piątek, 26 lipca 2013

Rozdział 8 - Marzenie

Jestem! Przepraszam, że tak późno dzisiaj, ale jestem tak zajęta przez całe 7 dni, że nie mam czasu przepisywać odcinków. Jest u mnie trochę zawirowań: muszę ogarnąć żniwa, jutrzejszą osiemnastkę kuzynki i codzienne 9 godzin pracy u ogrodnika. Trochę tego jest, nie? W dodatku pierwszy raz mam tipsy na paznokciach – koszmarnie się pisze na kompie w tych plastikach ;/. To jak już wiecie, co u mnie, to jak zwykle dziękuję za komentarze (3, ale są – nie wybrzydzam) i cierpliwość.
Marona – co to jest Mizoginii?
Do lektury – zapraszam serdecznie :)

Marzenie

- Adasiu, popraw jeszcze z Brooke te wazony z kwiatami. - Rzuciła scenarzystka intensywnie gestykulując rękami w celu instrukcji.

- Oczywiście, panno Williams. - Zgodził się i razem z koleżanką wszedł na scenę. Choć dyrektor teatru jeszcze o tym nie wiedział, miał to być ostatni występ mężczyzny. Cierpliwie poprawiał kwiaty zamknięty we własnym świecie. Koleżanka obserwowała go ze skupieniem.

- Szkoda, że odchodzisz. - Rzuciła, przesuwając ogromny wazon. - Wszyscy mówią, że to przez Erica. To prawda?

- Przez Erica? A czemu niby miałbym odejść przez niego? - Zdziwił się Adam próbując wyprostować wygięte dekoracje.

- Wiesz, ostatnio się dosyć ostro posprzeczaliście. - Rzekła cicho.

- To była tylko krótka wymiana zdań. - Rzekł rozkojarzony, patrząc na różowy żywy ozdobnik.

- Więc dlaczego?

- Po prostu. Nadszedł taki moment w moim życiu, w którym muszę zdecydować, którą drogą chcę iść i kim zostać w przyszłości. Aktorstwo przestało pokrywać się z moimi marzeniami.

- Co zamierzasz, jak odejdziesz? - Spytała ciekawie. Szatynka była dziś w dobrym humorze, a w jej głosie jak zwykle było słychać dociekliwość.

- Powiem ci, ale to jest sekret. - Rzekł z cwanym uśmieszkiem. - W środę byłem na castingu do Idola i przeszedłem do następnego etapu. - Wstał. Nie mógł powstrzymać uśmiechu, kiedy zobaczył, że Brooke wygląda, jakby zobaczyła ufo. - Zamknij usta, głupio wyglądasz, kochana. - Podał dziewczynie rękę, by pomóc jej wstać.

- To jest sekret, tak? - Rzekła kpiąco. - Trzeba było go nie mówić największej plotkarze w mieście. - Uśmiechnęła się i pobiegła za kulisy. - Chłopaki! Mam newsa! - Dało się słyszeć jej radosny okrzyk.

No to mam przegwizdane do końca dnia. Zszedł ze sceny i skierował się w stronę wyjścia z klimatyzowanej sali. Kiedy mijał scenarzystkę, uśmiechnął się do niej życzliwie. Odwzajemniła gest i wróciła do rozmowy z suflerem, który przyszedł dopracować ostatnie kwestie scenariusza. Adam wszedł na korytarz. Po przejściu kilku kroków znalazł się przed drzwiami gabinetu dyrektora teatru. Zapukał cicho i wszedł ostrożnie po usłyszeniu przyzwolenia. Dyrektor siedział w dużym skórzanym fotelu za swoim biurkiem i przeglądał dokumenty.

- Dzień dobry, panie dyrektorze. Ja tylko na chwilę.

- Adam! Co cię do mnie sprowadza tuż przed premierą? - Wstał, by uścisnąć jego dłoń. Po chwili oboje usiedli.

- Jeśli mogę, chciałbym odebrać swoje wynagrodzenie zaraz po dzisiejszej premierze, a nie jak zwykle pod koniec tygodnia.

- A to dlaczego, chłopcze? - Podstarzały mężczyzna spojrzał podejrzliwie, zdejmując swoje okulary na koniec nosa.

- Dzisiejszy występ jest ostatnim z serii Wicked. Na nim chciałbym zakończyć swoją pracę w teatrze. - Wytłumaczył najuprzejmiej, jak potrafił, patrząc w bystre oczy.

Dyrektor zdjął okulary i zaczął je czyścić szmatką wyjętą z etui. Mruczał chwilę, pogrążony w myślach i bardzo spokojnie powiedział:

- Spodziewałem się tego, chłopcze. Ostatnio, kiedy obserwowałem cię na próbach, byłeś bardzo rozkojarzony. - Powiedział. Skończył czyścić szkła, po czym ponownie założył je na nos. Przeplótł palce obu rąk na blacie biurka i spojrzał bacznie na aktora. - Oczywiście, nie mogę cię tu trzymać w nieskończoność, ale musisz wiedzieć, że takich talentów, jak ty, nie spotyka się codziennie. A ja jestem bardzo dumny, że mogłem twój diament oszlifować i bardzo mi szkoda, że muszę wypuścić go z rąk. - Mówił monotonnie, ale bardzo mądrze i rzeczowo. Adam słuchał go z uwagą, trzymając ręce ułożone na kolanach. - Drogi chłopcze, wiedz, że nie ważne, jaką drogę wybierzesz, zawsze jest dla ciebie miejsce w moim teatrze. - Spojrzał na zegarek – zbliżała się siódma. - A teraz idź na scenę i zagraj najlepiej jak potrafisz. Po spektaklu będę czekał na ciebie z wypowiedzeniem i zapłatą, dobrze? - Uśmiechnął się lekko, wstając, a Adam pokiwał głową. Obszedł mebel i podszedł do aktora, który także podniósł się do pozycji stojącej. Otworzył drzwi, a Lambert opuścił gabinet.

- Powodzenia, chłopcze. - Odprowadził go do wejścia na salę.

- Dziękuję, panie dyrektorze. - Rzekł jeszcze brunet i oddalił się w stronę sceny.

***

Tommy nie wiedział, czy jest bardziej zszokowany, czy zdezorientowany. Po obejrzeniu spektaklu nadal nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył. Najchętniej cofnąłby czas i obejrzał całe przedstawienie jeszcze raz. Ostatni widzowie opuszczali salę, a on ciągle siedział wbity w fotel, nie mogąc opanować emocji. To było niesamowite. On był... Niesamowity! Muszę iść jeszcze za kulisy. Muszę wstać... Powoli podniósł się, odpychając się łokciami od oparć. Skierował się w stronę schodów na scenę, a kiedy stanął na jej deskach, wpatrzył się w puste fotele. Musi czuć się wspaniale, kiedy występuje. Chciałbym kiedyś wystąpić przed tak ogromną publicznością... Stojąc na deskach, rozglądał się po sali. W rogu podestu zauważył drzwi, na których widniała tabliczka z napisem KULISY. Ratliff, ogarnij się. Tylko spokojnie... Nacisnął klamkę i wszedł na korytarz. Panował tam gwar jak w ulu. W myślach przeklinał swój niski wzrost, gdyż w tłumie nie mógł zauważyć poszukiwanej osoby. Nagle poczuł, że traci grunt pod nogami. Został popchnięty tak mocno, że upadł na podłogę. Sprawczynią wypadku okazała się zielonooka szatynka.

- Och, przepraszam! Nic ci się nie stało? - Kucnęła przy nim i patrzyła ze strachem, który następnie przerodził się w zakłopotanie.

Blondyn szybko się ocknął. Spróbował wstać z pomocą dziewczyny. Podnosząc się do pozycji pionowej, poczuł silny ból w prawym boku. Złapał się za to miejsce i odetchnął z trudem.

- Dziewczyno, masz cios! - Powiedział z trudem i spojrzał na kobietę. Rozpoznał w niej postać Florence – bohaterki epizodycznej z Wicked. Na pierwszy rzut oka wydawała się sympatyczna.

- Bardzo przepraszam. Nie zauważyłam cię. Chyba nawet patrzyłam w inną stronę. - Rzekła rozkojarzona wpatrując się w podłogę. Po chwili spojrzała na blondyna – uśmiechał się, a w jego oczach widać było rozbawienie wywołane zachowaniem nieznajomej. - Mogę coś dla ciebie zrobić w ramach przeprosin? - Spytała zmartwiona bólem, jaki sprawiła chłopakowi.

- Właściwie... - Wyprostował się, co złagodziło ból. - Szukam pewnej osoby. Nazywa się Adam Lambert.

Dziewczyna rozpromieniła się. Nowy chłopak? Mówił, że nie szuka nowej sympatii... Ciekawość zżerała ją do tego stopnia, że nie mogła oprzeć się zdobyciu informacji, kim jest tajemniczy mężczyzna.

- A ty jesteś jego...? - Rzekła, gestykulując. Chciała dowiedzieć się jak najwięcej.

- Przyjacielem. A właściwie bliskim kolegą. Jestem Tommy Joe Ratliff. - Uśmiechnął się lekko. - A ty to?

- Brooke. - Rzuciła zamyślona. - Brooke Wendle. Jestem jego koleżanką z teatru. I wiem, gdzie jest! Zaprowadzę cię do niego, jeśli chcesz.

- Byłbym bardzo wdzięczny. - Odpowiedział uradowany, że w końcu odnajdzie bruneta. Miał nadzieję, że Brooke szybko wyprowadzi go z tego głośnego korytarza.

- Jest w garderobie. Miał tylu gości po występie, że nie zdążył się przebrać. Nie dziwię się – w końcu to jego ostatni występ.

- Ostatni? Dlaczego? Był... Genialny! Pierwszy raz widziałem kogoś tak doskonale wczuwającego się w rolę.

- Podobał ci się? - Spojrzała z ukosa Wendle. Czuła, że ten chłopak nie jest tylko kolegą jej przyjaciela, ale kimś więcej.

- Bardzo. Jest naprawdę dobrym aktorem. Poprawka: jest fantastycznym aktorem. - Powiedział z entuzjazmem podkreślając przymiotniki. Nigdy nie zdarzyło mu się odczuć tylu pozytywnych emocji z powodu jednego człowieka.

Stanęli przy drzwiach. Brooke jednak zawahała się przed wejściem. Jeśli jest nagi, to bomba. Dziewczyna wyglądała na podekscytowaną. Bardzo chciała zobaczyć reakcję dopiero co poznanego blondyna na widok, jaki ujrzy za chwilę. Umiała wyczytać wiele nie tylko z mimiki twarzy, ale i gestów, doboru słów – była to bardzo przydatna umiejętność, kiedy jeszcze studiowała psychologię.

- Wejdź pierwszy. Nie musisz pukać. - Powiedziała, a kiedy nacisnął klamkę, niemal wepchnęła go do garderoby, w której znajdował się tylko Adam.

Kiedy Tommy znalazł się w pomieszczeniu, w jego oczy od razu rzuciły się nagie plecy Lamberta oraz tył jego głowy z krótko przystrzyżonymi włosami na karku. Aktor właśnie zapinał spodnie. Zirytowany odwrócił się, by zobaczyć, kto mu znowu przeszkadza. Widok, jaki ujrzał, bardzo go zdziwił.

- Cześć... Adam. - Rzekł zszokowany Ratliff, kiedy zobaczył twarz przyjaciela oraz jego nagą klatkę piersiową. Zaledwie parę sekund wystarczyło na zarejestrowanie wszystkich szczegółów: lekko zarysowane mięśnie brzucha; proste boki; piegowaty tors z ledwo widocznymi jasnymi włoskami; małe sutki, które teraz były skurczone zapewne przez chłód z korytarza; opalone ramiona i długa szyja – ciemniejsze niż klatka piersiowa i plecy, a każdy fragment ciała obsypany mnóstwem piegów.

Brooke wpatrywała się w kolegę jak w obrazek, opierając głowę o ramię Tommy'ego. Zauważyła, że policzki Adama są całe w rumieńcach.

- Witaj, Tommy. - Adam wyszczerzył zęby. Poczuł się trochę zawstydzony, więc szybko włożył koszulę. Teraz musiał się jeszcze pomęczyć z guzikami. - Widzę, że poznałeś już Brooke – moją najdroższą przyjaciółkę, która tylko czeka, by pokazać całemu światu jaki to ja jestem piękny. - Powiedział z nutą irytacji i ironii. Tą wypowiedzią wywołał jednak jedynie uśmiechy na twarzach nieproszonych gości.

- Wpadłam na twojego „przyjaciela” - Wyszła zza Tommy'ego i pokazała gestem cudzysłów, kiedy wymówiła ostatnie słowo. - przypadkiem i przy okazji przyładowałam mu łokciem w żebra. - Zaśmiała się. - Jeszcze raz cię przepraszam, Tommy. - Rzekła ze skruchą i rozsiadła się na kanapie. Adama rozbawiła opowieść koleżanki, lecz jej nie skomentował. Bardziej interesowała go druga osoba, która znajdowała się w pokoju.

- A jak ci się podobał musical? - Spytał, kiedy zapiął ostatni guzik.

- Ciągle jestem w szoku. - Tommy poczuł się nieco swobodniej i oparł o blat przy lustrze. - Grałeś jak zawodowiec.

- Dzięki. - Adam ukazał rząd białych zębów. Wziął do rąk czarną torbę i zaczął pakować swoje rzeczy. - Idziemy gdzieś czy chcesz tu zostać? Chyba, że wpadłeś tylko...

- Zaraz! Ty nigdzie nie idziesz! - Zawołała oburzona Brooke. - Musisz tu zostać.

- A to niby dlaczego? - Wyrzekli jednocześnie Adam i Tommy. Kiedy to zauważyli, spojrzeli na siebie i wybuchnęli śmiechem, przez co szatynka musiała czekać, aż się uspokoją.

- A impreza pożegnalna? Kochany! Nie wypuścimy cię z trzeźwą głową do domu, o nie! - Rzekła stanowczo. - Wszyscy idą dziś do „Mad Island” na imprezę, której główną atrakcją będziesz ty. Trzeba cię jakoś pożegnać zanim wyruszysz w daleki świat... - Rzekła pokazując ręką drogę do gwiazd.

- Brooke, mogę cię na słówko? Poczekasz tutaj chwilę, Tommy, dobrze? - Położył rękę na ramieniu Ratliffa, a drugą złapał za nadgarstek aktorki i pociągnął ją w stronę wyjścia. Zamknął muzyka w garderobie, kiedy znalazł się z dziewczyną w głośnym holu. - Nie wiem, jak to zrobisz, ale Tommy ma się o Idolu nie dowiedzieć, rozumiesz? - Powiedział ostro, grożąc jej palcem. - Wystarczy, że cały teatr już o tym wie, co i tak jest dla mnie dużym... - Zastanowił się chwilę szukając słowa. - Obciążeniem.

- No dobra! Dobra. - Uspokoiła go gestem dłoni. - Ale musisz mi o czymś powiedzieć.

- Słucham? - Rzekł zdezorientowany.

- Czy on... Jest albo będzie twoim chłopakiem? Jest taki uroczy i... Ma taki seksowny głos. - Powiedziała z rozmarzeniem.

- Poznaliśmy się niedawno. Nie jest moim chłopakiem. Nawet nie wie o mojej orientacji. Brooke, niech tak zostanie. Nie chcę, żeby ode mnie uciekł, zależy mi na nim. - Spojrzał proszącym wzrokiem, po czym zmarszczył brwi. - A ty nie waż się go tykać, jasne? - Rozkazał z łobuzerskim uśmieszkiem. Potem jego twarz wygięła się w grymasie, który wyrażał zniechęcenie. - Muszę iść na tę imprezę? O której ona w ogóle jest?

- O dziesiątej. Musisz przyjść. Bez ciebie nie będzie zabawy. - Tym razem jej mina wyrażała prośbę, wyszczerzyła zęby. - A. I możesz zabrać swojego blondyna. - Rzekła i odwróciła się do niego plecami. Po chwili zniknęła w tłumie.

Adam poczuł się bezradny. Jeśli się nie pojawię, to albo mnie tam wołami zaciągną, albo zabiją. Z ponurą miną wszedł ponownie do pokoju. Tommy stał do niego tyłem i wpatrywał się w obraz, myśląc nad czymś intensywnie. Z natłoku myśli wyrwał go delikatny dotyk dłoni na jego ramieniu. Odwrócił się jakby w zwolnionym tempie.

- Koledzy z teatru organizują dla mnie imprezę pożegnalną. O dziesiątej w „Mad Island”. Chciałbym, żebyś poszedł ze mną. - Aktor patrzył na niego ze skupieniem, lecz muzyk spuścił wzrok. Poczuł się zmęczony.

- Nie wiem. Przecież i tak nikogo tam nie znam. - Włożył ręce w kieszenie dżinsów i zaczął nerwowo poruszać butem. - Zepsułbym wam tylko tę imprezę.

Niebieskooki położył rękę na jego ramieniu, a drugą złapał za jego podbródek i podniósł głowę tak, że ich spojrzenia się spotkały.

- Bardzo mi na tym zależy. - Powiedział poważnie, jednak Tommy wciąż się wahał. - Proszę... - Zrobił minę zranionego psa – to zawsze działało, kiedy o coś prosił.

- Och, no dobrze. - Spojrzał na zegarek. - W sumie mogę wpaść... Na chwilę.

Adam ucieszył się. Radość wlała się w jego organizm tak szybko, że nawet nie zauważył, jak w niekontrolowanym geście przytulił blondyna, czego ten się nie spodziewał. Tommy zamarł w bezruchu, a widząc, że mężczyzna trochę za długo się do niego lepi, poklepał lekko jego plecy.

- Uhmm, przepraszam. - Adam szybko odsunął się od gitarzysty, jego twarz przybrała barwę purpury. Lambert, palnij się w ten głupi łeb! Wziął torbę, próbując opanować emocje. Pragnął teraz zapaść się pod ziemię albo chociaż schować się gdzieś, gdzie nikt by go nie znalazł. - To... Idziemy? Muszę jeszcze tylko wpaść do dyrektora Perry'ego podpisać wymówienie.

***

Adam i Tommy skierowali się ku wyjściu. Kiedy wyszli na świeże powietrze, poczuli się o wiele lepiej niż w dusznych pomieszczeniach teatru Artman. Skierowali się w stronę parkingu. Był tam zaparkowany samochód Adama, którym zdecydowali się jechać do klubu.

- Cholera, znowu nie będę mógł pić, bo prowadzę. To szczęście w nieszczęściu wszystkich kierowców. - Mruknął, mijając kolejne samochody.

- Mogę poprowadzić za ciebie. Zawiózłbym cię do domu, a potem wziął taksówkę. Musisz mi tylko podać adres.

- Naprawdę zrobisz to dla mnie? Byłoby wspaniale! - Ucieszył się Lambert.

- Nie ma problemu. I tak nie tykam alkoholu. Mogę wsiąść za kółko... - Kiedy Adam zatrzymał się przy odpowiednim samochodzie, Tommy stanął jak zamurowany. Zobaczył przed sobą białe sportowe auto z odkrytym dachem. Gdyby był wierzący, prawie by się przeżegnał, kiedy zobaczył, że brunet zamierza wsiąść do auta. - Zaraz, zaraz. Maserati GranCabrio? To jakiś żart?

Adam wrzucił czarną torbę na tylne siedzenie. Obejrzał się na blondyna. - Nie, dlaczego?

- Masz dzianych rodziców czy pracujesz jako galerianka? - Tommy wsiadł do auta. Czarne skórzane fotele były bardzo wygodne. Spojrzał na Adama, który roześmiał się z powodu trafionego żartu.

- To pierwsze. Mój ojciec jest dyrektorem Novotel Wirelles, mama projektantką wnętrz. Kupili mi go na moje dwudzieste urodziny. Bardzo mi się podoba, ale niestety bardzo często się psuje. Nie polecam kupna. - Powiedział wesoło i przekręcił klucz w stacyjce. Silnik zawarczał cicho i po chwili znaleźli się na ruchliwej jak na tę porę drodze.

- Nie przestajesz mnie zaskakiwać, panie idealny. - Muzyk skrzyżował ręce na klatce piersiowej. - Gitara z autografem Hendrixa, aktorstwo, samochód za co najmniej pięć milionów. Co będzie następne? Willa na obrzeżach miasta? - Wyliczał na palcach i zerknął na przyjaciela – na jego obliczu ciągle widniał szeroki, radosny uśmiech. - A najciekawsze jest to, że i tak nie dowiedziałam się o tobie nic ponadto, że jesteś sobie bogatym Adamem Lambertem, który dla kaprysu rzuca coś, w czym jest naprawdę dobry.

- Przykro mi, że tak mnie osądzasz. - Uśmiech zniknął z twarzy bruneta. Ze smutkiem wpatrywał się w sygnalizację świetlną i oczekiwał na zielone światło.

- Przepraszam, ale nie potrafię myśleć inaczej. - Powiedział trochę za głośno, postanowił więc przyciszyć głos. - Jesteś naprawdę wspaniałym przyjacielem, ale pojawienie się ciebie w moim życiu mogę porównać do spotkania z zielonymi ufoludkami, które, nie wiadomo, czy mają dobre, czy złe zamiary.

Adam spojrzał na niego tajemniczo. Nazwał mnie... Przyjacielem... Rozmyślał nad tym chwilę, przez co nie zorientował się, że słup sygnalizacyjny rozświetlił się kolorem nadziei – takową miał właśnie Adam. Miał nadzieję, że kłótnia z tym drobnym blondwłosym chłopakiem zakończy się happy endem. Kierowcy za nimi zaczęli naciskać na klaksony, przez co Lambert zbyt szybko puścił sprzęgło. Auto zaryczało niebezpiecznie, lecz kierowca w ułamku sekundy naprawił swój błąd i opuścił pechowe skrzyżowanie. Kilka minut później parkował już swe auto na placu należącym do klubu „Mad Island”. Silnik został zgaszony. Tommy jak najszybciej chciał wysiąść. Sięgnął za rączkę od otwierania drzwi, lecz Adam zatrzymał go, łapiąc za dłoń.

- Tommy, poczekaj. - Lambert spojrzał na niego poważnie. Kiedy czekoladowe tęczówki obrzuciły go złowrogim spojrzeniem, poczuł się zakłopotany, lecz nie cofnął ręki. - Przepraszam. - To słowo zawsze z trudem przechodziło przez jego gardło, ale musiał to zrobić. Chciał odzyskać zaufanie blondyna za wszelką cenę.

- Za co? - Spytał poważnie Tommy, spoglądając na kierownicę. Nie mógł dopuścić do konfrontacji z niebieskimi oczami. Bał się, że i tym razem przegra z błękitem tajemniczego oceanu, który krył się w oczach jego towarzysza.

- Za to, że nic ci o sobie nie powiedziałem. Za to, że nic o mnie nie wiesz i dlatego określasz mnie w ten sposób. - Ciągle kurczowo trzymał obiema rękami jego dłoń jakby bał się, że muzyk zaraz zniknie i nigdy nie wróci. Próbował nawiązać kontakt wzrokowy z Ratliff'em, ale ten mu na to nie pozwalał. - Posłuchaj, obiecuję ci, że jeśli tylko mi na to pozwolisz, opowiem ci o sobie wszystko, co tylko chcesz.

Tym razem Tommy Joe nie mógł się powstrzymać. Spojrzał w oczy Adama trzeźwym wzrokiem. Wpatrywał się w nie bardzo długo, jakby w nich zatonął. Są takie piękne... Kiedy Lambert się uśmiechnął, jego oczy zaczęły się błyszczeć. Tommy patrzył na niego nieprzerwanie – oczy, brwi, policzki, nos... Usta – to na nich zatrzymał swój wzrok najdłużej. Pełne wargi były lekko zaróżowione, wydawały mu się idealne. Nie wiedział, czy wyobraźnia spłatała mu figiel, czy naprawdę zobaczył, jak wymawiają jego imię.

- Tommy? - Adam ścisnął jego rękę trochę mocniej niż zamierzał, przez co chłopak wrócił do rzeczywistości. Tommy kiwnął lekko głową w geście niezrozumienia. - Słyszysz mnie? Wyglądałeś, jakbyś się wyłączył. - Zmarszczył brwi, a Tommy się zarumienił. Dziękował w myślach każdej świętej istocie we Wszechświecie, że jest już noc i jego przyjaciel nie może zobaczyć różowego odcienia na jego twarzy.

- Przepraszam, zamyśliłem się. - Złapał się za głowę i przetarł spocone czoło. - Chyba nie za dobrze się dzisiaj czuję.

- Ale... Już jesteśmy pod klubem, więc...

- Nie, jest dobrze. Pewnie za chwilę mi przejdzie. - Zamrugał dwukrotnie i spojrzał w przednią szybę. - A wracając do naszej rozmowy... Koniecznie musisz mi powiedzieć o sobie wszystko, co wiedzieć powinienem, okey? - Adam pokiwał szybko głową, a ten kontynuował. - Ale nie dzisiaj. Dzisiaj nurtuje mnie tylko jedno pytanie dotyczące twojej osoby. - Wskazał na niego palcem i spuścił na chwilę wzrok na swoją drugą dłoń. Ciągle spoczywała ona w dłoniach Adama, stykając się z jego przyjemnym dotykiem.

- Słucham? - Rzekł Adam, a Tommy podniósł głowę.

- Dlaczego, do cholery, zrywasz z teatrem, skoro tak idealnie się w nim odnajdujesz? Pasujesz do sceny jak dwie połówki tego samego jabłka. - Rzekł z niedowierzaniem, w jego barytonie słychać buło pretensję.

- Owszem. Mam pojęcie o tym, że pasuję do sceny. - Nastąpiła krótka cisza. Zaśmiał się. - Czuję, że jestem stworzony do występowania na jej deskach. - Powiedział z rozmarzeniem, patrząc w dal poza ramię blondyna. - Odszedłem z teatru, bo w moich marzeniach i wszystkich wyobrażeniach ta scena jest trochę inna. - Mówiąc to spojrzał na swoje ręce, które nieświadomie zaczęły rysować kontury różnych kształtów na wierzchniej stronie dłoni jego przyjaciela.

Tommy odwrócił role i teraz on dzierżył dłoń Adama. Ścisnął ją mocno próbując zwrócić jego uwagę na swoją twarz. Kiedy udało mu się osiągnąć ten cel, puścił ją.

- Opowiedz mi.

- O czym? - Adam wcisnął przycisk zamykania dachu. Obserwował, jak czynność jest wykonywana.

- O twoich marzeniach. Jaka scena jest w twoich wyobrażeniach?

- Nie powiem ci. Uznasz mnie za świra! - Rzekł z rozbawieniem.

- Powiedz. Chyba już nic mnie nie zdziwi. - Kiedy dach się zamknął, założył ręce na kark i przechylił głowę. Jego długie kosmyki opadły na twarz, a on zmienił pozycję na pół-leżącą.

- No dobra. Tyko się ze mnie nie śmiej. - Rzucił aktor i zbliżył się do blondyna. Dzieliło ich teraz zaledwie trzydzieści centymetrów. - W moich marzeniach... - Wyciągnął rękę i zaczął odgarniać blond kosmyki z twarzy Tommy'ego. Blondyn uważnie obserwował jego poczynania. - …stoję na środku sceny. Reflektory padają tylko na mnie tworząc jasny okrąg wokół mojej osoby. - Trzymam czarny statyw jedną ręką, druga spoczywa na lśniącym mikrofonie. Mój zespół znajduje się w cieniu za mną, gitarzysta zaczyna wprawiać struny swojego instrumentu w lekkie drgania tym samym dając mi znak. - Adam wpatrzył się w oczy muzyka – wyrażały teraz bezgraniczne skupienie. Spróbował zaryzykować i dotknął opuszkiem palców jego skroni, następnie przesuwając je po policzku w stronę szyi. - We właściwym momencie otwieram usta... - Zahaczył o jego wargi, po czym zsunął rękę w dół. Spoczęła na jego szyi. - ...a z mojego gardła zaczyna wypływać seria dźwięków układających się w tekst piosenki.

Tommy patrzył jak zahipnotyzowany podczas gdy Adam opowiadał o swoim najskrytszym pragnieniu. Poczuł drażniące ciepło w miejscach, gdzie zawędrowały opuszki palców Lamberta, jakby właśnie dostawał gorączki. Nie chciał jednak teraz przerywać – nie usłyszał przecież końca opowieści. Albo sam przed sobą nie chciał przyznać, że to, co robi z nim Adam, po prostu mu się podoba.

Brunet kontynuował. Jego ręka zsuwała się teraz po ramieniu Ratliff'a wprawiając w mrowienie bladą skórę pokrytą licznymi tatuażami.

- A kiedy tak śpiewam, publiczność przede mną słucha mnie jak zahipnotyzowana. Na ich twarzach maluje się zachwyt, a muzyka i słowa.. - Złapał go za dłoń i poprowadził ją do swej klatki piersiowej. Przyłożył jej wewnętrzna stronę w miejscu, gdzie w regularnym rytmie biło jego serce. - ...trafiają prosto do ich serc. - Zamilkł. Pozwolił, by słuchacz pomyślał nad ostatnimi słowami. Wpatrywali się w siebie jak w obrazek. Ich twarze dzieliło zaledwie parę centymetrów, jednak Adam nie mógł pozwolić sobie na gest, który opanował teraz jego umysł. Nie pozwolił sobie go wykonać, gdyż zepsułby on całą chemię, która wytworzyła się między nimi w ciągu tych trzech dni. Zamiast tego puścił rękę blondwłosego chłopaka i zanim ten zdążył pomyśleć o tym, jaka scena mogłaby się za chwilę rozegrać, Adam powrócił go do rzeczywistości.

- Takie jest moje największe marzenie. - Odsunął się od niego na dobry metr. - Mam nadzieję, że wkrótce się spełni. - Rzekł w zamyśleniu i spojrzał na przyjaciela.

- Jak to „wkrótce się spełni”? - Tommy powtórzył w pytaniu jego słowa. Zdążył już wrócić do teraźniejszości.

- Ano tak. W przyszłym tygodniu jadę do Hollywood. Poczyniłem już pewne kroki, by obrazy z mojej wyobraźni stały się jawą.

- Wyjeżdżasz? Za tydzień? - Tommy posmutniał. Pomyślał o tym, że straci jedynego przyjaciela, jakiego kiedykolwiek miał. Miał wprawdzie kumpli, z którymi raz w tygodniu chodził na piwo, czasami mieli też inne rozrywki, ale przed nikim jeszcze nie otworzył się tak, jak przed mężczyzną siedzącym naprzeciwko niego.

- Nie smuć się. Wiesz, widząc twoją minę mógłbym teraz pomyśleć, że ci na mnie zależy. - Uśmiechnął się i spojrzał na zegarek. Zbliżała się dziesiąta. - Zbieraj się, pora już iść. - Klepnął go w ramię i wysiadł z auta. Okrążył samochód i otworzył drzwi od strony pasażera. Tommy wysiadł posłusznie i wolnym krokiem skierowali się w stronę źródła muzyki.

Ale... Mi chyba naprawdę na tobie zależy... Tommy spojrzał ukradkiem na uśmiechniętego Adama. Po chwili utkwił wzrok w rozciągającym się przed nim czarnym betonie. Nie wiedział już czy jego serce i rozum mówią mu prawdę, czy robią sobie z niego żarty. I umysł, i narząd pompujący krew były tego wieczora wyjątkowo zgodne. Tommy Joe całym sobą czuł, że idący mężczyzna zaczyna zajmować coraz więcej miejsca w jego życiu. Teraz czuł, że radość zaczyna z niego ulatywać. Nie chcę, żeby wyjeżdżał. Znów zaczął sobie wmawiać, że los nigdy nie pozwoli mu być szczęśliwym, że nigdy nie będzie mu dane mieć prawdziwego przyjaciela. Co mam zrobić, żebyś został? Był bezradny – nie mógł przecież zmienić woli drugiego człowieka. Kolejny raz musiał się pogodzić z tym, że ważna dla niego osoba, opuści go i nigdy nie wróci i nie może się temu przeciwstawić. Adam, bardzo mi na tobie zależy, ale nie wiem, jak ci to powiedzieć.



5 komentarzy:

  1. Dzieje się dzieje.. i biedny Tommy, kurczę jak mi go szkoda :( No dobra domyślam się, że kiedyś będą najszczęśliwsi na świecie :D Mam jednak nadzieje, że obaj zdobędą się na wyznanie sobie prawdy i nie będą zwlekać i cierpieć w samotności rozstanie..
    Bredzę wiem ;p Rozdział świetny i już nie mogę się doczekać co będzie dalej :)
    Pozdrawiam cieplutko! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. OJJ Świetna część rozmarzyłam się :D Już nie mogę się doczekać następnej ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Ostatnia rozmowa między Tommym a Adamem... gesty, tak silnie namiętne, erotyczne, ale skryte pod postacią łagodnego dotyku. Bardzo sensualne :)
    A mizoginia to nienawiść względem kobiet :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Twoje opowiadanie bardzo mi się podoba, ale mam jedną prośbę mogłabyś zmienić kolor czcionki na jakiś przyjemniejszy. Tą ciężko się czyta i po paru akapitach bolą mnie oczy.

    OdpowiedzUsuń