piątek, 19 lipca 2013

Rozdział 7 - Moja miłość

Witam, dziś się nie rozpisuję, ale muszę oznajmić, że z powodu pracy sezonowej mam bardzo mało czasu na przepisywanie na kompa treści. Wybaczcie mi więc, jak się zdarzy, że nie dodam posta na czas :/ Bardzo się cieszę, że chociaż niektórym się podoba, dlatego dziś specjalna dedykacja dla tych, którzy zamierzają wyrazić swoją opinię pod postem :)
Till - mam na ciebie focha! Nie komentujesz, nie wiem, czy cię nie zawiodłam moim opowiadaniem. Opuściłaś mnie? :(

Moja miłość

- Opowiedz mi coś o sobie. - Powiedział cicho Adam kończąc swoje danie.

- Co dokładnie mam ci powiedzieć? Nie wiem, od czego zacząć. - Rzekł Tommy
i napił się soku pomarańczowego. Jego talerz od dziesięciu minut był pusty.

- Może od pełnego nazwiska. - Rzucił, na co oboje się roześmiali.

- Haha, okey. No to nazywam się Tommy Joe Ratliff, miło mi. - Podał rozmówcy rękę przez stół.

- Adam Lambert. - Brunet uścisnął dłoń Tommy'ego – była ona koścista, ale nadzwyczaj miękka w dotyku. - Mówią ci Tommy Joe czy Tommy?

- Tak i tak, mi to obojętne. Nie lubię natomiast, jak mówią mi tak oficjalnie: Thomas Joseph – to takie poważne. Pamiętam, jak matka się w ten sposób do mnie zwracała, kiedy byłem dzieckiem. Ojciec – to już inna, koszmarna historia. - Tommy natychmiast ugryzł się w język. Od chwili tamtego wydarzenia obiecał sobie, że nigdy nie wspomni o tym mężczyźnie. Niestety, tragedia rodzinna sprzed lat znów nie dawała o sobie zapomnieć.

- Jak to: „koszmarna”? - Po tym pytaniu Ratliff trochę się speszył. Ciągle próbował odsunąć od siebie obrazy, które ciągle tkwiły w jego pamięci. Opuścił głowę w dół, zaczął wpatrywać się w talerz. Adam zauważył, co się dzieje z blondynem. Poczuł się trochę zakłopotany. - Przepraszam. - Wydukał i oparł rękę na jego ramieniu, co spowodowało, że Tommy natychmiast podniósł głowę czując lekki ciężar w okolicy szyi. - Jeśli nie powiesz, zrozumiem. Widzę, że naprawdę musi to być jakaś trudna sprawa, skoro tak nagle zniknął ci uśmiech z twarzy. - Powiedział szczerze i uśmiechnął się delikatnie.

- Nie, po prostu... Musielibyśmy się trochę bardziej poznać, żebyś w pełni zrozumiał tę historię. Może kiedyś ci ją opowiem... - Tommy spojrzał na swego kompana. Kąciki jego ust nieśmiało uniosły się ku górze. - Po kilkunastu drinkach.

Adam zaśmiał się. Chciał mu zadać jeszcze kilka pytań, ale ograniczył się do jednego. - A jak to się stało, że jesteś muzykiem?

- Sąd rodzinny przyznał opiekę nade mną ojcu chrzestnemu. Wujek Henry razem z ciotką Klarą mieszkali w Sacramento. Mieli winnicę i małe gospodarstwo. Nie mogli mieć dzieci, więc traktowali mnie jak własnego syna. Dopiero, kiedy do nich trafiłem, moje życie nabrało sensu. Zaopiekowali się mną, wuj Henry na piętnaste urodziny kupił mi gitarę. Powiedział mi wtedy: : „Tymi drobnymi rączkami nie wydoisz mi krowy na moim ranczu, chłopcze. Jesteś za to precyzyjny jak cholera, a tego nie da się nauczyć”. - Ratliff założył ręce za głowę. - Ćwiczyłem więc tak długo, aż nie doszedłem do perfekcji. Nikt mnie nie nauczył grać, Henry pokazał mi tylko podstawowe chwyty i jak zagrać melodię do piosenki „Don't worry be happy” Bobby'ego McFerrina. Ten tekst zawsze chodzi mi po głowie jak jestem na kacu. - Rzekł z rozmarzeniem i spojrzał na Lamberta. Ten słuchał z uwagą. Już skończył jedzenie, została mu tylko pełna szklanka napoju, którą co chwilę podnosił do ust. - Ale nie o tym. - Powiedział szybko, po czym kontynuował pierwotny temat. - A więc grałem, kombinowałem, udoskonalałem moją grę aż... - Westchnął. - Zakochałem się. - Powiedział i zerknął na słuchacza, który zakrztusił się sokiem na dźwięk ostatnich słów. Kiedy już się uspokoił, Tommy postawił pustą szklankę na blat.

- Jak to zakochałeś się? W kim? - Rzekł Adam, nie mogąc doczekać się końca historii. Podparł się łokciami o metalowy stół i wlepił niebieskie oczy w blondyna.

Tommy zaczął się z niego śmiać. Mimo, że jego opowieść była prosta, młody mężczyzna chyba nie do końca ją zrozumiał.

- Nie w kim, ośle, ale w czym! - Blondyn uderzył go lekko w czoło, na co ten się uśmiechnął. - Moją pierwszą i chyba ostatnią miłością była, jest i będzie muzyka. Nie odkocham się już, nie ma mowy. - Poklepał futerał leżący na krześle obok. Uśmiechnął się szczerze i położył talerze na jeden stos. - Kelner!? - Zawołał jednocześnie unosząc rękę. Po chwili przy ich stoliku zjawił się siwowłosy staruszek z łagodnym obliczem. Wyglądał bardzo szarmancko w służbowym uniformie i z tacą w ręku. - Poprosimy deser. - Tommy zmierzył Adama, który wyglądał jak zahipnotyzowany. - Adam, co chcesz? - Kiedy po dłuższej chwili nie usłyszał odpowiedzi, machnął ręką i zaczął składać swoje zamówienie. Po chwili znów zwrócił się do Adama. - Namyśliłeś się już?

- To samo. - Mruknął Adam, nie słysząc nawet, co jego towarzysz zamówił. Był teraz w swoim świecie i ciągle analizował to, co Ratliff mu przed chwilą opowiedział. Kelner odszedł. Zostali sami z każdej strony otoczeni stolikami zapełnionymi głodnymi gośćmi. - Dlaczego „ostatnią”? - Mruknął zauważając dziwne słowo w wypowiedzi Tommy'ego. Spojrzał na niego z poważną miną.

- Co ostatnią? - Tommy zaciekawił się, opierając ręce o stół.

- Powiedziałeś: „Moją pierwszą i chyba ostatnią miłością była, jest i będzie muzyka.” Dlaczego ostatnią? - Adam prawie wwiercał się źrenicami w oczy blondyna. Chciałbym zajrzeć do twoich myśli, żeby wszystko zrozumieć, ale tak się chyba nie da...Musisz mi powiedzieć, o czym myślisz, żebym w pełni zrozumiał, jakim jesteś człowiekiem. Muszę cię poznać i zrobię to. Nie poddam się.

- Bo... - Znów palnąłem głupstwo! Będę musiał nad sobą popracować. Nie mogę przecież kłamać. Cholera... Zerknął w jego oczy – Adam wpatrywał się w niego tak intensywnie, że blondyn musiał uciekać przed jego wzrokiem, by cokolwiek powiedzieć. - Może to głupie. Pogodziłem się już z tym, że nigdy nie znajdę nikogo, kto by mnie kochał tak... Naprawdę. Kiedyś wierzyłem w bajki – rycerz na białym koniu w końcu odnajdzie swoją księżniczkę, a kiedy ją pocałuje, zakochają się z sobie tak mocno, że nic ich nie rozłączy aż do śmierci. Ale kiedy dorosłem, przejrzałem na oczy: wszystkie te księżniczki okazały się podłymi wiedźmami, które kolejno rzucały na mnie czar cierpienia i rozpaczy. Bajki są JEDNYM-WIELKIM-KŁAMSTWEM! - Kiedy Tommy pomyślał sobie o swojej byłej już dziewczynie, zmarszczył brwi i założył ręce na tors. Poczuł obrzydzenie do niej i swoje poniżenie przypominając sobie wczorajszy akt, którego był świadkiem.

- Może te bajki są kłamstwem, ale każde kłamstwo zawiera ziarnko prawdy. Albo opacznie je rozumiesz.

- Jak to?

- Może – to tylko teoria – to nie muszą być wcale księżniczki? - Adam bał się tego, do czego zaczął zmierzać. Jednym zdaniem wywołał u blondyna wątpliwości. W ostatniej chwili spróbował się wycofać. - Plotę bzdury, nie słuchaj mnie. - Rzucił i odchylił się na oparcie krzesła.

Tommy jednak zdążył już podchwycić kierunek rozmowy. Zaciekawiło go, co Lambert ma do powiedzenia. - Nie, proszę, kontynuuj. - Powiedział dobitnie, może trochę za bardzo podkreślił słowa, które wypuścił z ust.

- Skoro te księżniczki są zołzami, to są złe. Zostają rycerze, nie? Ci dobrzy. Każdy wie, że tylko dobro z dobrem tworzy nierozerwalną całość, a dobro ze złem to jakby cukier, który zawsze może się rozsypać i wiadomo, że możesz go pozbierać tylko odkurzaczem. Nie wiem tylko, czy to pasuje do twojej bajki, w końcu każdy ma o tym inne wyobrażenie... - Po wypowiedzeniu tego krótkiego monologu Adam sam zgubił się w sensie swych słów. Tommy jednak uśmiechnął się i zamrugał dwukrotnie.

- Sądzisz, że powinienem zainteresować się facetami? O to ci chodzi? - Tommy zaśmiał się pod nosem. - To, że robię sobie makijaż i zawsze noszę przy sobie czarny lakier do paznokci nie znaczy, że jestem jakąś panienką...! - Zbuntował się.

- Ależ nie... - Adam już chciał się tłumaczyć, ale zamilkł, kiedy Ratliff głośno się roześmiał.

To był żart. Niewinny żart, który bardzo rozluźnił atmosferę. Lambert uśmiechnął się, po czym zauważył, że ich kolejne zamówienie zostało zrealizowane. Czy to na pewno dla nas? Już miał się zapytać o to kelnera, kiedy zauważył, że Tommy oblizuje się na widok swojego deseru. Przed oczyma obu mężczyzn ukazały się dwa duże pucharki lodów czekoladowych i także dwa miękkie wafle okryte białą pierzynką bitej śmietany oraz spływającą już po ściankach polewą czekoladową.

- Czy my to zamówiliśmy? - Powiedział zdziwiony brunet. Kto to wszystko zje... – pomyślał i przyjrzał się bliżej swojej porcji lodów.

- Nie. Święty turecki, wiesz? - Tommy spojrzał na jedzenie i ukazał rząd białych zębów. - Łał, muszę tu przychodzić częściej. Dobrze, że nie jadłem wcześniej obiadu... - Tommy zabrał się do jedzenia. Zaczął od gofra: kiedy wziął pierwszy kęs, nad jego ustami powstały białe wąsy.

Adam, widząc to, roześmiał się szczerze. Jeszcze nigdy nie widział kogoś wyglądającego tak zabawnie jak w tej chwili gitarzysta.

- Właśnie dorobiłeś się pierwszych w swoim życiu białych wąsów. - Powiedział, po czym zaczął się śmiać. Tommy szybko się oblizał, lecz cienka warstwa śmietany pozostała na jego policzku. - Masz jeszcze trochę. Tu. - Rzekł rozbawiony i pokazał na sobie, gdzie Tommy jest brudny. Tommy oblizał się jeszcze raz, jednak nic to nie dało. Nie mógł się też wytrzeć, bo w rękach trzymał rozpadającego się gofra.

- No pomóż mi, bo nie mogę. - Tommy zaczął się denerwować, pokazał swe brudne ręce. - Albo zaraz ty będziesz brudny. - Zagroził palcem, na którym miał trochę czekolady.

- Poczekaj, dzieciaku. - Adam wziął serwetkę, która leżała na stole. Łagodnie dotknął nią policzka Tommy'ego i powoli usunął lepką substancję. Kiedy to zrobił, ich spojrzenia się spotkały. Adam zarumienił się spostrzegawszy, że muzyk cały ten czas go obserwował. - Już. Już jesteś czysty.

- I tak będę zaraz brudny. Jeszcze nie zjadłem do końca. - Uśmiechnął się, po czym spojrzał na deser. - Ty też lepiej jedz. Lody ci się roztopią, haha!

- Martw się o swoje, żebym i twoich nie zjadł.

- Ha, żartowniś.

Dobrze, że za to nie płacę. Pierwszy raz chyba. Muszę zainwestować w drugi żołądek i karnet na siłownię... - dopowiedział już w myślach i zabrał się za jedzenie gofra. Zaczął jednak od bitej śmietany i po jej zjedzeniu zabrał się za spód. Zgodnie z przeczuciami Tommy'ego – na końcu i tak obaj byli umazani czekoladą.

***

Adam i Tommy szli główną ulicą miasta. Mimo, że wytworzył się między nimi pewien rodzaj przyjaźni, poczuli się trochę niezręcznie po obiedzie. Adam chciał zlikwidować ten problem i wszystkie niedomówienia.

- Nie dokończyliśmy rozmowy. - Powiedział poważnie.

- Jakiej rozmowy? - Tommy nie zwracał uwagi na towarzysza. Szedł z nim ramię w ramię uważając na przechodniów.

- W restauracji. Mówiłeś, że nie znalazłeś prawdziwej miłości, a ja spytałem, czy w grę wchodzą mężczyźni. - Powiedział ledwie słyszalnie jakby bał się odpowiedzi.

Tommy przystanął. Zwrócił wzrok w kierunku bocznej wystawy sklepowej. Zaczął się wpatrywać w manekina ubranego w ekskluzywny garnitur. Odetchnął.

- Nie zastanawiałem się nad tym. Dotychczas mężczyźni mnie nie pociągali. Nie wiem, może nie zwracałem na nich uwagi... Zawsze patrzyłem tylko na kobiety... Sądzisz, że mógłbym pokochać faceta? - Tommy spojrzał poważnie na szybę, w której odbijał się Adam. Utkwił w nim wzrok tak głęboko, że Lambert spodziewał się, że zaraz przejrzy całą jego duszę i odkryje prawdę. Nie okazał jednak swoich wewnętrznych emocji i zachował poważną minę.

- To zależy tylko od ciebie. Myślę, że jeśli w twoim życiu pojawi się mężczyzna godny twojej uwagi, spojrzysz na niego, poznasz. Być może poczujesz jakieś uczucie uścisku w gardle, ukłucie w sercu. - Adam uśmiechnął się lekko i położył rękę na jego ramieniu. Stał za plecami blondyna, ich sylwetki odbijały się w szybie.

Kiedy brunet wykonał ten gest, Ratliff poczuł, jak jego żołądek kurczy się do minimalnych rozmiarów. Czy o tym on mówi? Co się ze mną dzieje? To chyba od jedzenia... Tommy odwrócił się gwałtownie, co spowodowało, że Lambert zabrał wyciągniętą rękę. Patrzeli sobie teraz głęboko w oczy – brązowa otchłań niemal równoważyła się z niebieską tonią. Oboje byli tak skupieni, że nie zauważyli, jak czarne chmury zebrały się nad miastem. Nieliczni jak do tej pory przechodnie mijali ich nie siląc się nawet na spojrzenie.

- Nie wiem, dlaczego mówisz o tym tak, jakbyś tego już doświadczył.

Adam nie wiedział, jak wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji. Owszem, Tommy miał rację, ale prawda byłaby dla niego zbyt bolesna. Czarnowłosy spróbował się wydostać z tej ciemnej dziury, w jaką przed chwilą wpadł.

- Tommy, to tylko wyobrażenie... - Powiedział trochę głośniej niż zamierzał. - Myślę, że na temat prawdziwej miłości wiem tyle, co ty i w pewnym stopniu zgadzam się z twoimi poglądami. - Adam rozejrzał się po mieście – zapadał już zmrok. - Chodź, ciemno się robi, odprowadzę cię do domu, zgoda?

U Tommy'ego znów pojawił się uśmiech. Ogarnął wzrokiem przestrzeń wokół siebie: czarne chmury zebrały się na nieboskłonie; zanosiło się na burzę. Mieszkańcy uciekali do domów w obawie przed zmoknięciem.

- Pewnie, to niedaleko.

Zaczęli iść prawą stroną chodnika. Nie obawiali się burzy, a Adam zaczął nawet gwizdać melodię wspomnianego wcześniej przez przyjaciela utworu. Po chwili Tommy'emu także udzielił się nastrój Lamberta – podchwycił melodię, nie spiesząc się. Zanim doszli na dziewiąte piętro starego wieżowca rozmawiali jeszcze o różnych błahostkach. Ratliff opowiedział Lambertowi o incydencie, jakiego był świadkiem po przekroczeniu progu domu. Adamowi bardzo spodobał się pomysł z rzeczami Carmen, a drodze zajrzeli, czy „śmieci” jego byłej już dziewczyny zostały zabrane. Okazało się, że miejsce, gdzie je zostawił, świeciło pustkami. Oboje byli bardzo zmęczeni. Winda była zepsuta od trzech dni, więc pozostały im tylko schody. Adam spojrzał na zegarek – zbliżała się godzina dwudziesta piętnaście. Stanęli przed dębowymi drzwiami z solidnym zamkiem.

- Dzięki, że się tu ze mną wdrapałeś. Schody to prawdziwa katorga. - Tommy przez chwilę szukał w kieszeniach kluczy. Znalazł je w tylnej kieszeni i włożył do zamka. Zerknął na Adama, który złapał się za kark.

- A ja nie narzekam, przynajmniej zgubiłem dzisiejszy deser. - Roześmiał się, a wraz z nim Tommy. Lambert oparł się o ścianę, by odetchnąć.

- Wejdziesz do mnie? - Spytał niepewnie Ratliff otwierając drzwi.

- Nie mogę, muszę już iść. Burza się zbliża, a muszę dotrzeć jeszcze do domu... - Poczuł się niezręcznie. Z Tommy'm rozmawiało mu się jak z nikim innym. Chciał jeszcze zostać, ale wiedział, że to niemożliwe.

- A... Może spotkamy się jutro? - Blondwłosy znów zadał pytanie, był coraz bardziej zakłopotany. Cholera, tak fajnie się gadało!

- Chciałbym, ale ten pomysł też odpada. Od rana przygotowuję dekoracje, potem próba generalna... - Adam wymieniał swoje plany do zrealizowania w jutrzejszym dniu. Nagle w jego głowie pojawił się pewien pomysł. - Hej, a może przyjdziesz na premierę? - Jego oczy zaświeciły się. Spojrzał z wyczekiwaniem na Ratliffa, który wyglądał, jakby zobaczył szaleńca.

- Dekoracje, próba... Premiera? Czym ty, do cholery, się zajmujesz? - Tommy powiedział z zaskoczeniem. Aktor? To by do niego pasowało. Zachowuje się bardzo... Teatralnie...

- No, pracuję w teatrze jako... Aktor. - Adam zastanowił się nad brzmieniem tego słowa. Z pewnością określenie „artysta estradowy” bardziej do niego pasowało. Zaśmiał się i podrapał w czoło. - Nie mówiłem ci?

- Eee... Nie. To mówiłeś, że masz jutro... Co?

- Jutro mam próbę generalną musicalu Wicked. To będzie mój ostatni występ. Przedstawienie zaczyna się o siódmej. Teatr The Artman na ulicy...

- Okej, dam ci swój numer, to mi wyślesz ten adres.

- Przyjdziesz? - Spytał zdziwiony, na co Tommy pokiwał głową i zaczął podawać mu swój numer telefonu. - Ale naprawdę? To... Cudownie! Ale złap mnie potem... Znaczy po występie. Będę za kulisami. - Adam nie mógł uwierzyć. Zaczął iść w stronę schodów. W połowie korytarza odwrócił się do chłopaka i zapytał jeszcze raz dla pewności. - Na pewno przyjdziesz?

- Tak, idź już! Przyślij mi tylko adres.

- Jak tylko wrócę do domu, do zobaczenia! - Krzyknął jeszcze i zniknął na klatce schodowej.

- Cześć. - Wyszeptał cicho Ratliff po tym, jak mężczyzna znikł mu z oczu. Wszedł do mieszkania z futerałem w ręku. Kiedy zapiął zasuwkę i przekręcił klucz w zamku, zaczął ściągać buty.

Ślad byłej dziewczyny zatarł się, nawet woń jej perfum już się ulotniła. Tylko na podłodze leżała jedna kartka. Zapewne wsunięta przez szparę w drzwiach. Wiedział, od kogo jest, jednak nie zamierzał czytać zapisanych na niej liter. Położył papier na kredensie w salonie i ciągle dzierżąc skórzany futerał z gitarą, poszedł do sypialni, gdzie mógł się wreszcie zająć swą ukochaną – muzyką.


3 komentarze:

  1. JA CIĘ NIE OPUŚCIŁAM. Przepraszam ale poprostu nie miałam jak komentować ;-; na telefonie co chwilę traciłam zasięg więc dodanie komentarza graniczyło z cudem .
    Coraz bardziej mi się to podoba ... chcę już ten występ Adama. Czuję, że po nim dużo się zmieni. Miejmy nadzieję, że na dobre XD
    Tommy już poczuł skurcze w żołądku czyli się dzieje :D
    Bardzo podoabło mi się to stwierdzenie Adama o księciach - że dobro może tworzyć jedność tylko z dobrem. Inaczej jest jak cukru, która się rozsypie i będzie ją można wciągnąć odkurzaczem.
    Serio bardzo fajny odcinek c:
    Czekam na więcej i do napisania ! <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Opowiadanie bardzo mi się podoba i z każdym odcinkiem coraz bardziej intryguje :D Spodobał mi się bardzo fragment o księciu i księżniczce, Adam bardzo sprytnie zasugerował o swojej orientacji, albo raczej że jest bardzo otwarty w tej kwestii. I jeszcze to zaproszenie na przedstawienie.. domyślam się, że to wydarzenie nie pozostanie obojętne dla nich obu.
    Czekam na kolejny odcinek :)
    I wybacz, że dopiero teraz komentuję (obiecuję częściej), ale ostatnio czytam z telefonu.
    Pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Wróciłam :) Akurat mam wolną sekundę, by poświęcić ją Twojemu blogowi.
    Bardzo podobał mi się monolog Tommy'ego. Jest taki płynny, swobodny, pełen odniesień do innych wydarzeń. Od samego początku można się wczuć.
    Wiele dodają także opisy otoczenia - wygląd kelnera, atmosfera miejsca. Świat w naszych głowach staje się bogatszy poprzez takie opisy :)
    Świetny motyw z nienawiścią Tommy'ego do kobiet, jak zrozumiałam - do partnerek byłych i potencjalnych, stąd niechęć do podjęcia związku i zaangażowania. Wiem, że to trochę paskudne, ale lubię literacki obraz mizoginii ^^
    Pozdrawiam mocno, gorąco i cieplutko!

    OdpowiedzUsuń