No
może trochę przesadziłam. Serio! Namawiacie mnie na te następne
odcinki, a ja nie wiem co robić! Nic nie obiecuję, ale jeśli
(powtarzam JEŚLI) będę miała czas na pisanie, to dodam coś. Ale
musicie tego naprawdę chcieć i mi pokazać, że to fanfiction nie
jest nudne. Na razie mam napisany także rozdział 14, który muszę
przepisać na kompa, z następnymi nie wiem. Wpadajcie tutaj – a
nuż się pojawi jakaś niespodzianka?
Till:
Kocham twoje nadinterpretacje! Proszę, niech będzie ich jak
najwięcej :)
PS: Mam nadzieję, że wakacje mieliście udane, życzę Wam teraz powodzenia w szkole :P
PS: Mam nadzieję, że wakacje mieliście udane, życzę Wam teraz powodzenia w szkole :P
Oni
Menadżer
siedział na widowni. Mimo, że było jeszcze przed drugą, on
denerwował się, jakby osoba, na którą czekał, wcale miała nie
przyjść. Członkowie zespołu sprawdzali swoje instrumenty, by w
czasie koncertu wszystko było idealnie. Skupieni na swojej pracy nie
zauważyli, kiedy drzwi się otworzyły. Mężczyzna w garniturze i
białej, rozpiętej pod szyją koszuli spojrzał w kierunku źródła
hałasu – zamykanych drzwi.
Wąskim
przejściem między siedzeniami w ogromnej sali koncertowej kroczył
niski blondyn z gitarą. Szedł z uśmiechem na twarzy, a kiedy
dotarł pod scenę, skierował wzrok na swojego nowego szefa.
-
Dzień dobry, nazywam się Thomas Joseph Ratliff. Czy to pan jest
menadżerem zespołu?
-
Tak, Steven McCallister. Panie Ratliff, czy pani prezes przekazała
panu wszystkie informacje?
-
Oczywiście. Proszę mówić mi Tommy lub Tommy Joe, dobrze? Nie
lubię oficjalnych zwrotów. - Rzekł skrępowany. Podszedł do
strawy poważnie i profesjonalnie. Zero stresu, zero fałszywego luzu
– tylko skupienie.
-
Okej, więc, Tommy, możesz już zaczynać. - Dyrektor zespołu
uśmiechnął się zadowolony z postawy młodego gitarzysty. Już
miał siadać, kiedy Tommy odchrząknął. - Ach, wybacz,
zapomniałem! - Rzekł radośnie i zwrócił się do podopiecznych. -
Chłopcy, to jest wasz nowy gitarzysta, Tommy Joe Ratliff. Będzie z
wami grał tak długo, jak John będzie przebywał w szpitalu. -
Powiedział krótko i teraz obdarzył miłym spojrzeniem nowego
muzyka. - Tommy, od lewej Mike – gra na basie, Isaac – bębny,
Olivier na klawiszach i Mitchel jako frontman. Zrozumiano? - Tommy
pokiwał energicznie głową, a szef usiadł na pierwszym z brzegu
krześle. - To na scenę, migiem.
-
Będzie mi potrzebna moja gitara czy...?
-
Nie, nie. - Przerwał. - Wszystko jest w wyposażeniu zespołu. -
Rzekł już lekko znużony i pomachał na niego ręką, by się
pospieszył. - Na pierwszy ogień „Situation”. Zobaczymy, jak
sobie poradzi nasz nowy nabytek. - Zawołał głośniej, by wszyscy
słyszeli i zamknął oczy. Chciał wsłuchać się w muzykę, która
za chwilę miała rozbrzmieć.
Blondwłosy
muzyk wszedł na scenę i przywitał wszystkich miłym uśmiechem i
uściskiem dłoni. Szczególnie przyciągnął jego uwagę wokalista,
który ścisnął dłoń blondyna bardzo mocno i obrzucił surowym
spojrzeniem. Przypadek.
Przez jego głowę przemknęła jedna myśl, kiedy technik podawał
mu gitarę. Założył instrument na ramię i przejechał palcami po
metalowych strunach. Dawno nie doznawał tego uczucia. Poczuł się
wspaniale, że tu jest, że gra z tym zespołem. Kiedy popłynęły
pierwsze dźwięki, kosmyki jego blond czupryny opadły mu na czoło
zasłaniając całą twarz. Znał tę piosenkę na pamięć – jak
wszystkie utwory należące do Mouthlake. Mike,
Isaac, Olivier, Mitchel... Muszę ich poznać bliżej, na pewno to
ciekawi ludzie. Zaraz! Mitchel? Tak ma na drugie imię Adam! Adam
Mitchel Lambert. Chciałbym usłyszeć, jak śpiewa. Jeszcze raz.
Choćby kilka wersów. Brnął przez całą
piosenkę w niczym się nie myląc. Uchylił lekko powieki i odchylił
gwałtownie głowę, by odrzucić do tyłu niesforne blond włosy.
Spojrzał na menadżera – był wyraźnie zadowolony. W tej chwili
przypomniała mu się ostatnia impreza – Adam pijany, wyprowadzany
z dusznego pomieszczenia wyglądał podobnie jak teraz siedzący na
widowni człowiek: zaspany i spokojny. Tylko minę miał trochę inną
– na twarzy pana McCallistera widniał lekki uśmiech, a Lambert
był wyraźnie zawiedziony i zagniewany, kiedy Tommy z Terrance'm
namawiali go do opuszczenia klubu. Próbował
coś zaśpiewać. Tommy właśnie wtedy
popełnił błąd. Przypominając sobie melodię nuconą przez
przyjaciela pod klubem sam zapomniał o melodii do piosenki, którą
grali i złapał za niewłaściwą strunę. W wyniku pomyłki z jego
gitary wybrzmiał fałszywy ton. Muzycy przestali grać, a dyrektor
spojrzał z niesmakiem na blondyna. Tommy'ego ogarnęła panika.
Cholera, wywalą mnie po pierwszej próbie.
Położył dłoń na strunach, by zatrzymać
brzmienie. Mitchel obrzucił go wrogim spojrzeniem, natomiast Olivier
spojrzał na menadżera i spytał.
-
Co jest? - Opuścił ręce znad instrumentu.
-
Tommy, może nam powiesz? - Warknął Mitchel w stronę blondyna,
ostro przechylając statyw w jego stronę, jakby rzucał mu wyzwanie.
Tommy wiedział, że od razu nie spodobał się temu chłopakowi.
Będzie ciężko. Westchnął i spróbował się wytłumaczyć.
-
Wybaczcie, popełniłem błąd. To się więcej nie powtórzy. -
Obiecał i spojrzał na innych członków zespołu, a potem na szefa.
Steven był znudzony.
-
Ja nic nie zauważyłem. - Rzucił Mike, a Olivier przytaknął.
Spojrzeli z niezrozumieniem na szefa.
-
Grajcie mi tu bez zbędnego gadania. Pozostały tylko trzy godziny do
koncertu, a wy kłócicie się o drobny szczegół.
Posłusznie
wznowili próbę. Tommy był wdzięczny za poparcie dwóch muzyków.
Później im podziękuję. Nie rozumiał natomiast Mitchela.
Dlaczego jest na mnie taki cięty?
Dalsze
ćwiczenia przebiegały już bezbłędnie. Tommy przepływał przez
kolejne utwory jak piraci przez ocean. Mitchel jednak obdarowywał go
złowrogimi spojrzeniami podczas każdej piosenki. Próba powoli
dobiegała już końca. Tommy oswoił się z poszczególnymi
kompozycjami Mouthlake i sceną. Po odłożeniu gitary na właściwe
miejsce zszedł z podestu jak inni muzycy. Menadżer ogłosił
przerwę, gdyż zainstalować się musiała jeszcze jedna grupa –
ich support. Mieli wolny czas do dziewiętnastej, lecz musieli tutaj
zostać. Wymogi góry.
Tommy mruknął pod nosem i udał się na korytarz. Chciał
zadzwonić, lecz ktoś go ubiegł. Po wyjściu na hol zawibrował mu
telefon. Jak się okazało, dzwoniła do niego właśnie ta osoba, z
którą chciał się skontaktować.
-
Hej, Adam! - Rzekł radośnie po naciśnięciu zielonej słuchawki w
jego dotykowym telefonie. - Właśnie o tobie myślałem.
-
Cześć, myślałeś o mnie? To ciekawe. A o czym konkretnie? -
Usłyszał roześmiany głos. Adam był widocznie w bardzo dobrym
humorze.
-
Przez cały dzień myślę, czy bezpiecznie dotarłeś do L.A., co
porabiasz i czy o mnie nie zapomniałeś. Miałeś zadzwonić, jak
tylko dojedziesz! - Rzekł buntowniczo, po czym znów się roześmiał.
-
Tommy, Tommy, Tommy. Niestety, nie miałem czasu. Tyle tu się
dzieje. Miejsce jest boskie. Dużo atrakcji i obowiązków. Musiałem
się zapoznać z niektórymi rzeczami. Dotarłem bezproblemowo,
jechałem bardzo wolno. Ostatnia odpowiedź – o tobie nie da się
zapomnieć. - Rzekł prowokacyjnie. - A jak u ciebie? Poznałeś już
zespół? Jacy oni są?
-
Właśnie skończyłem próbę. Teraz mam przerwę do siódmej.
Zespół... Może być. Oni... - Zawahał się, nie wiedział jak
ująć w słowa zachowanie bandu.
-
Co oni? Źle cię przyjęli? Co się stało? - Z ust Adama wypływały
szeregi pytań. Bardziej przejmował się przyjacielem niż własnymi
przeżyciami.
-
Nie, nie. Oni... Znaczy. Mili są i w ogóle, ale wokalista zaczyna
mnie denerwować. Ma na imię tak samo, jak ty masz na drugie, wiesz?
-
Żartujesz! Ma na imię Mitchel? - Adam zdziwił się. Po pierwsze
dlatego, że Ratliff pamiętał, jaki drugie imię brunet nosi, po
drugie – to imię wydawało mu się niemęskie, chociaż może się
mylił.
-
Tak. Wiesz, zauważyłem, że tu panuje bardzo dziwna, niezręczna
atmosfera. Mitchel chyba mnie nie lubi. Powiem więcej – nie
cierpi! - Wszedł do małego pomieszczenia, by nikt go nie usłyszał.
Jeśli szedłby korytarzem któryś z członków zespołu, mógłby
go usłyszeć. Wolę się ukryć. Po zapaleniu światła
okazało się, że było to schowek na miotły. - Pozostali są dla
mnie mili, ale zachowują się, jakby się go bali.
-
Mitchela? - Spytał, a kiedy przyjaciel przytaknął, wysunął swój
wniosek. - Myślę, że trochę wyolbrzymiasz. Musisz ich po prostu
poznać bliżej, poznać. Zwłaszcza tego Mitchela. Może zmaga się
z jakimiś problemami? A może poprzedni gitarzysta był jego
przyjacielem i nie pasuje mu, że ktoś obcy zajął jego miejsce? -
Rzucił pomysł, patrząc przez okno. Widok z niego był piękny,
zwłaszcza ciemny las, nad którym za chwilę miał pojawić się
księżyc.
-
Może masz rację... - Pomyślał chwilę, lecz nie chciał już
rozmawiać na ten temat. Moje sprawy są przygnębiające. Lepiej
wyciągnę od niego informacje na temat tej szkoły. Musi mi się
udać. - Nie ważne. Jak tam ta twoja szkoła? Poznałeś kogoś
ciekawego?
-
O tak! Dzielę pokój z takim jednym Krisem, jest fantastyczny! Wie
wszystko o I... - Prawie mu się wypsnęło. Na szczęście w porę
ugryzł się w język. - O tym miejscu. Inni uczestnicy też są
interesujący. Chociaż niektórzy wydają się stworzeni do
rywalizacji... - Wymienił swe spostrzeżenia, nie myśląc o
konsekwencjach. Kiedy zorientował się, że powiedział kilka słów
za dużo, poczuł, że wkroczył na niepewny grunt. Muszę
się z tego jakoś wyplątać. Wiem! Zmienię temat, może nie
zauważy... - No i przed chwilą wróciłem z
kolacji i teraz mam wolną chwilę. Jutro rano dowiemy się, jaki
jest plan zajęć. Pozwiedzałem trochę rano budynek, sale są
bardzo dobrze wyposażone.
-
Cieszę się, że ci się tam podoba. Wiesz, ile tam spędzisz czasu?
Kiedy... Wracasz? - Spytał blondyn pełen nadziei. Mimo, że chciał,
żeby Adam był szczęśliwy, w podświadomości układał sobie
plan, by oboje w tym samym czasie wrócili do domowego ogniska, jakim
było urocze San Diego.
-
Nie wiem, Tommy. Naprawdę. Chciałbym tu zostać jak najdłużej, a
z drugiej strony już zaczynam tęsknić za San Diego, rodziną... -
Powiedział sentymentalnie, po czym ściszył głos. - Za tobą. -
Jego głos był ściszony do granicy słyszalności ludzkiego ucha.
Mimo to, Tommy usłyszał. To była prawda. Adam cały dzień
zajmował się bieżącymi sprawami, ale kiedy te zajęcia przestały
wypełniać jego głowę, w wyobraźni pojawiał się obraz blondyna.
Tommy
słuchał z napięciem. Ostatnie słowa wycisnęły z niego jedną
słoną łzę, która spłynęła szybko po bladym policzku. Nie
spodziewał się. Nie spodziewałem się,
że... Szybko otarł mokry policzek rękawem
bluzy i pociągnął nosem. Ta cisza zdawała się być wiecznością.
-
Jestem aż tak dla ciebie ważny? - Ostatnie słowa wypowiedział na
głos. Ale nie był to zwykły ton – to był szept. Trzymając
czarne urządzenie przy uchu wpatrywał się w szerokie regały ze
środkami czyszczącymi. Chciałby teraz być w innym miejscu i
zapewne nie ze swoim cieniem rzucanym przez lampę nad drzwiami.
-
Jesteś dla mnie bardzo ważny. Nigdy nie miałem
takiego przyjaciela jakim jesteś ty. - Rzekł cicho i spojrzał w
kierunku drzwi. Kris właśnie wszedł do pokoju. W słuchawce
swojego telefonu odczuł dziwne szumy. - Tommy? Jesteś tam? - Spytał
zaniepokojony.
Tommy
miał mętlik w głowie. Znowu. Słowa Adama sprawiły, że nie
wiedział, jak nazwać uczucia, które nim targają. Jak
mam się czuć? Wyróżniony? Dumny? A może zaniepokojony?
Nie wiedział. Cofnął się o krok do tyłu. Pech chciał, że
nadepnął na miotłę, która wprawiona w ruch
upadła z hukiem na podłogę. Cholera.
Spróbował ją podnieść, lecz usłyszał
głos Adama, który wymówił właśnie jego imię. Co dziwne,
usłyszał to ponownie za kilka sekund, lecz tego głosu już nie
rozpoznał.
-
Tommy?! - Blondyn domyślił się, skąd dobiega dźwięk. Wołał go
ktoś znajdujący się w holu. Barwa głosu wskazywała tylko na
Mitchela. O nie. - Ratliff, gdzie ty, do cholery, jesteś?! -
Usłyszał kolejno otwierane drzwi.
-
Adam? Przepraszam cię, muszę już kończyć. - Powiedział szybko.
Nie dał dojść przyjacielowi do słowa. - Zadzwonię, jak będę
miał wolną chwilę. Dobranoc. - Rzucił i rozłączył się.
Natychmiast ogarnęły go wyrzuty sumienia, że tak oschle
potraktował Lamberta. Nie zdążył jednak pomyśleć o niczym
więcej, bo naciśnięta gwałtownie klamka otworzyła drzwi do jego
azylu.
-
Tu jesteś! - Wysyczał wokalista Moutchlake, stojąc w rozkroku w
futrynie. Zaplótł ręce na torsie i zmierzył go z fałszywym
uśmieszkiem.
-
Szukałeś mnie? - Spytał niepewnie gitarzysta, chowając telefon w
tylnej kieszeni dżinsów. W jego głosie słychać było nutę
niepokoju i obawy.
-
Musimy poważnie porozmawiać, Ratliff. - Rzucił, a ostatni wyraz
prawie wypluł z siebie. Zamknął za sobą drzwi i przyparł
Tommy'ego do ściany. - Jeśli pozwolisz, zrobimy to w cztery oczy. -
Syknął i oblizał suche wargi. Szykował się na to od momentu,
kiedy usłyszał, że John będzie miał zastępcę. I nie mógł się
doczekać.