jeśli nie powiesz, zrozumiem. Widzę, że naprawdę musi to być
jakaś trudna sprawa, skoro tak nagle zniknął ci uśmiech z twarzy.
- Powiedział szczerze i uśmiechnął się delikatnie.
-
Nie, po prostu... Musielibyśmy się trochę bardziej poznać, żebyś
w pełni zrozumiał tę historię. Może kiedyś ci ją opowiem... -
Tommy spojrzał na swego kompana. Kąciki jego ust nieśmiało
uniosły się ku górze. - Po kilkunastu drinkach.
Adam
zaśmiał się. Chciał mu zadać jeszcze kilka pytań, ale
ograniczył się do jednego. - A jak to się stało, że jesteś
muzykiem?
-
Sąd rodzinny przyznał opiekę nade mną ojcu chrzestnemu. Wujek
Henry razem z ciotką Klarą mieszkali w Sacramento. Mieli winnicę i
małe gospodarstwo. Nie mogli mieć dzieci, więc traktowali mnie jak
własnego syna. Dopiero, kiedy do nich trafiłem, moje życie nabrało
sensu. Zaopiekowali się mną, wuj Henry na piętnaste urodziny kupił
mi gitarę. Powiedział mi wtedy: : „Tymi drobnymi rączkami nie
wydoisz mi krowy na moim ranczu, chłopcze. Jesteś za to precyzyjny
jak cholera, a tego nie da się nauczyć”. - Ratliff założył
ręce za głowę. - Ćwiczyłem więc tak długo, aż nie doszedłem
do perfekcji. Nikt mnie nie nauczył grać, Henry pokazał mi tylko
podstawowe chwyty i jak zagrać melodię do piosenki „Don't worry
be happy” Bobby'ego McFerrina. Ten tekst zawsze chodzi mi po głowie
jak jestem na kacu. - Rzekł z rozmarzeniem i spojrzał na Lamberta.
Ten słuchał z uwagą. Już skończył jedzenie, została mu tylko
pełna szklanka napoju, którą co chwilę podnosił do ust. - Ale
nie o tym. - Powiedział szybko, po czym kontynuował pierwotny
temat. - A więc grałem, kombinowałem, udoskonalałem moją grę
aż... - Westchnął. - Zakochałem się. - Powiedział i zerknął
na słuchacza, który zakrztusił się sokiem na dźwięk ostatnich
słów. Kiedy już się uspokoił, Tommy postawił pustą szklankę
na blat.
-
Jak to zakochałeś się? W kim? - Rzekł Adam, nie mogąc doczekać
się końca historii. Podparł się łokciami o metalowy stół i
wlepił niebieskie oczy w blondyna.
Tommy
zaczął się z niego śmiać. Mimo, że jego opowieść była
prosta, młody mężczyzna chyba nie do końca ją zrozumiał.
-
Nie w kim, ośle, ale w czym! - Blondyn uderzył go lekko w czoło,
na co ten się uśmiechnął. - Moją pierwszą i chyba ostatnią
miłością była, jest i będzie muzyka. Nie odkocham się już, nie
ma mowy. - Poklepał futerał leżący na krześle obok. Uśmiechnął
się szczerze i położył talerze na jeden stos. - Kelner!? -
Zawołał jednocześnie unosząc rękę. Po chwili przy ich stoliku
zjawił się siwowłosy staruszek z łagodnym obliczem. Wyglądał
bardzo szarmancko w służbowym uniformie i z tacą w ręku. -
Poprosimy deser. - Tommy zmierzył Adama, który wyglądał jak
zahipnotyzowany. - Adam, co chcesz? - Kiedy po dłuższej chwili nie
usłyszał odpowiedzi, machnął ręką i zaczął składać swoje
zamówienie. Po chwili znów zwrócił się do Adama. - Namyśliłeś
się już?
-
To samo. - Mruknął Adam, nie słysząc nawet, co jego towarzysz
zamówił. Był teraz w swoim świecie i ciągle analizował to, co
Ratliff mu przed chwilą opowiedział. Kelner odszedł. Zostali sami
z każdej strony otoczeni stolikami zapełnionymi głodnymi gośćmi.
- Dlaczego „ostatnią”? - Mruknął zauważając dziwne słowo w
wypowiedzi Tommy'ego. Spojrzał na niego z poważną miną.
-
Co ostatnią? - Tommy zaciekawił się, opierając ręce o stół.
-
Powiedziałeś: „Moją pierwszą i chyba ostatnią miłością
była, jest i będzie muzyka.” Dlaczego ostatnią? - Adam prawie
wwiercał się źrenicami w oczy blondyna. Chciałbym zajrzeć do
twoich myśli, żeby wszystko zrozumieć, ale tak się chyba nie
da...Musisz mi powiedzieć, o czym myślisz, żebym w pełni
zrozumiał, jakim jesteś człowiekiem. Muszę cię poznać i zrobię
to. Nie poddam się.
-
Bo... - Znów palnąłem głupstwo! Będę musiał nad sobą
popracować. Nie mogę przecież kłamać. Cholera... Zerknął w
jego oczy – Adam wpatrywał się w niego tak intensywnie, że
blondyn musiał uciekać przed jego wzrokiem, by cokolwiek
powiedzieć. - Może to głupie. Pogodziłem się już z tym, że
nigdy nie znajdę nikogo, kto by mnie kochał tak... Naprawdę.
Kiedyś wierzyłem w bajki – rycerz na białym koniu w końcu
odnajdzie swoją księżniczkę, a kiedy ją pocałuje, zakochają
się z sobie tak mocno, że nic ich nie rozłączy aż do śmierci.
Ale kiedy dorosłem, przejrzałem na oczy: wszystkie te księżniczki
okazały się podłymi wiedźmami, które kolejno rzucały na mnie
czar cierpienia i rozpaczy. Bajki są JEDNYM-WIELKIM-KŁAMSTWEM! -
Kiedy Tommy pomyślał sobie o swojej byłej już dziewczynie,
zmarszczył brwi i założył ręce na tors. Poczuł obrzydzenie do
niej i swoje poniżenie przypominając sobie wczorajszy akt, którego
był świadkiem.
-
Może te bajki są kłamstwem, ale każde kłamstwo zawiera ziarnko
prawdy. Albo opacznie je rozumiesz.
-
Jak to?
-
Może – to tylko teoria – to nie muszą być wcale księżniczki?
- Adam bał się tego, do czego zaczął zmierzać. Jednym zdaniem
wywołał u blondyna wątpliwości. W ostatniej chwili spróbował
się wycofać. - Plotę bzdury, nie słuchaj mnie. - Rzucił i
odchylił się na oparcie krzesła.
Tommy
jednak zdążył już podchwycić kierunek rozmowy. Zaciekawiło go,
co Lambert ma do powiedzenia. - Nie, proszę, kontynuuj. - Powiedział
dobitnie, może trochę za bardzo podkreślił słowa, które
wypuścił z ust.
-
Skoro te księżniczki są zołzami, to są złe. Zostają rycerze,
nie? Ci dobrzy. Każdy wie, że tylko dobro z dobrem tworzy
nierozerwalną całość, a dobro ze złem to jakby cukier, który
zawsze może się rozsypać i wiadomo, że możesz go pozbierać
tylko odkurzaczem. Nie wiem tylko, czy to pasuje do twojej bajki, w
końcu każdy ma o tym inne wyobrażenie... - Po wypowiedzeniu tego
krótkiego monologu Adam sam zgubił się w sensie swych słów.
Tommy jednak uśmiechnął się i zamrugał dwukrotnie.
-
Sądzisz, że powinienem zainteresować się facetami? O to ci
chodzi? - Tommy zaśmiał się pod nosem. - To, że robię sobie
makijaż i zawsze noszę przy sobie czarny lakier do paznokci nie
znaczy, że jestem jakąś panienką...! - Zbuntował się.
-
Ależ nie... - Adam już chciał się tłumaczyć, ale zamilkł,
kiedy Ratliff głośno się roześmiał.
To
był żart. Niewinny żart, który bardzo rozluźnił atmosferę.
Lambert uśmiechnął się, po czym zauważył, że ich kolejne
zamówienie zostało zrealizowane. Czy to na pewno dla nas?
Już miał się zapytać o to kelnera, kiedy zauważył, że Tommy
oblizuje się na widok swojego deseru. Przed oczyma obu mężczyzn
ukazały się dwa duże pucharki lodów czekoladowych i także dwa
miękkie wafle okryte białą pierzynką bitej śmietany oraz
spływającą już po ściankach polewą czekoladową.
-
Czy my to zamówiliśmy? - Powiedział zdziwiony brunet. Kto to
wszystko zje... – pomyślał i przyjrzał się bliżej swojej
porcji lodów.
-
Nie. Święty turecki, wiesz? - Tommy spojrzał na jedzenie i ukazał
rząd białych zębów. - Łał, muszę tu przychodzić częściej.
Dobrze, że nie jadłem wcześniej obiadu... - Tommy zabrał się do
jedzenia. Zaczął od gofra: kiedy wziął pierwszy kęs, nad jego
ustami powstały białe wąsy.
Adam,
widząc to, roześmiał się szczerze. Jeszcze nigdy nie widział
kogoś wyglądającego tak zabawnie jak w tej chwili gitarzysta.
-
Właśnie dorobiłeś się pierwszych w swoim życiu białych wąsów.
- Powiedział, po czym zaczął się śmiać. Tommy szybko się
oblizał, lecz cienka warstwa śmietany pozostała na jego policzku.
- Masz jeszcze trochę. Tu. - Rzekł rozbawiony i pokazał na sobie,
gdzie Tommy jest brudny. Tommy oblizał się jeszcze raz, jednak nic
to nie dało. Nie mógł się też wytrzeć, bo w rękach trzymał
rozpadającego się gofra.
-
No pomóż mi, bo nie mogę. - Tommy zaczął się denerwować,
pokazał swe brudne ręce. - Albo zaraz ty będziesz brudny. -
Zagroził palcem, na którym miał trochę czekolady.
-
Poczekaj, dzieciaku. - Adam wziął serwetkę, która leżała na
stole. Łagodnie dotknął nią policzka Tommy'ego i powoli usunął
lepką substancję. Kiedy to zrobił, ich spojrzenia się spotkały.
Adam zarumienił się spostrzegawszy, że muzyk cały ten czas go
obserwował. - Już. Już jesteś czysty.
-
I tak będę zaraz brudny. Jeszcze nie zjadłem do końca. -
Uśmiechnął się, po czym spojrzał na deser. - Ty też lepiej
jedz. Lody ci się roztopią, haha!
-
Martw się o swoje, żebym i twoich nie zjadł.
-
Ha, żartowniś.
Dobrze,
że za to nie płacę. Pierwszy raz chyba. Muszę zainwestować w
drugi żołądek i karnet na siłownię... - dopowiedział już w
myślach i zabrał się za jedzenie gofra. Zaczął jednak od bitej
śmietany i po jej zjedzeniu zabrał się za spód. Zgodnie z
przeczuciami Tommy'ego – na końcu i tak obaj byli umazani
czekoladą.
***
Adam
i Tommy szli główną ulicą miasta. Mimo, że wytworzył się
między nimi pewien rodzaj przyjaźni, poczuli się trochę
niezręcznie po obiedzie. Adam chciał zlikwidować ten problem i
wszystkie niedomówienia.
-
Nie dokończyliśmy rozmowy. - Powiedział poważnie.
-
Jakiej rozmowy? - Tommy nie zwracał uwagi na towarzysza. Szedł z
nim ramię w ramię uważając na przechodniów.
-
W restauracji. Mówiłeś, że nie znalazłeś prawdziwej miłości,
a ja spytałem, czy w grę wchodzą mężczyźni. - Powiedział
ledwie słyszalnie jakby bał się odpowiedzi.
Tommy
przystanął. Zwrócił wzrok w kierunku bocznej wystawy sklepowej.
Zaczął się wpatrywać w manekina ubranego w ekskluzywny garnitur.
Odetchnął.
-
Nie zastanawiałem się nad tym. Dotychczas mężczyźni mnie nie
pociągali. Nie wiem, może nie zwracałem na nich uwagi... Zawsze
patrzyłem tylko na kobiety... Sądzisz, że mógłbym pokochać
faceta? - Tommy spojrzał poważnie na szybę, w której odbijał się
Adam. Utkwił w nim wzrok tak głęboko, że Lambert spodziewał się,
że zaraz przejrzy całą jego duszę i odkryje prawdę. Nie okazał
jednak swoich wewnętrznych emocji i zachował poważną minę.
-
To zależy tylko od ciebie. Myślę, że jeśli w twoim życiu pojawi
się mężczyzna godny twojej uwagi, spojrzysz na niego, poznasz. Być
może poczujesz jakieś uczucie uścisku w gardle, ukłucie w sercu.
- Adam uśmiechnął się lekko i położył rękę na jego ramieniu.
Stał za plecami blondyna, ich sylwetki odbijały się w szybie.
Kiedy
brunet wykonał ten gest, Ratliff poczuł, jak jego żołądek kurczy
się do minimalnych rozmiarów. Czy o tym on mówi? Co się ze mną
dzieje? To chyba od jedzenia... Tommy odwrócił się gwałtownie,
co spowodowało, że Lambert zabrał wyciągniętą rękę. Patrzeli
sobie teraz głęboko w oczy – brązowa otchłań niemal
równoważyła się z niebieską tonią. Oboje byli tak skupieni, że
nie zauważyli, jak czarne chmury zebrały się nad miastem.
Nieliczni jak do tej pory przechodnie mijali ich nie siląc się
nawet na spojrzenie.
-
Nie wiem, dlaczego mówisz o tym tak, jakbyś tego już doświadczył.
Adam
nie wiedział, jak wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji. Owszem,
Tommy miał rację, ale prawda byłaby dla niego zbyt bolesna.
Czarnowłosy spróbował się wydostać z tej ciemnej dziury, w jaką
przed chwilą wpadł.
-
Tommy, to tylko wyobrażenie... - Powiedział trochę głośniej niż
zamierzał. - Myślę, że na temat prawdziwej miłości wiem tyle,
co ty i w pewnym stopniu zgadzam się z twoimi poglądami. - Adam
rozejrzał się po mieście – zapadał już zmrok. - Chodź, ciemno
się robi, odprowadzę cię do domu, zgoda?
U
Tommy'ego znów pojawił się uśmiech. Ogarnął wzrokiem przestrzeń
wokół siebie: czarne chmury zebrały się na nieboskłonie;
zanosiło się na burzę. Mieszkańcy uciekali do domów w obawie
przed zmoknięciem.
-
Pewnie, to niedaleko.
Zaczęli
iść prawą stroną chodnika. Nie obawiali się burzy, a Adam zaczął
nawet gwizdać melodię wspomnianego wcześniej przez przyjaciela
utworu. Po chwili Tommy'emu także udzielił się nastrój Lamberta –
podchwycił melodię, nie spiesząc się. Zanim doszli na dziewiąte
piętro starego wieżowca rozmawiali jeszcze o różnych błahostkach.
Ratliff opowiedział Lambertowi o incydencie, jakiego był świadkiem
po przekroczeniu progu domu. Adamowi bardzo spodobał się pomysł z
rzeczami Carmen, a drodze zajrzeli, czy „śmieci” jego byłej już
dziewczyny zostały zabrane. Okazało się, że miejsce, gdzie je
zostawił, świeciło pustkami. Oboje byli bardzo zmęczeni. Winda
była zepsuta od trzech dni, więc pozostały im tylko schody. Adam
spojrzał na zegarek – zbliżała się godzina dwudziesta
piętnaście. Stanęli przed dębowymi drzwiami z solidnym zamkiem.
-
Dzięki, że się tu ze mną wdrapałeś. Schody to prawdziwa
katorga. - Tommy przez chwilę szukał w kieszeniach kluczy. Znalazł
je w tylnej kieszeni i włożył do zamka. Zerknął na Adama, który
złapał się za kark.
-
A ja nie narzekam, przynajmniej zgubiłem dzisiejszy deser. -
Roześmiał się, a wraz z nim Tommy. Lambert oparł się o ścianę,
by odetchnąć.
-
Wejdziesz do mnie? - Spytał niepewnie Ratliff otwierając drzwi.
-
Nie mogę, muszę już iść. Burza się zbliża, a muszę dotrzeć
jeszcze do domu... - Poczuł się niezręcznie. Z Tommy'm rozmawiało
mu się jak z nikim innym. Chciał jeszcze zostać, ale wiedział, że
to niemożliwe.
-
A... Może spotkamy się jutro? - Blondwłosy znów zadał pytanie,
był coraz bardziej zakłopotany. Cholera, tak fajnie się gadało!
-
Chciałbym, ale ten pomysł też odpada. Od rana przygotowuję
dekoracje, potem próba generalna... - Adam wymieniał swoje plany do
zrealizowania w jutrzejszym dniu. Nagle w jego głowie pojawił się
pewien pomysł. - Hej, a może przyjdziesz na premierę? - Jego oczy
zaświeciły się. Spojrzał z wyczekiwaniem na Ratliffa, który
wyglądał, jakby zobaczył szaleńca.
-
Dekoracje, próba... Premiera? Czym ty, do cholery, się zajmujesz? -
Tommy powiedział z zaskoczeniem. Aktor? To by do niego pasowało.
Zachowuje się bardzo... Teatralnie...
-
No, pracuję w teatrze jako... Aktor. - Adam zastanowił się nad
brzmieniem tego słowa. Z pewnością określenie „artysta
estradowy” bardziej do niego pasowało. Zaśmiał się i podrapał
w czoło. - Nie mówiłem ci?
-
Eee... Nie. To mówiłeś, że masz jutro... Co?
-
Jutro mam próbę generalną musicalu Wicked. To będzie mój ostatni
występ. Przedstawienie zaczyna się o siódmej. Teatr The Artman na
ulicy...
-
Okej, dam ci swój numer, to mi wyślesz ten adres.
-
Przyjdziesz? - Spytał zdziwiony, na co Tommy pokiwał głową i
zaczął podawać mu swój numer telefonu. - Ale naprawdę? To...
Cudownie! Ale złap mnie potem... Znaczy po występie. Będę za
kulisami. - Adam nie mógł uwierzyć. Zaczął iść w stronę
schodów. W połowie korytarza odwrócił się do chłopaka i zapytał
jeszcze raz dla pewności. - Na pewno przyjdziesz?
-
Tak, idź już! Przyślij mi tylko adres.
-
Jak tylko wrócę do domu, do zobaczenia! - Krzyknął jeszcze i
zniknął na klatce schodowej.
-
Cześć. - Wyszeptał cicho Ratliff po tym, jak mężczyzna znikł mu
z oczu. Wszedł do mieszkania z futerałem w ręku. Kiedy zapiął
zasuwkę i przekręcił klucz w zamku, zaczął ściągać buty.
Ślad
byłej dziewczyny zatarł się, nawet woń jej perfum już się
ulotniła. Tylko na podłodze leżała jedna kartka. Zapewne wsunięta
przez szparę w drzwiach. Wiedział, od kogo jest, jednak nie
zamierzał czytać zapisanych na niej liter. Położył papier na
kredensie w salonie i ciągle dzierżąc skórzany futerał z gitarą,
poszedł do sypialni, gdzie mógł się wreszcie zająć swą
ukochaną – muzyką.
JA CIĘ NIE OPUŚCIŁAM. Przepraszam ale poprostu nie miałam jak komentować ;-; na telefonie co chwilę traciłam zasięg więc dodanie komentarza graniczyło z cudem .
OdpowiedzUsuńCoraz bardziej mi się to podoba ... chcę już ten występ Adama. Czuję, że po nim dużo się zmieni. Miejmy nadzieję, że na dobre XD
Tommy już poczuł skurcze w żołądku czyli się dzieje :D
Bardzo podoabło mi się to stwierdzenie Adama o księciach - że dobro może tworzyć jedność tylko z dobrem. Inaczej jest jak cukru, która się rozsypie i będzie ją można wciągnąć odkurzaczem.
Serio bardzo fajny odcinek c:
Czekam na więcej i do napisania ! <3
Opowiadanie bardzo mi się podoba i z każdym odcinkiem coraz bardziej intryguje :D Spodobał mi się bardzo fragment o księciu i księżniczce, Adam bardzo sprytnie zasugerował o swojej orientacji, albo raczej że jest bardzo otwarty w tej kwestii. I jeszcze to zaproszenie na przedstawienie.. domyślam się, że to wydarzenie nie pozostanie obojętne dla nich obu.
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny odcinek :)
I wybacz, że dopiero teraz komentuję (obiecuję częściej), ale ostatnio czytam z telefonu.
Pozdrawiam :D
Wróciłam :) Akurat mam wolną sekundę, by poświęcić ją Twojemu blogowi.
OdpowiedzUsuńBardzo podobał mi się monolog Tommy'ego. Jest taki płynny, swobodny, pełen odniesień do innych wydarzeń. Od samego początku można się wczuć.
Wiele dodają także opisy otoczenia - wygląd kelnera, atmosfera miejsca. Świat w naszych głowach staje się bogatszy poprzez takie opisy :)
Świetny motyw z nienawiścią Tommy'ego do kobiet, jak zrozumiałam - do partnerek byłych i potencjalnych, stąd niechęć do podjęcia związku i zaangażowania. Wiem, że to trochę paskudne, ale lubię literacki obraz mizoginii ^^
Pozdrawiam mocno, gorąco i cieplutko!