piątek, 30 sierpnia 2013

Rozdział 13 - Oni

No może trochę przesadziłam. Serio! Namawiacie mnie na te następne odcinki, a ja nie wiem co robić! Nic nie obiecuję, ale jeśli (powtarzam JEŚLI) będę miała czas na pisanie, to dodam coś. Ale musicie tego naprawdę chcieć i mi pokazać, że to fanfiction nie jest nudne. Na razie mam napisany także rozdział 14, który muszę przepisać na kompa, z następnymi nie wiem. Wpadajcie tutaj – a nuż się pojawi jakaś niespodzianka?

Till: Kocham twoje nadinterpretacje! Proszę, niech będzie ich jak najwięcej :)

PS: Mam nadzieję, że wakacje mieliście udane, życzę Wam teraz powodzenia w szkole :P
Oni

Menadżer siedział na widowni. Mimo, że było jeszcze przed drugą, on denerwował się, jakby osoba, na którą czekał, wcale miała nie przyjść. Członkowie zespołu sprawdzali swoje instrumenty, by w czasie koncertu wszystko było idealnie. Skupieni na swojej pracy nie zauważyli, kiedy drzwi się otworzyły. Mężczyzna w garniturze i białej, rozpiętej pod szyją koszuli spojrzał w kierunku źródła hałasu – zamykanych drzwi.

Wąskim przejściem między siedzeniami w ogromnej sali koncertowej kroczył niski blondyn z gitarą. Szedł z uśmiechem na twarzy, a kiedy dotarł pod scenę, skierował wzrok na swojego nowego szefa.

- Dzień dobry, nazywam się Thomas Joseph Ratliff. Czy to pan jest menadżerem zespołu?

- Tak, Steven McCallister. Panie Ratliff, czy pani prezes przekazała panu wszystkie informacje?

- Oczywiście. Proszę mówić mi Tommy lub Tommy Joe, dobrze? Nie lubię oficjalnych zwrotów. - Rzekł skrępowany. Podszedł do strawy poważnie i profesjonalnie. Zero stresu, zero fałszywego luzu – tylko skupienie.

- Okej, więc, Tommy, możesz już zaczynać. - Dyrektor zespołu uśmiechnął się zadowolony z postawy młodego gitarzysty. Już miał siadać, kiedy Tommy odchrząknął. - Ach, wybacz, zapomniałem! - Rzekł radośnie i zwrócił się do podopiecznych. - Chłopcy, to jest wasz nowy gitarzysta, Tommy Joe Ratliff. Będzie z wami grał tak długo, jak John będzie przebywał w szpitalu. - Powiedział krótko i teraz obdarzył miłym spojrzeniem nowego muzyka. - Tommy, od lewej Mike – gra na basie, Isaac – bębny, Olivier na klawiszach i Mitchel jako frontman. Zrozumiano? - Tommy pokiwał energicznie głową, a szef usiadł na pierwszym z brzegu krześle. - To na scenę, migiem.

- Będzie mi potrzebna moja gitara czy...?

- Nie, nie. - Przerwał. - Wszystko jest w wyposażeniu zespołu. - Rzekł już lekko znużony i pomachał na niego ręką, by się pospieszył. - Na pierwszy ogień „Situation”. Zobaczymy, jak sobie poradzi nasz nowy nabytek. - Zawołał głośniej, by wszyscy słyszeli i zamknął oczy. Chciał wsłuchać się w muzykę, która za chwilę miała rozbrzmieć.

Blondwłosy muzyk wszedł na scenę i przywitał wszystkich miłym uśmiechem i uściskiem dłoni. Szczególnie przyciągnął jego uwagę wokalista, który ścisnął dłoń blondyna bardzo mocno i obrzucił surowym spojrzeniem. Przypadek. Przez jego głowę przemknęła jedna myśl, kiedy technik podawał mu gitarę. Założył instrument na ramię i przejechał palcami po metalowych strunach. Dawno nie doznawał tego uczucia. Poczuł się wspaniale, że tu jest, że gra z tym zespołem. Kiedy popłynęły pierwsze dźwięki, kosmyki jego blond czupryny opadły mu na czoło zasłaniając całą twarz. Znał tę piosenkę na pamięć – jak wszystkie utwory należące do Mouthlake. Mike, Isaac, Olivier, Mitchel... Muszę ich poznać bliżej, na pewno to ciekawi ludzie. Zaraz! Mitchel? Tak ma na drugie imię Adam! Adam Mitchel Lambert. Chciałbym usłyszeć, jak śpiewa. Jeszcze raz. Choćby kilka wersów. Brnął przez całą piosenkę w niczym się nie myląc. Uchylił lekko powieki i odchylił gwałtownie głowę, by odrzucić do tyłu niesforne blond włosy. Spojrzał na menadżera – był wyraźnie zadowolony. W tej chwili przypomniała mu się ostatnia impreza – Adam pijany, wyprowadzany z dusznego pomieszczenia wyglądał podobnie jak teraz siedzący na widowni człowiek: zaspany i spokojny. Tylko minę miał trochę inną – na twarzy pana McCallistera widniał lekki uśmiech, a Lambert był wyraźnie zawiedziony i zagniewany, kiedy Tommy z Terrance'm namawiali go do opuszczenia klubu. Próbował coś zaśpiewać. Tommy właśnie wtedy popełnił błąd. Przypominając sobie melodię nuconą przez przyjaciela pod klubem sam zapomniał o melodii do piosenki, którą grali i złapał za niewłaściwą strunę. W wyniku pomyłki z jego gitary wybrzmiał fałszywy ton. Muzycy przestali grać, a dyrektor spojrzał z niesmakiem na blondyna. Tommy'ego ogarnęła panika. Cholera, wywalą mnie po pierwszej próbie. Położył dłoń na strunach, by zatrzymać brzmienie. Mitchel obrzucił go wrogim spojrzeniem, natomiast Olivier spojrzał na menadżera i spytał.

- Co jest? - Opuścił ręce znad instrumentu.

- Tommy, może nam powiesz? - Warknął Mitchel w stronę blondyna, ostro przechylając statyw w jego stronę, jakby rzucał mu wyzwanie. Tommy wiedział, że od razu nie spodobał się temu chłopakowi. Będzie ciężko. Westchnął i spróbował się wytłumaczyć.

- Wybaczcie, popełniłem błąd. To się więcej nie powtórzy. - Obiecał i spojrzał na innych członków zespołu, a potem na szefa. Steven był znudzony.

- Ja nic nie zauważyłem. - Rzucił Mike, a Olivier przytaknął. Spojrzeli z niezrozumieniem na szefa.

- Grajcie mi tu bez zbędnego gadania. Pozostały tylko trzy godziny do koncertu, a wy kłócicie się o drobny szczegół.

Posłusznie wznowili próbę. Tommy był wdzięczny za poparcie dwóch muzyków. Później im podziękuję. Nie rozumiał natomiast Mitchela. Dlaczego jest na mnie taki cięty?

Dalsze ćwiczenia przebiegały już bezbłędnie. Tommy przepływał przez kolejne utwory jak piraci przez ocean. Mitchel jednak obdarowywał go złowrogimi spojrzeniami podczas każdej piosenki. Próba powoli dobiegała już końca. Tommy oswoił się z poszczególnymi kompozycjami Mouthlake i sceną. Po odłożeniu gitary na właściwe miejsce zszedł z podestu jak inni muzycy. Menadżer ogłosił przerwę, gdyż zainstalować się musiała jeszcze jedna grupa – ich support. Mieli wolny czas do dziewiętnastej, lecz musieli tutaj zostać. Wymogi góry. Tommy mruknął pod nosem i udał się na korytarz. Chciał zadzwonić, lecz ktoś go ubiegł. Po wyjściu na hol zawibrował mu telefon. Jak się okazało, dzwoniła do niego właśnie ta osoba, z którą chciał się skontaktować.

- Hej, Adam! - Rzekł radośnie po naciśnięciu zielonej słuchawki w jego dotykowym telefonie. - Właśnie o tobie myślałem.

- Cześć, myślałeś o mnie? To ciekawe. A o czym konkretnie? - Usłyszał roześmiany głos. Adam był widocznie w bardzo dobrym humorze.

- Przez cały dzień myślę, czy bezpiecznie dotarłeś do L.A., co porabiasz i czy o mnie nie zapomniałeś. Miałeś zadzwonić, jak tylko dojedziesz! - Rzekł buntowniczo, po czym znów się roześmiał.

- Tommy, Tommy, Tommy. Niestety, nie miałem czasu. Tyle tu się dzieje. Miejsce jest boskie. Dużo atrakcji i obowiązków. Musiałem się zapoznać z niektórymi rzeczami. Dotarłem bezproblemowo, jechałem bardzo wolno. Ostatnia odpowiedź – o tobie nie da się zapomnieć. - Rzekł prowokacyjnie. - A jak u ciebie? Poznałeś już zespół? Jacy oni są?

- Właśnie skończyłem próbę. Teraz mam przerwę do siódmej. Zespół... Może być. Oni... - Zawahał się, nie wiedział jak ująć w słowa zachowanie bandu.

- Co oni? Źle cię przyjęli? Co się stało? - Z ust Adama wypływały szeregi pytań. Bardziej przejmował się przyjacielem niż własnymi przeżyciami.

- Nie, nie. Oni... Znaczy. Mili są i w ogóle, ale wokalista zaczyna mnie denerwować. Ma na imię tak samo, jak ty masz na drugie, wiesz?

- Żartujesz! Ma na imię Mitchel? - Adam zdziwił się. Po pierwsze dlatego, że Ratliff pamiętał, jaki drugie imię brunet nosi, po drugie – to imię wydawało mu się niemęskie, chociaż może się mylił.

- Tak. Wiesz, zauważyłem, że tu panuje bardzo dziwna, niezręczna atmosfera. Mitchel chyba mnie nie lubi. Powiem więcej – nie cierpi! - Wszedł do małego pomieszczenia, by nikt go nie usłyszał. Jeśli szedłby korytarzem któryś z członków zespołu, mógłby go usłyszeć. Wolę się ukryć. Po zapaleniu światła okazało się, że było to schowek na miotły. - Pozostali są dla mnie mili, ale zachowują się, jakby się go bali.

- Mitchela? - Spytał, a kiedy przyjaciel przytaknął, wysunął swój wniosek. - Myślę, że trochę wyolbrzymiasz. Musisz ich po prostu poznać bliżej, poznać. Zwłaszcza tego Mitchela. Może zmaga się z jakimiś problemami? A może poprzedni gitarzysta był jego przyjacielem i nie pasuje mu, że ktoś obcy zajął jego miejsce? - Rzucił pomysł, patrząc przez okno. Widok z niego był piękny, zwłaszcza ciemny las, nad którym za chwilę miał pojawić się księżyc.

- Może masz rację... - Pomyślał chwilę, lecz nie chciał już rozmawiać na ten temat. Moje sprawy są przygnębiające. Lepiej wyciągnę od niego informacje na temat tej szkoły. Musi mi się udać. - Nie ważne. Jak tam ta twoja szkoła? Poznałeś kogoś ciekawego?

- O tak! Dzielę pokój z takim jednym Krisem, jest fantastyczny! Wie wszystko o I... - Prawie mu się wypsnęło. Na szczęście w porę ugryzł się w język. - O tym miejscu. Inni uczestnicy też są interesujący. Chociaż niektórzy wydają się stworzeni do rywalizacji... - Wymienił swe spostrzeżenia, nie myśląc o konsekwencjach. Kiedy zorientował się, że powiedział kilka słów za dużo, poczuł, że wkroczył na niepewny grunt. Muszę się z tego jakoś wyplątać. Wiem! Zmienię temat, może nie zauważy... - No i przed chwilą wróciłem z kolacji i teraz mam wolną chwilę. Jutro rano dowiemy się, jaki jest plan zajęć. Pozwiedzałem trochę rano budynek, sale są bardzo dobrze wyposażone.

- Cieszę się, że ci się tam podoba. Wiesz, ile tam spędzisz czasu? Kiedy... Wracasz? - Spytał blondyn pełen nadziei. Mimo, że chciał, żeby Adam był szczęśliwy, w podświadomości układał sobie plan, by oboje w tym samym czasie wrócili do domowego ogniska, jakim było urocze San Diego.

- Nie wiem, Tommy. Naprawdę. Chciałbym tu zostać jak najdłużej, a z drugiej strony już zaczynam tęsknić za San Diego, rodziną... - Powiedział sentymentalnie, po czym ściszył głos. - Za tobą. - Jego głos był ściszony do granicy słyszalności ludzkiego ucha. Mimo to, Tommy usłyszał. To była prawda. Adam cały dzień zajmował się bieżącymi sprawami, ale kiedy te zajęcia przestały wypełniać jego głowę, w wyobraźni pojawiał się obraz blondyna.

Tommy słuchał z napięciem. Ostatnie słowa wycisnęły z niego jedną słoną łzę, która spłynęła szybko po bladym policzku. Nie spodziewał się. Nie spodziewałem się, że... Szybko otarł mokry policzek rękawem bluzy i pociągnął nosem. Ta cisza zdawała się być wiecznością.

- Jestem aż tak dla ciebie ważny? - Ostatnie słowa wypowiedział na głos. Ale nie był to zwykły ton – to był szept. Trzymając czarne urządzenie przy uchu wpatrywał się w szerokie regały ze środkami czyszczącymi. Chciałby teraz być w innym miejscu i zapewne nie ze swoim cieniem rzucanym przez lampę nad drzwiami.

- Jesteś dla mnie bardzo ważny. Nigdy nie miałem takiego przyjaciela jakim jesteś ty. - Rzekł cicho i spojrzał w kierunku drzwi. Kris właśnie wszedł do pokoju. W słuchawce swojego telefonu odczuł dziwne szumy. - Tommy? Jesteś tam? - Spytał zaniepokojony.

Tommy miał mętlik w głowie. Znowu. Słowa Adama sprawiły, że nie wiedział, jak nazwać uczucia, które nim targają. Jak mam się czuć? Wyróżniony? Dumny? A może zaniepokojony? Nie wiedział. Cofnął się o krok do tyłu. Pech chciał, że nadepnął na miotłę, która wprawiona w ruch upadła z hukiem na podłogę. Cholera. Spróbował ją podnieść, lecz usłyszał głos Adama, który wymówił właśnie jego imię. Co dziwne, usłyszał to ponownie za kilka sekund, lecz tego głosu już nie rozpoznał.

- Tommy?! - Blondyn domyślił się, skąd dobiega dźwięk. Wołał go ktoś znajdujący się w holu. Barwa głosu wskazywała tylko na Mitchela. O nie. - Ratliff, gdzie ty, do cholery, jesteś?! - Usłyszał kolejno otwierane drzwi.

- Adam? Przepraszam cię, muszę już kończyć. - Powiedział szybko. Nie dał dojść przyjacielowi do słowa. - Zadzwonię, jak będę miał wolną chwilę. Dobranoc. - Rzucił i rozłączył się. Natychmiast ogarnęły go wyrzuty sumienia, że tak oschle potraktował Lamberta. Nie zdążył jednak pomyśleć o niczym więcej, bo naciśnięta gwałtownie klamka otworzyła drzwi do jego azylu.

- Tu jesteś! - Wysyczał wokalista Moutchlake, stojąc w rozkroku w futrynie. Zaplótł ręce na torsie i zmierzył go z fałszywym uśmieszkiem.

- Szukałeś mnie? - Spytał niepewnie gitarzysta, chowając telefon w tylnej kieszeni dżinsów. W jego głosie słychać było nutę niepokoju i obawy.

- Musimy poważnie porozmawiać, Ratliff. - Rzucił, a ostatni wyraz prawie wypluł z siebie. Zamknął za sobą drzwi i przyparł Tommy'ego do ściany. - Jeśli pozwolisz, zrobimy to w cztery oczy. - Syknął i oblizał suche wargi. Szykował się na to od momentu, kiedy usłyszał, że John będzie miał zastępcę. I nie mógł się doczekać.




5 komentarzy:

  1. Ooooooo, czyżby ten gościu chciał... "wykorzystać" Tommy'ego?! :O
    Czy ja źle rozumuję? :D
    Dobry odcinek, chociaż jakiś taki krótki, ale dobry, nie powiem, że nie :D
    I zaklinam Cię, pisz dalej!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. OMG!!! Kurde co za odc. chociaż trochę krótki to świetny! Nie mogę się doczekać następnego...
    Przeprasza, że nie komentuję na bieżąco, ale wszystko czytam, życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja komentuję chyba każdy rozdział, to chyba najważniejszy dowód że to fan fiction nie jest nudne ;) Jestem ciekawa co ten Mitchel bedzie chciał od Tommy'ego i co Adam zrobi, po tym jak Tommy tak szybko sie rozłączył.
    Życzę ci weny i dużo czasu, bo masz pisać dalej ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. I znowu świetny rozdział :-) No co tu mówić? po prostu idealnie. Jestem ciekawa co Michel chce zrobić :P pozdrawiam i życzę weny oraz czasu :*

    OdpowiedzUsuń
  5. błagam, dodaj nowy rozdział, ja tu UMIERAM!!!
    a co do 13 to świetny :)
    ~Czekolaaada

    OdpowiedzUsuń